Kiedy wbiegłem w łuk, usłyszałem głos dziecka:
– Kto ty jesteś? Dlaczego mama krzyczy? Przyszedł tata?
Odwróciłem głowę i zobaczyłem dziesięcioletniego Harry’ego Dunninga. Stał w drzwiach małej ubikacji w przeciwległym kącie kuchni. Był w stroju trapera, w jednej ręce trzymał wiatrówkę. Drugą zasuwał rozporek. I wtedy Doris Dunning wrzasnęła znowu. Pozostali dwaj chłopcy coś krzyczeli. Głuchy łomot – ciężki, obrzydliwy dźwięk – i wrzask się urwał.
– Nie, tato, nie, nie, robisz jej krzyyywdę! – piszczała Ellen.
Przebiegłem przez łuk i zamarłem z rozdziawionymi ustami. Na podstawie wypracowania Harry’ego sądziłem, że będę musiał powstrzymać człowieka wymachującego takim młotkiem, jakie majsterkowicze trzymają w skrzynkach z narzędziami. Nic bardziej mylnego. Dunning dzierżył wielki dwuręczny młot i wywijał nim jak zabawką. Miał zakasane rękawy i widziałem naprężone muskuły wyrzeźbione przez dwadzieścia lat krojenia mięsa i dźwigania tusz zwierzęcych. Doris leżała na dywanie. Złamał jej już rękę – kość sterczała z rozdartego rękawa sukienki – i chyba zmiażdżył bark. Blada, oszołomiona, czołgała się przed telewizorem, włosy opadały jej na twarz. Dunning zamachnął się młotem. Tym razem miał trafić ją w głowę, zachlapać poduszki kanapy jej mózgiem.
Ellen, w swym kostiumie jak mały derwisz, usiłowała wypchnąć ojca za drzwi.
– Przestań, tato, przestań!
Złapał ją za włosy i odrzucił w bok. Zatoczyła się, pióra wyleciały z jej pióropusza. Wpadła na fotel bujany i przewróciła go.
– Dunning! – krzyknąłem. – Przestań!
Spojrzał na mnie czerwonymi, mokrymi od łez oczami. Był pijany. Płakał. Gluty zwisały z jego nozdrzy, ślina błyszczała na podbródku. Jego twarz była skurczona wściekłością, rozpaczą i zdumieniem.
– Ty, kurwa, kto? – spytał i rzucił się na mnie, nie czekając na odpowiedź.
Pociągnąłem za spust kolta, myśląc: Tym razem nie zadziała, to broń z Derry i nie zadziała.
Ale wystrzeliła. Kula trafiła go w bark. Czerwona róża rozkwitła na białej koszuli. Siła uderzenia obróciła go w bok, lecz się wyprostował i znów ruszył ku mnie. Wzniósł młot. Kwiat na jego koszuli się powiększał, on jednak zdawał się tego nie czuć.
Ponownie nacisnąłem cyngiel, ale w tej samej chwili ktoś mnie potrącił i kula przeszła górą. To był Harry.
– Przestań, tato! – wrzasnął przenikliwie. – Przestań, bo cię zastrzelę!
Arthur Tugga Dunning czołgał się ku mnie, w kierunku kuchni. W chwili kiedy Harry wypalił z wiatrówki – pa-pafff! – Dunning uderzył młotem. Twarz Tuggi zmieniła się w krwawą miazgę. Kawałki kości i pęki włosów wzleciały wysoko w powietrze; kropelki krwi bryznęły na sufit. Ellen i pani Dunning wrzeszczały i wrzeszczały.
Złapałem równowagę i strzeliłem trzeci raz. Ta kula oderwała Dunningowi policzek aż do ucha, ale go nie powstrzymała. To nie człowiek, pomyślałem wtedy i to samo myślę teraz. W jego ociekających oczach i zgrzytających zębami ustach – zdawał się przeżuwać powietrze, zamiast nim oddychać – widziałem tylko coś w rodzaju bełkotliwej pustki.
– Ty, kurwa, kto? – powtórzył, po czym: – To jest najście.
Zamachnął się i młot ze świstem zatoczył poziomy łuk. Ugiąłem kolana i schyliłem się, i choć miałem wrażenie, że dziesięciokilogramowy obuch chybił – nie poczułem bólu, nie wtedy – fala gorąca przeszyła czubek mojej głowy. Kolt wyleciał mi z ręki, uderzył w ścianę i wylądował w kącie. Coś ciepłego ściekało po moim policzku. Czy zdawałem sobie sprawę, że drasnął mnie na tyle, by rozciąć skórę głowy na długości piętnastu centymetrów? Że naprawdę niewiele brakowało, by mnie znokautował, a może od razu zabił? Nie potrafię tego powiedzieć. Wszystko trwało niecałą minutę; może nawet pół. Życie zmienia się w mgnieniu oka.
– Uciekaj! – krzyknąłem na Troya. – Bierz siostrę i uciekajcie! Wezwij pomoc! Krzycz…
Dunning wziął zamach. Odskoczyłem do tyłu i obuch zagłębił się w ścianę, roztrzaskując listwy i wzbijając kłąb tynku, który zlał się w jedno z dymem wystrzałów. Telewizor wciąż grał. Wciąż skrzypce, wciąż muzyka morderstwa.
Kiedy Dunning usiłował wyrwać młot ze ściany, coś przeleciało obok mnie. To była wiatrówka – Harry nią rzucił i lufą trafił ojca w rozharatany policzek. Frank Dunning wrzasnął z bólu.
– Ty gnojku! Zabiję cię za to!
Troy niósł Ellen w stronę drzwi. Czyli nie jest najgorzej, pomyślałem. Przynajmniej to udało mi się zmienić…
Zanim jednak zdołali się wydostać na zewnątrz, ktoś stanął w drzwiach i zataczając się, wpadł do środka, przewracając oboje na podłogę. Ledwo zdążyłem to zauważyć, bo w tym samym momencie Frank wyswobodził młot i ruszył w moją stronę. Zacząłem się cofać, jedną ręką wpychając Harry’ego do kuchni.
– Wyjdź tylnymi drzwiami, synu. Szybko. Zatrzymam go, dopóki nie…
Frank Dunning wrzasnął i zesztywniał. Coś wysunęło się z jego piersi. To było jak sztuczka magiczna. To coś było tak uwalane krwią, że minęła sekunda, zanim poznałem – ostrze bagnetu.
– To za moją siostrę, skurwysynu – wycharczał Bill Turcotte. – Za Clarę.