Czesław Lang: ''Nie mogę się zatrzymać"
Pierwszy polski kolarz zawodowy, który trzynaście razy objechał kulę ziemską po równiku. Wicemistrz olimpijski z Moskwy oraz dwukrotny medalista szosowych mistrzostw świata, a obecnie dyrektor Tour de Pologne, który z tego wyścigu uczynił jedną z najważniejszych imprez kolarskich na świecie. Biznesmen, rolnik i propagator zdrowego stylu życia. Czesław Lang.
"Wykorzystuję szansę, którą dostałem od życia"
"Dlaczego chce mi się jeszcze to robić, czemu nie zwalniam tempa, skąd biorę siłę? Po prostu wykorzystuję szansę, którą dostałem od życia. To przeznaczenie" - opowiada sportowiec w swojej biografii pt. "Zawodowiec" . Przepis na sukces według Czesława Langa? Ciężka praca, zaangażowanie i pasja, która napędzała go do działania. Bez niej nie wyjechałby bowiem z Kołczygłów w wielki świat, gdzie zawsze go ciągnęło. Rower dał mu tę możliwość. Jednak droga do zdobycia pierwszej własnej wyścigówki była kręta, wyboista i długa. Zupełnie jak trasa wyścigu.
Z Kołczygłów w wielki świat
Przyszły wicemistrz olimpijski urodził się w 1955 roku we wspomnianych Kołczygłowach, jednak gdyby nie wojna, przyszedłby na świat w Uhrynowie, miejscowości położonej między Hrubieszowem i Lwowem, gdyż tam wcześniej mieszkała jego rodzina. Uciekła z obawy przed bandami UPA napadającymi na Polaków. Jak się okazało, Langowie postąpili słusznie, bo w 1951 roku Uhrynów, Tudorkowice i Sokal zostały oddane Związkowi Radzieckiemu.
Ojciec Czesława, który miał doświadczenie w hodowli koni, znakomicie znał się też na ogrodnictwie i uprawie ziemi. Jego kwalifikacje sprawiły, że dostał posadę kierownika PGR-u. Zarządzał gospodarstwami w Suchorzu, Poborowie, Barnowcu i Gostkowie. Zarówno przyszła gwiazda sportu, jak i jego starsze rodzeństwo: siostra Danuta i brat Janek pomagali rodzicom, pracując na roli. Jak podkreśla Lang - to wyrobiło w nim charakter.
Cenna lekcja i zachęta do ucieczki
"Ziemi było niewiele, ale za to roboty bardzo dużo. Pracowali wszyscy, także ja. Zaczynało się o świcie: trzeba było nakarmić zwierzęta, wyprowadzić krowy na pastwisko, wyczyścić kurnik. (...) Jako kierownik gospodarstwa ojciec miał dużo zajęć i nieźle zarabiał, ale uważał, że nie można tylko odbębnić obowiązków. (...) Dzięki temu nie popadliśmy (...) w życie według zasady "czy się stoi, czy się leży, dwa tysiące się należy". To była dla mnie ważna lekcja... i równocześnie zachęta do ucieczki" - wspomina w "Zawodowcu".
Od najmłodszych lat Lang kochał sport: bieganie, łyżwy, grę w hokeja czy piłkę nożną. Miłość do kolarstwa zaszczepił w nim natomiast przyszły szwagier, Aleksander Siluta, nauczyciel fizyki i WF w szkole podstawowej. To on zauważył, że Czesiek do futbolu raczej się nie nadaje - "Lubańskim to ty nie będziesz" - powiedział chłopakowi otwarcie. W zamian namówił go, by skupił się na wyścigach rowerowych. Młodzieńcowi jazda po okolicach na tyle przypadła do gustu, że przysposobił do dalekich tras ciężką i toporną damkę matki. Wierzył, że niebawem dorobi się profesjonalnej wyścigówki.
Zawsze na rowerze
Jako młody chłopak dostał się do klubu Baszta Bytów, gdzie trenerem był Euzebiusz Marciniak. On również dostrzegł wielki talent swojego podopiecznego, który już w wieku 14 lat wygrywał z seniorami. Jego wyczyny zrobiły również wrażenie na działaczach Polskiego Związku Kolarskiego, którzy zaprosili Langa do Warszawy, na tor kolarski Orła. W pierwszym starcie na torze chłopak pobił rekord Polski juniorów na 3 kilometry. Tak trafił do kadry narodowej torowców. Tych pierwszych sukcesów nie byłoby jednak bez wielkiego poświęcenia i samodyscypliny.
"Budziłem się wcześnie rano i przed wyjściem do szkoły ćwiczyłem z ciężarami. Ani u mnie w domu, ani nigdzie w Gostkowie nie było siłowni. Nie miałem też hantli ani innego profesjonalnego sprzętu, podnosiłem więc kółka od wąskotorówki i robiłem z nimi przysiady; ważyły po 40 kilogramów. Po tej "siłowni" wskakiwałem na rower i jechałem do szkoły. Robiłem to niezależnie od pogody (...). Patrzono na mnie trochę jak na dziwaka, szybko jednak zrozumiano, do czego dążę i ile wysiłku to kosztuje, więc zaczęto mnie nawet podziwiać" - opowiada najważniejszy organizator imprez kolarskich w kraju.
Pełnoprawny kadrowicz
Rok 1974 był dla Langa przełomowym, i to nie tylko w kolarskiej karierze, ale i życiu. Wówczas można było już o nim powiedzieć, że jestem pełnoprawnym kadrowiczem, chłopakiem, który w wieku 19 lat zdominował amatorskie kolarstwo.
Pomysł, by studiować na warszawskiej AWF przyszedł więc naturalnie - Lang planował bowiem całe swoje życie powiązać ze sportem, a po zakończeniu kariery zostać trenerem. Życie ułożyło mu jednak nieco inny scenariusz.
Marzenia się spełniają: Wyścig Pokoju
Trzy lata później Lang stał się szosowcem, podpisał kontrakt z Legią Warszawa, pojechał w uwielbianym od dzieciństwa Wyścigu Pokoju i zdobył medal mistrzostw świata. "Byłem w kadrze, startowałem na mistrzostwach świata, pojechałem na igrzyska olimpijskie, ale dla przeciętnego kibica byłem nikim. Prawdziwym kolarzem był ktoś, kto startował w Wyścigu Pokoju. Tylko to się liczyło, właśnie ten start był najważniejszy. Na majową imprezę czekały dosłownie miliony" - przypomina sobie.
Kolarze, którzy reprezentowali kraj w starciu z Niemcami z NRD, Rosjanami oraz Czechami i Słowakami z Czechosłowacji, przez ponad miesiąc rządzili masową wyobraźnią. To był czwarty wielki tour świata, po Tour de France, Giro d’Italia i Vuelta a Espana. 22 urodziny Lang świętował na trasie wspomnianego wyścigu. "To była najważniejsza chwila w mojej karierze; nie mistrzostwa świata juniorów w Monachium, nie mistrzostwa świata seniorów w Montrealu i Liege, nawet nie igrzyska olimpijskie" - przekonuje.
Brązowy medal mistrzostw świata
Jednakże prawdziwy sukces przyszedł dopiero kilka miesięcy później. Dobry start w Wyścigu Pokoju był bowiem przepustką na mistrzostwa świata w Wenezueli. Lang wystartował w jeździe drużynowej na czas, uzupełniając tercet znakomitych kolarzy: Stanisław Szozda, Tadeusz Mytnik, Mieczysław Nowicki, którzy na trasie w San Cristobal zdobyli brązowy medal.
Natomiast w czasie jego startów w barwach klubu z Łazienkowskiej ambitny kolarz nie tylko pomógł w zdobyciu czterech tytułów mistrzów Polski - dorzucił do tego także mnóstwo medali za wygrane na torze. Legia triumfowała w drużynowej jeździe na czas w roku 1977, 1979, 1980 i 1981.
Ciężka kontuzja. "Z niego już nic nie będzie"
Rok później na trasie XXXI Wyścigu Pokoju z Gery do Karlowych Warów Lang doznał ciężkiej kontuzji barku - upadł na ramię, mocno się poobijał, a jego ręka wisiała dosłownie na skórze. Po tej kraksie przeszedł ciężką operację: musiano go poskręcać śrubami. "Kiedy leżałem w szpitalu, odwiedzili mnie ludzie ze związku. Jak wychodzili, usłyszałem: "Z niego już nic nie będzie". Zrozumiałem, że to może być koniec, bo wiedziałem, że w kolarstwie nie ma sentymentów. Ten sport nie zna litości" - opowiada nie bez żalu.
Zahartowany od małego nie miał jednak zamiaru się poddawać, zawziął się i powoli zaczął odbudowywać formę. Wiedział bowiem, że wówczas, mając 23 lata zaczynał już być zawodnikiem nie tyle dojrzałym, co starym. Cel, który powziął, szybko osiągnął, bowiem już rok później Polacy, w składzie z nim, zdobyli srebrny medal podczas mistrzostw świata w Valkenburgu.
Przełomowy rok 1980
Rok 1980 był przełomowy nie tylko dla Polski, ale i dla chłopaka z Kołczygłów, dla którego wcześniej liczył się głównie Wyścig Pokoju. Bo przecież kolarze zimą szykowali formę nie na cały sezon, tylko na to, co miało się wydarzyć w maju ma trasie Warszawa- Berlin-Praga. Jednak tego roku Igrzyska XXII Olimpiady miały rozegrać się w Moskwie, a nagrodą za medal była możliwość wyjazdu do zachodniego klubu. W tamtym okresie do świata zawodowców przyjmowano maksymalnie siedmiu kolarzy, którzy natychmiast stawali się elitą.
W Polsce natomiast stanowisko władz sportowych było następujące: prawdziwe kolarstwo jest tylko amatorskie, a zawodowstwo i Tour de France to nie sport. A przecież granica była bardzo wyraźna i nieprzekraczalna: istniały wyścigi open, ale amatorzy nie startowali w TdF i Giro.
Najlepszy sezon w karierze
W Moskwie Lang wywalczył srebrny medal w wyścigu ze startu wspólnego. W zawodach tych wyprzedził go jedynie reprezentant gospodarzy, Siergiej Suchoruczenkow. Na tych samych igrzyskach zajął także czwarte miejsce w drużynowej jeździe na czas. "To był mój najlepszy sezon w karierze, najlepszy rok w ogóle: urodziła mi się córka, a ja dwa tygodnie później sprezentowałem jej medal olimpijski. Do tego doszły Bergamasca, Meksyk, Tour de Pologne oraz Mistrzostwa Polski" - przyznaje zawodnik, który po igrzyskach dołączył do grupy GIS Gelati i jej dyrektora Piero Pieroniego.
W grudniu 1981 roku sportowiec wyjechał do Włoch na badania. Tam zastała go wiadomość o wprowadzeniu w Polsce stanu wojennego. Lang był przekonany, że jego marzenia wezmą w łeb, ale kiedy po dwóch tygodniach wznowiono loty, udało mu się wrócić do kraju, dopiąć wszystkie formalności i podpisać kontrakt. Stał się wówczas nie tylko pierwszym zawodowym kolarzem z Polski, ale i z całego bloku wschodniego.
Schabowe, tatar i herbata z miodem
Adaptacja w nowym środowisku nie należała do łatwych - ambitny kolarz szybko musiał nauczyć się języka, zorganizować mieszkanie, transport i zacząć dbać o odżywianie i suplementację. W Polsce nie przykładano do tego bowiem specjalnej wagi.
"Żeby mieć krzepę, jedliśmy schabowe, a później wymyślono, że lepszy jest tatar. Na trasę do bidonu laliśmy herbatę z miodem, w kieszeń zwykły cukier, pajda chleba z miodem (...). Podczas gdy my wcinaliśmy owoce i piliśmy wodę z miodem, enerdowcy jedli specjalne batony, a Rosjanie posługiwali się tubkami z jedzeniem, które wymyślono specjalnie dla kosmonautów mieszkających w bazach na orbicie Ziemi. To były rzeczy rewolucyjne, wyprzedzające tamtą epokę! (...). To była wielka różnica, prawdziwa przepaść" - zaznacza Lang i dodaje, że on i jego koledzy byli wówczas "półzawodowcami".
Włoskie sukcesy
W kolejnych latach olimpijczyk reprezentował barwy grup Carrera - Inoxpran, Del Tongo Colnago oraz Malvor - Sidi. Dziewięć razy startował w Giro d’Italia, a trzy razy w Tour de France wspólnie z największymi asami włoskiego kolarstwa - Francesco Moserem, Giuseppe Saronim czy Roberto Visentinim. W sumie wygrał 30 wyścigów zawodowych w przeciągu dziewięciu lat.
Profesjonalną karierę zakończył w 1991 roku, ale z kolarstwem się nie rozstał. Od 1993 roku jest dyrektorem generalnym Lang Team i Tour de Pologne, który pod jego okiem stał się jednym z najważniejszych wyścigów świata, należących do prestiżowego cyklu UCI World Tour.
Choroba Meniere'a i niekonwencjonalna terapia
Spore zmiany zaszły również w jego sposobie odżywiania, co związane było z chorobą Meniere’a, na którą zapadł. Lang wspomina, że przez długi czas ani on, ani lekarze nie wiedzieli, co mu jest: szumiało mu w uszach, kręciło się w głowie, do tego doszło migotanie przedsionków. Stracił radość życia i nie cieszyły go sukcesy TdP, jazda konna czy spędzanie czasu z rodziną.
Po jakimś czasie jego żona, Elżbieta znalazła informację o doktorze Maxie Gersonie i niekonwencjonalnej terapii, która go uzdrowiła. Opiera się ona na świeżym pożywieniu, sokach owocowo-warzywnych, starannie dobranej suplementacji, lewatywach z kawy i całościowej detoksykacji organizmu. Wszystko to ma na celu przywrócenie naturalnej zdolności ciała do samouzdrawiania. Po pobycie w meksykańskiej klinice Lang nie tylko doszedł do zdrowia i przeszedł na weganizm, ale i ponownie wsiadł na rower. Obecnie ten spełniony kolarz najlepiej czuje się w swoim pałacu w Barnowie. Kupił go w 2008 roku i powoli przywrócił do dawnej świetności. "Na początku było to 300 hektarów, teraz jest ich 540, a na nich konie i owce, a nawet dziki i jelenie" - podsumowuje Lang, który wciąż ma wielki apetyt na życie.
Natalia Doległo/ksiazki.wp.pl