Młoda nigeryjska pisarka Chimamanda Ngozi Adichie walczy ze stereotypową wizją swego kontynentu.
Literatura afrykańska wychodzi z getta, w którym tkwiła przez długi czas. W Anglii, Ameryce, we Francji, a ostatnio i we Włoszech autorzy nigeryjscy, somalijscy, kongijscy – trafiają do katalogów największych wydawnictw. Porzucają zacisze niezależnych oficyn, które na nich stawiały, czy to dlatego, że byli tańsi, czy po prostu dlatego, że drobni wydawcy mają wyczulony słuch.
W ciągu półwiecza – jeśli przyjmiemy za punkt wyjścia datę wydania powieści Świat się rozpada nigeryjskiego pisarza Chinuy Achebego – półka z literaturą afrykańską ogromnie się wzbogaciła. Nowe pokolenie bystrych i dobrze przygotowanych autorów szykuje się do obalenia stereotypów związanych ze zmanierowaną „afrykańskością”.
Pisarz Chinua Achebe mówi, że ma pani dar dawnych bajarzy. Czy tradycje ustne istotnie uwarunkowały pani pisarstwo?
* Chimamanda Ngozi Adichie*: Dorastałam w mieście uniwersyteckim i bardzo szybko zaczęłam czytać. Oczywiście moja babcia i ojciec lubili mi opowiadać, może więc i znalazłam się pod wpływem ich historii. Drażnią mnie jednak ciągłe odniesienia do tradycji ustnej, kiedy jest mowa o autorach afrykańskich. To wynik zbyt romantycznej wizji naszej literatury. Wszyscy, nie tylko Afrykańczycy, snują opowieści, słuchają ich i są przez nie kształtowani. Jestem ciekawa świata, lubię poznawać szczegóły życia ludzi, z którymi się stykam. W trakcie zbierania dokumentacji do powieści „Połówka żółtego słońca” przeczytałam wiele książek o wojnie w Biafrze, ale to nie wystarczało, chciałam wiedzieć więcej, zwłaszcza o życiu codziennym w tamtym okresie. Szukałam więc ludzi, którzy to przeżyli, by z nimi porozmawiać. W pracy nad powieścią liczyło się to o wiele bardziej niż jakaś abstrakcyjna „tradycja ustna”.
Rozm. Maria Teresa Carbone
Pełna wersja artykułu dostępna w aktualnym wydaniu „Forum”.