ROZDZIAŁ I
Ragnhild ostrożnie otworzyła drzwi i wyjrzała na zewnątrz. Na drodze panował spokój i nawet wiatr, który przez całą noc szumiał między zabudowaniami, wreszcie ucichł. Odwróciła się i wyprowadziła wózek dla lalek.
– Nic jeszcze nie jadłyśmy – poskarżyła się Marthe, która pomagała jej go popychać.
– Muszę iść do domu. Jedziemy na zakupy – odpowiedziała Ragnhild.
– Mam przyjść później?
– Możesz, jeśli chcesz. Kiedy wrócimy ze sklepu.
Gdy doszła do żwirowej ścieżki, popchnęła wózek w stronę bramy frontowej.
– Do zobaczenia, Ragnhild!
Drzwi zamknęły się za nią z głośnym zgrzytem drewna i metalu. Dziewczynka nie radziła sobie zbyt dobrze z bramą, a do tego starała się zachować czujność. W każdej chwili mógł pojawić się pies Marthe, który bacznie obserwował ją spod ogrodowego stołu. Kiedy upewniła się, że brama jest już dobrze zamknięta, ruszyła na drugą stronę ulicy w kierunku garaży. Mogła oczywiście wybrać skrót między budynkami, ale już dawno przekonała się, że przejście tamtędy z wózkiem nie było łatwe. Kiedy przechodziła, jeden z sąsiadów zamykał właśnie drzwi od garażu. Uśmiechnął się do niej i nieco niezdarnie zapiął płaszcz jedną ręką. Duże czarne volvo stało na podjeździe i mruczało cicho.
– Witaj, Ragnhild, chyba dość wcześnie wstałaś? Marthe jeszcze się nie obudziła?
– Dzisiaj u niej spałam – odpowiedziała. – Na materacu na podłodze.
– Rozumiem.
Zamknął drzwi od garażu i spojrzał na zegarek, było sześć minut po ósmej. Chwilę później odjechał.
Ragnhild popychała wózek obiema rękami. Kiedy zaczęła schodzić ostro opadającą drogą, musiała go mocno trzymać, żeby nie wyślizgnął się z rąk. Jej lalka o takim samym co ona imieniu, czyli Elise – bo nazywała się Ragnhild Elise – zsunęła się na sam przód wózka. Nie wyglądało to zbyt ładnie, więc jedną ręką położyła lalkę na miejscu, wyrównała kocyk i znowu skupiła się na drodze. Miała na sobie tenisówki – jeden but był czerwony z zielonymi sznurówkami, drugi zielony z czerwonymi i tak właśnie miało być.
Buty pasowały do zielonej kurtki i czerwonego dresu z obrazkiem lwa Simby. Niezbyt długie, cienkie, jasne włosy związane miała elastyczną opaską ozdobioną kolorowym, plastikowym owocem. Tworzyły małą palemkę na czubku głowy dziewczynki. Ragnhild miała sześć i pół roku, ale była bardzo niska jak na swój wiek. Póki się nie odezwała, nikt nie wierzył, że chodzi już do szkoły.
Na wzniesieniu nie spotkała nikogo, ale kiedy doszła do skrzyżowania, usłyszała samochód. Zatrzymała się i przesunęła na bok, czekając, aż odrapana furgonetka przejedzie przez próg spowalniający. Kierowca zwolnił, kiedy tylko dziewczynka w czerwonym ubraniu weszła w jego pole widzenia. Ragnhild chciała przejść na drugą stronę ulicy. Tam był chodnik, a jej mama powtarzała, żeby zawsze chodziła po chodniku. Czekała, aż furgonetka ją minie, ale zamiast tego samochód zatrzymał się. Kierowca opuścił szybę.
– Przechodź. Ja poczekam – powiedział.
Zawahała się przez chwilę, ale potem przeszła przez ulicę i odwróciła się, żeby wciągnąć wózek na chodnik. Furgonetka podjechała kawałek, by za moment znowu się zatrzymać. Szyba po drugiej stronie samochodu była opuszczona. Ale śmieszne oczy, pomyślała dziewczynka, duże i okrągłe jak piłka. Szeroko rozstawione i bardzo, bardzo jasne, prawie przezroczyste, jak cienki lód. Kierowca miał małe usta z pełnymi wargami wysuniętymi jak rybi pyszczek. Patrzył na nią.
– Wybierasz się do Skiferbakken z tym wózkiem?
Kiwnęła głową. – Mieszkam w Granittveien.
– To będzie ci strasznie ciężko. Co tam masz?
– Elise – odpowiedziała, podnosząc lalkę.
– Świetnie. – Uśmiechnął się do niej szeroko i podrapał się w głowę. Miał rozczochrane włosy, które wyrastały w kępkach z jego głowy niczym liście ananasa. Teraz wyglądały jeszcze gorzej.
– Mogę cię podrzucić do domu – zaoferował. – Wózek zmieści się z tyłu samochodu.
Ragnhild zastanawiała się przez chwilę. Popatrzyła w stronę Skiferbakken – droga była długa i stroma. Mężczyzna zaciągnął hamulec i spojrzał na tył furgonetki.
– Mama na mnie czeka, jedziemy na zakupy – odpowiedziała w końcu.
W jej głowie zaczął dźwięczeć jakiś dzwonek, ale zupełnie nie pamiętała, co to oznacza.
– Jeśli cię podwiozę, będziesz w domu dużo szybciej.
To był dobry argument, a Ragnhild była rezolutną małą dziewczynką. Podjechała wózkiem do tyłu samochodu. Mężczyzna wysiadł, otworzył tylne drzwi i podniósł wózek jedną ręką.
– Będziesz musiała usiąść z tyłu i go trzymać. Inaczej się przewróci – powiedział i pomógł jej wejść do środka.
Zamknął drzwi, wspiął się z powrotem na siedzenie kierowcy i zwolnił hamulec ręczny.
– Codziennie przychodzisz tu na wzgórze? – Popatrzył na nią w tylnym lusterku.
– Tylko kiedy odwiedzam Marthe. Spałam dzisiaj u niej.
Spod kocyka lalki wyciągnęła torbę w kwiatki i otworzyła ją, sprawdzając, czy wszystko jest na miejscu: koszulka nocna z obrazkiem lwicy Nali, szczoteczka do zębów i szczotka do włosów Furgonetka przetoczyła się przez kolejny próg. Mężczyzna przyglądał się jej w lusterku.
– Widziałeś kiedykolwiek taką szczoteczkę do zębów? – zapytała, podnosząc ją do góry, by mógł zobaczyć. Szczoteczka miała stópki.
– Nie. Skąd ją masz?
– Tata mi kupił. A ty takiej nie masz?
– Nie mam, ale poproszę Mikołaja, żeby mi przyniósł pod choinkę.
Przejechał wreszcie przez ostatni próg i wrzucił drugi bieg. Mechanizm zazgrzytał ostro. Dziewczynka siedziała na podłodze, starając się utrzymać wózek w równowadze. Bardzo miła i fajna, pomyślał, czerwona i słodka w tym swoim wdzianku, zupełnie jak mała jagódka. Zagwizdał i poczuł się niczym król całego świata siedzący jak na tronie za kierownicą swojego wielkiego samochodu z małą dziewczynką z tyłu. Naprawdę jak król..