Wziął głęboki oddech i rozpoczął swą wyprawę. Starał się tylko nie myśleć o tym, co mu setki razy powtarzali rodzicie: że w tym kierunku zapuszczać się nie wolno, że pod żadnym pozorem nie może się zbliżać do ogrodzenia lub obozu oraz, co najważniejsze, że w Po-Świeciu wyprawy odkrywcze są zabronione.
Zawsze bez wyjątku.
Sprawiało to wrażenie przedziwnego miasta, w którym wszyscy mieszkają i pracują tuż koło jego domu. Czy jednak ci ludzie jakoś się różnili od Brunona? Każdy w tym obozie chodził w pasiastej piżamie i płóciennej czapce, a wszyscy ludzie, którzy się kręcili po domu (wyjąwszy matkę, Gretel i jego), nosili mundury rozmaitej rangi oraz czapki i hełmy, jaskrawe czerwono-czarne opaski na ramieniu i broń, i zawsze wyglądali tak surowo, jakby to wszystko było niesłychanie ważne i jakby nikt nie miał prawa sądzić inaczej.
Na czym właściwie polega różnica — zastanawiał się. I kto decyduje, którzy ludzie mają nosić pasiaste piżamy, a którzy mundury?
Naturalnie czasem te dwie grupy się łączyły. Bruno nieraz widywał ludzi ze swojej strony ogrodzenia po stronie przeciwnej — i z jego obserwacji niezbicie wynikało, że ci sprawują władzę. Za każdym razem, gdy się u nich zjawiali żołnierze, piżamowcy stawali na baczność, padali na ziemię, a czasem wcale nie wstawali, tak że ich trzeba było wynosić.
Dziwne, że dotąd o nich nie myślałem — stwierdził Bruno. No i, jakby się tak zastanowić, dziwne, że chociaż ci żołnierze, a przecież nieraz i sam ojciec, chodzą tam bez przerwy — nikogo stamtąd ani razu nie zaproszono tu, do domu.
Czasami — nieczęsto, ale jednak — zostawało na kolacji kilku żołnierzy i wtedy wjeżdżała na stół masa szklanek pełnych pienistego napoju, a gdy już Bruno z Gretel zjedli, zaraz kazano im iść do siebie i na dole robił się przeraźliwy zgiełk, i dolatywały stamtąd przeokropne śpiewy. Rodzice, jak zauważył Bruno, w towarzystwie żołnierzy czuli się znakomicie. Nikogo jednak z pasiastych piżamowców nigdy nie zaprosili na kolację.