CZĘŚĆ PIERWSZA Jeden
Kopenhaga, Dania
wtorek, 4 października, czasy współczesne
godzina 1.45
Cotton Malone spoglądał w twarz kłopotom. Przed drzwiami frontowymi księgarni z antykwariatem, której był właścicielem, stała jego była żona. Ostatnia osoba na ziemi, jaką spodziewał się ujrzeć. Od razu dostrzegł przerażenie w jej zmęczonych oczach, przypomniał sobie walenie do drzwi, które go obudziło przed kilkoma minutami, i natychmiast pomyślał o synu.
– Gdzie jest Gary? – zapytał.
– Ty sukinsynie! Zabrali go. Przez ciebie. Zabrali go! – Rzuciła się na Cottona i zaczęła okładać go pięściami po torsie. – Ty żałosny sukinsynie!
Chwycił ją za nadgarstki i powstrzymał desperacki atak. Kobieta wybuchnęła płaczem.
– Zostawiłam ciebie z tego właśnie powodu. Sądziłam, że mam te sprawy za sobą.
– Kto zabrał Gary’ego?
W odpowiedzi usłyszał szlochanie. Nie przestawał trzymać jej za ręce.
– Pam. Posłuchaj mnie. Kto zabrał Gary’ego?
Wbiła w niego wściekły wzrok.
– Skąd, do diabła, mam to wiedzieć?
– Co tutaj robisz? Dlaczego nie poszłaś na policję?
– Ponieważ mi zabronili. Powiedzieli, że jeśli znajdę się w pobliżu jakiegokolwiek komisariatu policji, Gary zginie. Oznajmili, że będą o tym wiedzieć, ja zaś im uwierzyłam.
– Kim są „oni”?
Wyswobodziła ręce, a jej twarz znów wyrażała gniew i złość.
– Nie wiem. Powiedzieli tylko, żebym odczekała dwa dni, a później przyjechała tutaj i dała ci to.
Pogrzebała w torbie przewieszonej przez ramię i wyjęła aparat telefoniczny. Po jej policzkach wciąż spływały łzy.
– Powiedzieli, żebyś połączył się z Internetem i uruchomił pocztę elektroniczną.
Czy się nie przesłyszał? Miał się połączyć z Internetem i uruchomić pocztę elektroniczną?
Otworzył klapkę telefonu i sprawdził częstotliwość. Wystarczająca liczba megaherców, żeby zapewnić globalny zasięg. Co go zresztą zdziwiło. Nagle poczuł się zagrożony. Na Højbro Plads panowały cisza i spokój. O tak później porze nikt się już nie wałęsał po miejskim placu.
Zmysły znów stały się czujne.
– Wejdź do środka.
Wciągnął ją do sklepu i zamknął drzwi. Nie włączył światła.
– O co chodzi? – zapytała głosem drżącym ze strachu.
Spojrzał na nią.
– Nie wiem, Pam. Ty mi powiedz. Nasz syn został najprawdopodobniej porwany, Bóg wie przez jakiego świra, a ty czekasz dwa dni, zanim kogoś o tym powiadamiasz? Nie uważasz tego za niezdrowy objaw?
– Nie chciałam wystawiać jego życia na szwank.
– A ja chciałem? Jak zresztą mógłbym to uczynić?
– Będąc tym, kim jesteś – odparła szorstko, on zaś natychmiast przypomniał sobie, dlaczego nie był już z nią.
Nagle coś sobie uświadomił. Pam nigdy wcześniej nie była w Danii.
– Jak mnie znalazłaś?
– Powiedzieli mi.
– Kim, do diabła, są „oni”?
– Nie wiem, Cotton. Dwaj mężczyźni. Tylko jeden z nich się odzywał. Wysoki, o ciemnych włosach i beznamiętnej twarzy.
– Amerykanin?
– Skąd mam wiedzieć?
– Jak mówił?
W końcu odzyskała panowanie nad sobą.
– Nie. Nie Amerykanin. Mówił z akcentem. Europejczyk.
Wskazał gestem na telefon.
– Co mam z tym zrobić?
– Powiedział, żebyś uruchomił pocztę elektroniczną, a wszystko się wyjaśni.
Rozejrzała się nerwowo dookoła po półkach i regałach ukrytych w mroku.
– Na górze, mam rację?
Gary zapewne powiedział matce, że będąc w Danii u ojca, mieszkał nad sklepem z książkami. Pam i Cotton rozmawiali tylko raz, odkąd odszedł z Departamentu Sprawiedliwości i wyjechał z Georgii przed rokiem. Było to dwa miesiące temu, kiedy odwoził syna do domu po jego letniej wizycie. Z lodowatym chłodem Pam oznajmiła mu wtedy, że Gary nie jest jego biologicznym synem. Chłopiec był owocem romansu sprzed szesnastu lat, który stanowił jej odpowiedź na niewierność z jego strony. Cotton zmagał się od tamtej pory z tym brzemieniem i wciąż nie mógł dojść do ładu z wynikającymi z tego implikacjami. Wtedy postanowił jedno – nie miał zamiaru nigdy więcej zamienić choćby słowa z Pam Malone. Cokolwiek będzie musiało być powiedziane, będzie to rozmowa między nim a Garym.
Sytuacja jednak najwyraźniej uległa zmianie.
– Tak – potwierdził. – Na górze.
Weszli do jego mieszkania. Malone usiadł za biurkiem. Włączył laptopa i czekał, aż uruchomi się system operacyjny. Pam wreszcie zdołała opanować wzburzone emocje. Taka właśnie była. Jej nastroje napływały falami – ryczące grzywacze i głębokie dołki. Miała wykształcenie prawnicze, tak jak Cotton, lecz gdy on pracował dla rządu, ona reprezentowała na ważnych procesach firmy z listy „Fortune 500”, które było stać na wypłacanie bajońskich honorariów kancelarii prawniczej, w której była zatrudniona. Kiedy rozpoczęła studia prawnicze, Cotton sądził, że uczyniła to ze względu na niego, żeby mogli potem wspólnie dzielić życie. Później się dowiedział, że był to jej sposób na osiągnięcieniezależności.
Taka była Pam.
System operacyjny laptopa już się uruchomił. Malone włączył skrzynkę e-mailową.
Pusta.
– Nie ma tu żadnego listu.
Pam podbiegła do niego.
– Nic z tego nie rozumiem! Powiedział, że masz uruchomić swoją pocztę elektroniczną.
– To było dwa dni temu. A tak przy okazji – jak tutaj dotarłaś?
– Mieli ze sobą bilet, lot był już wykupiony.
Nie był w stanie dać wiary temu, co słyszał.
– Odebrało ci rozum? Dałaś im po prostu dwa dni przewagi.
– Nie sądzisz, że doskonale zdaję sobie z tego sprawę! – wykrzyknęła. – Uważasz mnie za kompletną idiotkę? Powiedzieli mi, że telefony są na podsłuchu i że mnie śledzą. Jeśli zrobię coś wbrew ich instrukcjom, nawet błahą rzecz, Gary zginie. Pokazali mi zdjęcie... – Puściły jej nerwy, a łzy ponownie spłynęły po policzkach. – Jego oczy... Och, jego oczy.
Znów się rozpłakała.
– Był przerażony.
Malone poczuł ból w klatce piersiowej i pulsowanie w skroniach. Celowo wycofał się z życia w stałym zagrożeniu i pełnego niebezpieczeństw, chcąc odnaleźć coś nowego. Czy tamto życie urządziło sobie teraz łowy na niego? Chwycił krawędź biurka. Jeśli teraz nie zjednoczą sił, nie wyniknie z tego nic dobrego. Gdyby „oni” – kimkolwiek byli – chcieli śmierci Gary’ego, jego syn już by nie żył. Nie! Gary był kartą przetargową, za pomocą której ktoś chciał skupić całą jego uwagę.
Z laptopa dobiegł charakterystyczny dźwięk.
Malone skierował wzrok w prawy dolny róg ekranu. Ikona na pasku zadań informowała o nowej wiadomości w poczcie przychodzącej. Później zobaczył wyraz POZDROWIENIA w rubryce „Od:” oraz wpis ŻYCIE TWOJEGO SYNA w polu „Temat:”. Przesunął kursor i otworzył elektroniczny list:
Masz coś, czego pragnę. Aleksandryjskie ogniwo – ukryłeś to i jesteś jedyną osobą na ziemi, która wie, gdzie to znaleźć. Pojedź tam i wydobądź to. Masz 72 godziny. Kiedy to zdobędziesz, naciśnij klawisz z cyfrą „2”. Jeśli się nie odezwiesz przed upływem 72 godzin, staniesz się bezdzietnym rodzicem. Jeśli w tym czasie będziesz ze mną pogrywał, twój syn straci przyrodzenie. Masz 72 godziny. Znajdź to, a dobijemy targu.
Pam stała z tyłu za Cottonem.
– Co to jest „aleksandryjskie ogniwo”?
Nie odpowiedział jej. Nie mógł, choć w rzeczywistości był jedyną osobą na ziemi, która wiedziała. Poza tym dał słowo.
– Ktokolwiek wysłał tę wiadomość, wie o tym. Co to jest? – nalegała Pam.
Wpatrywał się w ekran i wiedział, że nie istnieje możliwość wyśledzenia tej informacji. Nadawca, podobnie zresztą jak on sam, potrafił z pewnością wykorzystywać czarne dziury – serwery, które losowo przesyłały e-maile po zakamarkach elektronicznego labiryntu. Ich odnalezienie nie było wprawdzie zupełnie niemożliwe, ale bardzo trudne i czasochłonne.
Wstał z krzesła i przejechał dłonią po włosach już od dawna wymagających skrócenia. Starał się przepędzić resztki senności , wziął więc kilka głębokich oddechów. Wcześniej nałożył dżinsy i koszulę z długim rękawem, spod której rozpiętych pół wystawał szary podkoszulek. Nagle poczuł chłód.
– Niech to wszystko szlag, Cotton...
– Pam, zamknij się. Muszę pomyśleć. Wcale mi w tym nie pomagasz.
– Nie pomagam? Co to...
Zadzwonił telefon. Pam rzuciła się do przodu, ale Malone ją zatrzymał.
– Zostaw to! – ostrzegł.
– O co ci chodzi? To może być Gary.
– Myśl trzeźwo.
Po trzecim dzwonku sięgnął po telefon komórkowy i nacisnął przycisk ODBIERZ.
– Trwało to dostatecznie długo – odezwał się w słuchawce męski głos, w którym dało się usłyszeć duński akcent. – I proszę bez brawurowych tekstów w rodzaju „jeśli-skrzywdzisz-mojego-chłopca-odstrzelę-ci-jaja”. Żaden z nas nie ma na to czasu. Właśnie zaczęło się odliczanie twoich siedemdziesięciu dwóch godzin.
Malone milczał, przy okazji przypominając sobie coś, czego nauczył się bardzo dawno temu. „Nigdy nie pozwól drugiej stronie stawiać warunków”.
– Podetrzyj sobie nimi tyłek. Nigdzie się nie wybieram.
– Narażasz na poważne ryzyko życie syna.
– Najpierw zobaczę Gary’ego. Następnie z nim porozmawiam. Wtedy się stąd ruszę.
– Wyjrzyj przez okno.
Podbiegł do okna. Cztery kondygnacje niżej, na Højbro Plads, wciąż było cicho i spokojnie, nie licząc dwóch postaci, które stały przy drugim końcu brukowanego placu. Obie miały na ramieniu wycelowaną w jego stronę broń.
Granatniki.
– Nie sądzę – powiedział mu do ucha głos w telefonie.
Dwa pociski pomknęły przez noc i unicestwiły szyby na parterze.
Oba też eksplodowały.
Dwa
Wiedeń, Austria
godzina 2.12
Człowiek, który zasiadał na Niebieskim Krześle, obserwował, jak pod oświetlonym portykiem wysiadło z samochodu dwóch pasażerów. Nie była to limuzyna ani nic nadmiernie pretensjonalnego – po prostu europejski sedan w stonowanym kolorze, jakich mnóstwo jeździ po zatłoczonych austriackich drogach. Idealny środek transportu, który pozwala uniknąć niepotrzebnego zainteresowania terrorystów, przestępców, policji i ciekawskich reporterów. Właśnie podjechał następny samochód, z którego także wysiadło dwóch pasażerów, auto zaś odjechało na wyłożony płytami parking, zatrzymując się wśród pogrążonych w mroku drzew. Po kilku minutach nadjechały kolejne dwa. Niebieskie Krzesło z satysfakcją opuścił sypialnię usytuowaną na drugim piętrze i zszedł na parter.
Spotkanie zwołano w zwykłym miejscu.
Pięć pozłacanych krzeseł z prostymi oparciami stało w szerokim kręgu na węgierskim dywanie. Krzesła były jednakowe – poza jednym, którego tapicerowane oparcie ozdabiała królewska szarfa w błękitnym kolorze. Obok każdego krzesła stał pozłacany stolik, a na nim znajdowała się lampka z brązu, notatnik i kryształowy dzwonek. W kamiennym palenisku po lewej stronie kręgu z krzeseł trzaskał ogień, a jego światło tańczyło nerwowo na malowidłach pod sufitem.
Każde z krzeseł zajął inny mężczyzna.
Siedzieli w ustalonym porządku, zgodnie z uzyskaną rangą. Dwóch spośród nich wciąż jeszcze miało włosy i cieszyło się dobrym zdrowiem. Trzej pozostali zdążyli już wyłysieć i podupaść na zdrowiu. Wszyscy mieli powyżej siedemdziesięciu lat i byli ubrani w stonowane garnitury – ich ciemne chesterfieldy i szare homburgi wisiały na mosiężnych wieszakach po jednej ze stron sali. Za każdym z nich stał inny, młodszy mężczyzna – dziedzic Krzesła, obecny po to, aby słuchać i uczyć się, lecz bez prawa zabierania głosu. Reguły były ustalone od dawna. Pięć Krzeseł, cztery Cienie. Niebieskie Krzesło dzierżył władzę.
– Przepraszam za tak późną porę, ale kilka godzin temu otrzymałem niepokojące informacje. – Głos Niebieskiego Krzesła był napięty i piskliwy. – Nasze ostatnie przedsięwzięcie może być zagrożone.
– Zdemaskowanie? – zapytał Drugie Krzesło.
– Być może.
Trzecie Krzesło westchnął.
– Czy problem da się rozwiązać?
– Tak sądzę. Trzeba jednak działać bez chwili zwłoki.
– Ostrzegałem, że nie należy się w to mieszać – przypomniał stanowczym tonem Drugie Krzesło, kręcąc z dezaprobatą głową. – Powinniśmy byli pozwolić, żeby sprawy potoczyły się naturalną koleją rzeczy.
Trzecie Krzesło zgodził się z tą opinią, podobnie zresztą jak na poprzednim spotkaniu.
– Być może jest to znak, że trzeba to zostawić w spokoju. Wiele można powiedzieć o naturalnym porządku rzeczy.
Niebieskie Krzesło zaprzeczył ruchem głowy.
– W ostatnim głosowaniu sprzeciwiliśmy się przyjęciu takiego rozwiązania. Decyzja została podjęta i teraz musimy się tego trzymać – przerwał na moment. – Sytuacja wymaga przyjrzenia się jej z bliska.
– Dokończenie sprawy będzie wymagało taktu i umiejętności – wtrącił Trzecie Krzesło. – Niepotrzebne ściąganie uwagi może zniweczyć cel. Jeśli zamierzamy przeć do przodu, sugeruję, żebyśmy dali pełne prerogatywy do działania osobie, którą znamy jako Klauen des Adlers.
Szpony Orła.
Dwaj pozostali przytaknęli.
– Już to zrobiłem – oznajmił Niebieskie Krzesło. – Zwołałem to spotkanie, ponieważ moje wcześniejsze samodzielne działanie wymaga zatwierdzenia.
Wniosek został sformułowany. Ręce uniosły się do góry.
Cztery do jednego, a zatem sprawa została przegłosowana.
Niebieskie Krzesło odczuwał zadowolenie.