Nie zbudujemy inteligentnego społeczeństwa, wmawiając ludziom, że najlepsze, co może ich spotkać, to zostać potężnym samcem za kierownicą terenówki – mówi o swoich rodakach pisarka Toni Morrison .
Po raz pierwszy w życiu poparła pani publicznie jakiegoś kandydata: Baracka Obamę. Nie dlatego, jak pani pisze, że jest czarny, lecz dlatego, że posiada „twórczą wyobraźnię, która w połączeniu z zapałem równa się mądrości”. To dość nieoczekiwane stwierdzenie. Przypisuje pani mądrość młodemu politykowi, którego jednym ze słabych punktów jest brak doświadczenia… * * Toni Morrison: Nie uważam, że mądrość wynika z doświadczenia. Znałam młodych ludzi, którzy byli mądrzy. Wiedzę można gromadzić; doświadczenia się nabywa, wykonując swój zawód. Z mądrością jest zupełnie inaczej. Tego nie można się nauczyć, nikt jej nikomu nie wpoi. To pewien rodzaj przenikliwości, nieomal dar, właściwa niektórym ludziom umiejętność łączenia rozproszonych elementów i analizowania sytuacji lepiej, niż to robią inni. Rzadko widziałam tę zaletę u polityków. Prędzej może u artystów. Bo to właśnie prawdziwy talent, powiązany z kreatywnością, rodzi mądrość, którą przywykliśmy kojarzyć z wiekiem.
Mówiła pani: „Te wybory są najważniejsze w moim życiu”… * * Toni Morrison: Propozycja McCaina to wybór jawnie niszczycielski, oznaczający katastrofę polityczną i gospodarczą, jak też w dziedzinie polityki zagranicznej czy w kwestii globalnego ocieplenia. Kiedy patrzę na minionych osiem lat, nie znajduję niczego pozytywnego. Wszystko, czego się tknęli, zawaliło się albo był to jakiś głupi żart. Oni byli tak bardzo zdeprawowani, źli. Więc gdybyśmy wybrali tego republikanina, mielibyśmy te same metody, a na dokładkę naprawdę agresywny temperament. Po Johnie McCainie można się spodziewać wszystkiego, on lubi zdecydowane rozwiązania – co nakazuje skrzyżować żelazo i zabijać ludzi. To nie jest jakiś tam wesoły wojak, to po prostu wojownik. Lubi mieć ostatnie słowo, nawet w takiej sytuacji, w jakiej się obecnie znajdujemy – z tymi dwiema wojnami na karku, których nie wygramy, tkwiąc tam bez końca.
Rozm. Philippe Boulet-Gercourt
Pełna wersja artykułu dostępna w aktualnym wydaniu „Forum”.