Trwa ładowanie...

Czy pod Tobrukiem Polacy strzelali do Polaków?

Polacy w Afrika Korps. Przez lata był to temat tabu. – Za sprawą ”dziadka z Wehrmachtu” puściła tama. Przełamano strach przed mówieniem o swoich doświadczeniach - historyk, profesor Ryszard Kaczmarek opowiada o polskich żołnierzach wcielonych w szeregi niemieckiego Wehrmachtu w okresie II wojny światowej.

Czy pod Tobrukiem Polacy strzelali do Polaków?Źródło: Wikimedia Commons CC BY-SA, fot: Bundesarchiv, Bild 101I-785-0287-08 / CC-BY-SA 3.0
d44o2xr
d44o2xr
Fragment pochodzi z książki ”Niemcy”, Piotra Zychowicza, wydanej nakładem wydawnictwa Rebis.

Czy pod Tobrukiem Polacy strzelali do Polaków?

Niestety tak. W szeregach Afrika Korps służyło wielu polskich żołnierzy wcielonych do niemieckich sił zbrojnych na terenach włączonych do Rzeszy – na Śląsku i Pomorzu. Jak wynika ze wspomnień walczących pod Tobrukiem Polaków z Brygady Karpackiej, mieli oni świadomość, że po drugiej stronie frontu, we wrogich okopach, siedzą ich rodacy.

Podobno Gestapo wystosowało pismo do feldmarszałka Erwina Rommla, w którym protestowało przeciwko temu, że część żołnierzy Afrika Korps demonstracyjnie mówi po polsku...

To bardzo możliwe. Takich raportów powstało bowiem w niemieckich siłach zbrojnych sporo. Polacy, którzy zostali wcieleni do Wehrmachtu, często mówili po polsku, a maszerując lub jadąc pociągami po poborze do jednostek szkoleniowych, śpiewali polskie piosenki wojskowe i patriotyczne.

Władze tego nie tępiły?

Wszystko zależało od lokalnych dowódców i ich nastawienia. Części to przeszkadzało, szczególnie fanatycznym narodowym socjalistom. Ale części nie. Aby uniknąć takich sytuacji, armia wprowadziła limit – w poszczególnych oddziałach odsetek Polaków nie mógł przekraczać trzech procent. Oczywiście w praktyce różnie bywało. Współczynnik ten z czasem podniesiono zresztą do 10 procent. A pod sam koniec wojny na Wale Atlantyckim biły się już całe oddziały Wehrmachtu, w których żołnierze rozmawiali między sobą niemal wyłącznie po polsku.

d44o2xr

Wróćmy do Afryki. Z różnych relacji wynika, że Polacy w niemieckich mundurach bili się tam dobrze. Jakie były ich motywacje? Służyli przecież w obcej armii.

Bardzo różne. Proszę pamiętać, że to byli młodzi chłopcy, którzy często po raz pierwszy opuścili swoje miasta i miasteczka. Wojna dla części z nich była wielką męską przygodą. Szybko ich wciągnęła. Aż do bitwy pod Al-Alamajn w Afryce trwał Blitzkrieg. Afrika Korps zwyciężał i wielu żołnierzom to imponowało. Pojawiała się fascynacja armią, walką. Należy też pamiętać, że wojna w Afryce Północnej była inna niż wojna na froncie wschodnim. To był klasyczny konflikt zbrojny, toczony z zachowaniem zasad honoru.

Weterani często mówili po latach, że nie walczyli za Hitlera, tylko za kolegów.

Niemcy nazywali to ”bojowym braterstwem”. Żołnierze identyfikowali się ze swoimi oddziałami, małymi wspólnotami, w których jeden zależał od drugiego. Jeżeli polski żołnierz zawiódłby w akcji, w następnym starciu niemieccy koledzy by mu nie pomogli. Nie wyciągnęliby go spod ostrzału, nie osłonili. Często same okoliczności zmuszały ich do walki. W dokumentalnym filmie ”Dzieci Wehrmachtu” jeden z polskich weteranów mówi wprost, że na froncie nie ma się wyboru. Wszystko toczy się bardzo szybko, żołnierz staje oko w oko z nieprzyjacielem i albo go zastrzeli, albo sam zginie. Wtedy nie ma czasu i miejsca na wątpliwości.

Jak młodzi chłopcy ze Śląska i Pomorza odnajdowali się w Afryce?

To było dla nich wielkie przeżycie. Tak jak wspomniałem, wielu z nich nigdy do tej pory nie podróżowało. A teraz nagle znaleźli się wiele tysięcy kilometrów od domu na obcym, niezwykle egzotycznym kontynencie. Inni ludzie, zwierzęta, owoce, krajobrazy. To musiało robić wrażenie. Podobnie było z żołnierzami, którzy trafili na wyspy greckie. Mam w swoich zbiorach zeszyt pewnego Polaka z Wehrmachtu, który służył na Cykladach. Rysował w nim kredkami kolorowe postacie tubylców, plażę, ryby, żaglówki. Widać, że był oczarowany miejscem, w którym się znalazł.

Rozmawiał pan z wieloma byłymi żołnierzami Wehrmachtu...

Ci, którzy służyli w Afryce czy innych egzotycznych miejscach, do końca życia snuli barwne opowieści na temat swoich tamtejszych przeżyć, obserwacji. Tych żołnierskich gawęd słuchało się jak historii awanturniczo-podróżniczych.

Wikimedia Commons CC BY-SA
Źródło: Wikimedia Commons CC BY-SA

Afrika Korps utworzono w lutym 1941 w ramach wsparcia siłom włoskim w Afryce Północnej pobitym przez Brytyjczyków w wyniku rozpoczętej 7 grudnia 1940 operacji Compass.

d44o2xr

O czym jeszcze panu opowiadali?

Na wstępie muszę stwierdzić, że mam dość sceptyczne podejście do relacji składanych po sześćdziesięciu–siedemdziesięciu latach. Ludzie mają bowiem skłonność do konfabulacji, opowiadają często nie własne przeżycia, ale to, co później przeczytali w książkach lub zobaczyli w filmach. Na ogół wyolbrzymiają własną rolę. Żołnierze jednostek tyłowych wyrastają po latach na wielkich bohaterów. Polacy z Afrika Korps, z którymi rozmawiałem, opowiadali więc, że przez cały czas ”prali Brytyjczyków”, że nie było na nich mocnych. Można było odnieść wrażenie, że prawie sami wygrali tę kampanię. (śmiech)

Często również z pogardą i lekceważeniem opowiadali o swoich włoskich sojusznikach. Tę niechęć do armii Mussoliniego przejęli od niemieckich kolegów, którzy uważali, że Włosi nie potrafią się bić i gdy tylko widzą wroga, od razu się poddają. Nawiasem mówiąc, była to nieprawda – z włoską armią nie było tak źle. Jeden z weteranów Afrika Korps opowiadał mi, że wraz ze swoją jednostką dostał rozkaz otoczenia włoskiego oddziału, który zamierzał skapitulować. Między sojusznikami doszło do strzelaniny, jeden z Niemców ponoć został ranny. Skończyło się oczywiście na tym, że Włosi się poddali... ale nie Brytyjczykom, tylko Niemcom.

A jaki weterani mieli stosunek do feldmarszałka Rommla?

Podobnie jak inni żołnierze służący pod jego komendą, Polacy z Afrika Korps wspominali go w większości jako wyjątkowego i znakomitego dowódcę. Mieli do niego sentyment i szacunek za to, że prowadził ich od zwycięstwa do zwycięstwa. Byli dumni, że służyli w formacji elitarnej, która zapisała tak imponującą kartę w historii wojen.

d44o2xr

Wspominałem na początku o liście Gestapo do Rommla w sprawie mówiących po polsku żołnierzy. Otóż Rommel podobno odpowiedział gestapowcom w żołnierskich, niecenzuralnych słowach. Napisał również, że nic go nie obchodzi, w jakim języku jego żołnierze mówią, póki dobrze walczą.

To mi wygląda na anegdotę. Podobnie jak słynny śląski dowcip:

– Co robiłeś podczas wojny?
– Służyłem w AK.
– Armii Krajowej?
– Nie, Afrika Korps.

A czy to prawda, że do niemieckiego wojska wcielano również polskich jeńców walczących przeciwko III Rzeszy w 1939 roku?

Oczywiście. Krótko po kampanii wrześniowej zwalniano z obozów jenieckich żołnierzy polskich pochodzących z terenów wcielonych do Niemiec. Gdy taki żołnierz tra ał do domu i był w wieku poborowym, obejmował go niemiecki obowiązek służby wojskowej. Stawał więc przed komisją wojskową i był automatycznie wcielany do Wehrmachtu. Mundur polski zmieniał na niemiecki. Nie uznawano im jednak polskich stopni wojskowych. Musieli zaczynać od szeregowca.

d44o2xr

Czyli w Afryce mogło się zdarzyć, że walczyli przeciwko sobie koledzy z oddziału.

Niestety było to bardzo prawdopodobne. Bez wątpienia był to dla tych ludzi wielki dramat.

Ilu Polaków służyło w Afrika Korps? Badacze są z reguły mało precyzyjni i mówią o kilku–kilkunastu tysiącach.

Dokładnymi danymi nie dysponujemy. Wiadomo natomiast, że około 2 tysięcy polskich żołnierzy Afrika Korps przeszło na stronę Brytyjczyków i zostało wcielonych do Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie. To daje pewne pojęcie o ogólnej liczbie Polaków w armii Rommla.

Jak odbywały się takie dezercje?

Bardzo rzadko żołnierze uciekali z szeregów na polu bitwy, rzadko przechodzili linię frontu. Z reguły rekrutowano ich w obozach jenieckich po tym, jak dostali się do niewoli. Specjalna polska komórka identyfikowała ich po adresach, brzmieniu nazwisk czy kontrolując listy, które wysyłali za pośrednictwem Czerwonego Krzyża. Gdy już udawało się kogoś zidentyfikować, przenoszono go do obozu z jeńcami włoskimi i tam składano propozycję przejścia do polskiej armii. (...)

PAP/Leszek Szymański
Źródło: PAP/Leszek Szymański

Msza za żołnierzy poległych w bitwie o Tobruk w 1941 r.

d44o2xr

Czytałem kiedyś o polskim oficerze, któremu przydzielono dwóch kaprali służących niegdyś w Afrika Korps. Był nimi zachwycony. Byli to najlepsi podoficerowie, jakich widział.

Już po I wojnie światowej w armii odradzającej się Rzeczypospolitej niezwykle ceniono sobie polskich podficerów z niemieckiej armii cesarskiej. Byli bowiem znakomicie wyszkoleni i świetnie wypełniali swoje obowiązki. Podobnie było podczas II wojny światowej. W ogóle byli żołnierze Wehrmachtu w szeregach Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie spisywali się znakomicie. Walczyli bardzo dobrze. Bez wątpienia byli dla polskiego wojska dobrym nabytkiem.

Jaki był stosunek niemieckiego naczelnego dowództwa do polskich żołnierzy?

Na początku w Wehrmachcie obowiązywały przepisy dyskryminujące Polaków, na przykład blokujące im drogę do awansu. Wspomniane limity ustalające ich maksymalny odsetek w oddziałach dowodzą, że nie do końca im ufano. Z drugiej strony już w 1942 roku w piśmie Oberkommando der Wehrmacht rozesłanym do wszystkich jednostek napisano, że Polacy w niemieckich mundurach są ”doskonałymi żołnierzami”. Zabroniono oficerom i podoficerom wyśmiewać się z ich języka i obyczajów. Lokalnym dowódcom polecono, żeby traktowali ich tak samo jak Niemców. Polaków oceniano znacznie wyżej niż na przykład Alzatczyków wcielonych do niemieckiego wojska po podbiciu Francji. Ich z kolei uznawano za marnych żołnierzy.

Niemcy byli postawą Polaków zaskoczeni?

I tak, i nie. W pewnych sprawach Polacy ich rozczarowali. Otóż po włączeniu do Rzeszy polskiej części Górnego Śląska Niemcy mieli nadzieję, że będą mogli wybrać z tej prowincji dużo rekruta do wojsk pancernych. Śląsk był bowiem wysoko uprzemysłowiony i jego mieszkańcy byli obeznani z maszynami, sprzętem technicznym. Okazało się jednak, że nie było to takie proste. Polscy rekruci na ogół bardzo słabo mówili po niemiecku, a co za tym idzie, trudno ich było wyszkolić do służby w wojskach pancernych. Znacznie lepiej sprawowali się w piechocie, gdzie wystarczyła nawet bardzo podstawowa znajomość niemieckiego, żeby przejść szkolenie i dobrze walczyć.

d44o2xr

Na jakich zasadach wcielano Polaków do Wehrmachtu?

Po wcieleniu zachodnich województw II Rzeczypospolitej do III Rzeszy władze niemieckie uznały, że zgodnie z zasadami polityki rasowej tereny te są zamieszkane przez ”ludność pochodzenia niemieckiego”. Nie mówimy tu o Niemcach etnicznych stanowiących w Polsce przed wojną mniejszość niemiecką. Ci dostali obywatelstwo Rzeszy z automatu. Chodzi o ludność autochtoniczną Pomorza i Górnego Śląska: Polaków, Ślązaków czy Kaszubów.

Jak to wyglądało w praktyce?

Każdy obywatel wypełniał szczegółową ankietę, w której odpowiadał na wiele pytań dotyczących jego rodziny i życia. Na jej podstawie urzędnik zapisywał go do jednej z czterech grup Volkslisty (Deutsche Volksliste) i nadawał mu obywatelstwo III Rzeszy. Odbywało się to przymusowo, zupełnie inaczej niż w Generalnym Gubernatorstwie, gdzie aby dostać się na Volkslistę, należało się samemu zgłosić. Właśnie dlatego w od- niesieniu do Pomorzan i Ślązaków nie powinno się w zasadzie opatrywać pejoratywnym określeniem ”folksdojcz” zaliczonych do trzeciej i czwartej grupy Volkslisty. Oni nie mieli wyboru. Za niewypełnienie ankiety, podanie fałszywych danych bądź nieprzyjęcie Volkslisty mogli trafić do obozu koncentracyjnego.

Rozumiem, że jeżeli władze wpisały młodego mężczyznę na Volkslistę – mógł się spodziewać powołania do Wehrmachtu.

Człowiek, który stawał się obywatelem niemieckim, podlegał ustawie o powszechnej służbie wojskowej z 1935 roku. To jest istota sprawy. Polacy nie znaleźli się w Wehrmachcie z własnej woli, nie kochali Adolfa Hitlera i III Rzeszy. Przeciwnie, często byli polskimi patriotami. Do wojska wcielano ich, nie pytając o zdanie, przymusowo. To samo działo się we francuskiej Alzacji i w Luksemburgu. Tam używa się bardzo trafnego terminu ”wcieleni wbrew własnej woli”.

Podobno często stawiano przed rekrutami wybór: ”albo Wehrmacht, albo Auschwitz”.

Wysłanie do obozu koncentracyjnego groziło nie tylko im, ale również ich rodzinom. Niemcy byli w takich wypadkach bardzo bezwzględni i stosowali odpowiedzialność zbiorową.

PAP
Źródło: PAP

To nie było tak, że młodzi wojownicy wsiadali do czołgu i na piaskach pustyni walczyli z uśmiechem za swojego wodza Erwina Rommla.

Polacy służyli jednak również w Waffen-SS, a tam nabór był przecież ochotniczy.

Od 1944 roku – nie. Pod koniec wojny Niemcy mieli już poważne problemy z naborem nowych żołnierzy. Naród był wykrwawiony. Wytworzyła się więc ostra rywalizacja między Wehrmachtem i Waffen SS, a ta druga formacja często podbierała armii rekrutów. Na komisje wojskowe przyjeżdżali o oficerowie Waffen-SS i bez żadnych ceregieli siłą zabierali młodych ludzi. Wtedy sporo Polaków przymusowo trafiło w szeregi tej formacji. Ostatnio dostałem ciekawy dokument. To reprymenda dla dowódcy jednej z kompanii dywizji pancernej Waffen-SS za to, że traktował swoich polskich podwładnych jak żołnierzy drugiej kategorii. Ostro go za to skarcono. (...)

Ilu Polaków służyło w Wehrmachcie?

Według moich szacunków do niemieckiego wojska z terenów włączonych do III Rzeszy wcielono około 450 tysięcy poborowych. Około 250 tysięcy z Pomorza i 200 tysięcy z Górnego Śląska. W Wielkopolsce ten problem masowo nie występował.

Ilu zdezerterowało i wstąpiło do polskiej armii na Zachodzie?

Około 90 tysięcy.

Jaki był stosunek polskiego podziemia i rządu na wychodźstwie do podpisywania Volkslisty? Podobno władze emigracyjne od początku do tego zachęcały.

To uproszczenie. Volkslista została wprowadzona dopiero w marcu 1941 roku. Wcześniej Niemcy prowadzili pobór do wojska niemieckiego, ale na podstawie przeprowadzonego w 1939 roku policyjnego spisu ludności. Tak zwanej palcówki (pobierano od obywateli odciski palców). Władze emigracyjne nie zachęcały jednak wówczas do podawania się za Niemców lub Ślązaków, krążyły tylko takie pogłoski na Górnym Śląsku, że aby uniknąć wysiedleń do Generalnego Gubernatorstwa i uszczuplania w ten sposób polskiego stanu posiadania na ziemiach zachodnich, trzeba podawać się za mówiących po niemiecku.

A jak nasze władze zapatrywały się na służbę Polaków w Wehrmachcie?

W pierwszych miesiącach panowała dezorientacja. W dokumentach podziemia pojawiają się nawet zarzuty masowej zdrady. Szybko jednak zorientowano się, że pobór Polaków z ziem zachodnich do armii niemieckiej ma charakter przymusowy. Co ciekawe, w tym pierwszym okresie niemiecka armia swoich polskich żołnierzy określała dziwacznym terminem ”Deutsch-Polen”.

Jak po 1944 roku Polacy z Wehrmachtu byli traktowani przez władze komunistyczne?

Wbrew potocznym sądom nie przeprowadziły one żadnej akcji represyjnej wobec tych ludzi. Nie pakowano ich masowo do obozów czy więzień za służbę w siłach zbrojnych III Rzeszy, trafiali tam raczej za przyjęcie niemieckiego obywatelstwa i z tego powodu w latach 1945– 1950 sporo byłych żołnierzy armii niemieckiej znalazło się w obozach pracy. Kiedy jednak jakaś osoba stawała się obiektem zainteresowania bezpieki, wyciągano jej służbę w Wehrmachcie jako dodatkową okoliczność obciążającą. W życiorysach tych ludzi zostawało to na stałe, bezpieka mogła to traktować jako ”hak”.

Specjalnie się jednak służbą w Wehrmachcie nie chwalono.

Rzeczywiście, ludzie w PRL się tego wstydzili. Woleli się nie wychylać. Po krótkim okresie powojennym, gdy oficjalnie dyskutowano o tym w prasie, temat nagle zniknął. Milczeli byli żołnierze, milczały ich rodziny. Obawiano się oskarżeń o zdradę, kolaborację. Tego, że ludzie z innych części Polski nie zrozumieją specyfiki ziem zachodnich.

Rok 1989 to zmienił?

Nie, zmieniło się to dopiero w 2005 roku, kiedy wybuchła sprawa ”dziadka z Wehrmachtu”. Wtedy coś pękło. Doszło do wielkiej debaty na temat służby Polaków w niemieckiej armii, historycy zaczęli to badać, powstały książki i wystawy. Temat został odczarowany. Wtedy też przełamano strach przed mówieniem o swoich doświadczeniach. Miałem dużo spotkań autorskich w Gdańsku, Łodzi czy na Śląsku i po 2005 roku ludzie nie bali się już opowiadać o służbie w Wehrmachcie. Zarówno sami weterani, jak i ich potomkowie. Wcześniej to było nie do pomyślenia, żeby publicznie, na otwartych spotkaniach, poruszać te sprawy. To kolejny dowód na to, że problemów historycznych – nawet gdy są bardzo trudne – nie ma sensu trzymać zamkniętych w szafie. Prędzej czy później z niej bowiem wypadną.

O autorze: Prof. Ryszard Kaczmarek jest historykiem z Uniwersytetu Śląskiego. Napisał m.in. Górny Śląsk podczas II wojny światowej i Polacy w Wehrmachcie (Wydawnictwo Literackie).

Źródło: ”Bitwy Tytanów”, czerwiec/lipiec 2015

Materiały prasowe
Źródło: Materiały prasowe

fragment pochodzi z książki ”Niemcy”, Piotra Zychowicza, wydanej nakładem wydawnictwa Rebis.

Obejrzyj też: "War Thunder" - darmowa gra dla fanów czołgów i samolotów
d44o2xr
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d44o2xr