Burza wybuchła dokładnie rok temu. Rozpętał ją czeski tygodnik „Respekt”, pisząc o donosie, który Milan Kundera miał złożyć w 1950 roku. Ofiara tego donosu spędziła 14 lat w obozie pracy i dziś mieszka w Szwecji. O współpracę z bezpieką oskarżyli 80-letniego dziś Kunderę pracownicy czeskiego Instytutu Studiów nad Reżimami Totalitarnymi (USTR), opierając się na jednym dokumencie milicyjnym.
– Nie podobała mi się tamta kampania. Była prowadzona w tonie sensacyjnym, zabrakło w niej opinii historyków. Mam nadzieję, że dokument ponownie otworzy dyskusję na ten temat – mówi „Rzeczpospolitej” Petr Koura, historyk z Uniwersytetu Karola w Pradze.
Zapoznał się z donosem do którego dotarli dziennikarze „Lidovych Novin”. I jest pewien jednego: jeśli Kundera jest winien, to na pewno nie tak bardzo, jak uważano przed rokiem.
Według USTR historia niecnego czynu Kundery jest prosta i krótka. Odwiedził w akademiku koleżankę Ivę Militkę i spotkał tam Miroslava Dvorzaczka, który przybył z zachodnich Niemiec i zostawił u niej swój bagaż. Kundera zawiadomił o tym służby bezpieczeństwa. Dvorzaczek został zatrzymany, okazało się, że był szkolony przez Amerykanów i w Czechosłowacji miał wspierać opozycję. Usłyszał wyrok: 22 lata więzienia. Był przekonany, że wydała go Iva.
Nowy dokument to długi wykład wiceszefa komunistycznych służb bezpieczeństwa, który w 1952 roku został wydany w formie biuletynu. Jaroslav Jerman opisuje w nim przykłady dobrej współpracy narodu z bezpieką. Sprawa Dvorzaczka jest jednym z nich.
Więcej w aktualnym wydaniu „Rzeczpospolitej”.