Chciałam zamordować dynię! Rozmowa z Saszą Hady, autorką „Morderstwa na mokradłach”
Chciałam zamordować dynię! Z Saszą Hady , autorką „Morderstwa na mokradłach” rozmawia Agnieszka Krawczyk
Agnieszka Krawczyk: * Morderstwo na mokradłach to Twój debiut, skąd pomysł, żeby akcję powieści osadzić na angielskiej wsi? Czy to efekt miłości do Arthura Conan Doyle’a lub może serialu Morderstwa w Midsomer?*
Sasza Hady : Szczerze mówiąc, jeśli chodzi o klasykę, to najmniej inspirowałam się Sherlockiem Holmesem. Jest to na pewno ikona powieści kryminalnej i nie mogłam go całkiem pominąć, więc w postaci Bendelina pobrzmiewają jakieś echa Holmesa, ale nie uznałabym go za najważniejszy wzór. Mojej książce w większym stopniu patronują Agatha Christie i Joe Alex. Atmosfera Midsomer także była mi bliska, choć trzeba podkreślić, że tam trup ściele się gęsto, a u mnie jest tylko jedna zbrodnia.
No właśnie! Bardzo podobało mi się, że nie wykorzystałaś chwytu fabularnego z seryjnym mordercą, bardzo często obecnym w polskich powieściach kryminalnych, a pokusiłaś się o trudniejszą wersję – pojedynczą zbrodnię… Czasami mam wrażenie, że wprowadzanie seryjnego zabójcy to trochę pójście na łatwiznę: łatwiej można utrzymać uwagę czytelnika, bo ciągle się coś dzieje, jak zainteresowanie słabnie, to podrzuca się kolejnego trupa…
Ja tak nie uważam. Dla mnie właśnie seryjny zabójca to trudniejsza postać. Praktycznie nie potrafię sobie wyobrazić kogoś takiego, działającego w świecie Little Fenn, czyli powieściowego miasteczka na mokradłach. Ludzie tam żyją w tak sielskiej atmosferze, że nie mieści im się w głowie morderstwo… To po prostu szok dla tego świata i starałam się to oddać w książce. Wydaje mi się, że gdybym dołożyła jeszcze kilka trupów, osłabiłabym zamierzone wrażenie niezwykłości oraz lekkiej makabry i groteski. Uniwersum Little Fenn to świat, gdzie zbrodnia to coś „nie z tej ziemi”, tam nikt nie ginie…
A jednak ginie … I to w dosyć niecodziennych okolicznościach. Głowa ofiary, odcięta od reszty ciała trafia do beczki z dyniami, gdzie znajduje ją gospodyni państwa Bradbury, pani Stevens. Dosyć przerażający pomysł, powiem szczerze… Ten moment, gdy pani Stevens sięga do beczki, by wydobyć dynię na zupę, ale trafia rękami na głowę… Aż dreszcze przechodzą!
No tak. Czasem pozwalam, by doszło do głosu moje zamiłowanie do makabry, ale wyłącznie po to, by pokazać wydarzenia w całej ich szokującej pełni. Ten pomysł z głową w beczce zrodził się, gdy pewnego razu chciałam zamordować dynię…
Zamordować dynię??? Nie przesłyszałam się?
Nie. Chciałam zrobić zupę dyniową i rzuciłam się na dynię z nożem w ręce. Ona jednak okazała się godnym przeciwnikiem, walka była zacięta. W jej trakcie pomyślałam właśnie o tej scenie opisanej w książce. Można powiedzieć, że powieść zrodziła się dzięki dyni.
Rozumiem. Dynia to straszny wróg, trudno się dziwić, że może przyjść do głowy pomysł zabicia jej. A wracając do książki: ponieważ miejscowa policja nie potrafi rozwiązać zagadki głowy z beczki, przede wszystkim nie jest w stanie stwierdzić, do kogo ta głowa należała, pani Helen Bradbury wynajmuje prywatnego detektywa…
To właściwie nie jest detektyw. Nick Jones jest co prawda policjantem, ale nie zajmuje się sprawami kryminalnymi, a zwykłymi oszustwami i fałszerstwami. Po prostu mieszka pod tym samym adresem, co słynny detektyw Alfred Bendelin, opisywany w bestsellerowych kryminałach Ruperta Marleya. Bendelin to całkowicie fikcyjna postać, ale czytelnicy-wielbiciele są przekonani, że istnieje naprawdę. To taka mała zemsta Ruperta Marleya na przyjacielu, Nicku Jonesie. Wyprowadzając się ze wspólnego mieszkania, zostawił mu tego kompana, „dzikiego lokatora”, fikcyjnego kolegę. Nie przewidział jednak jednego – powieści, które niedługo później napisał, zyskały ogromną popularność, a Nicka zaczęli nawiedzać fani Bendelina, szukający porady genialnego detektywa.
To fantastyczny pomysł…
Czerpałam tutaj trochę z Joego Aleksa, który jest jednocześnie bohaterem i autorem powieści kryminalnych…
I dodatkowo słynnym tłumaczem Maciejem Słomczyńskim…
Oczywiście! Drugą inspiracją była historia mieszkania Sherlocka Holmesa przy Baker Street 221B, pod który to adres wielbiciele tej postaci literackiej wytrwale wysyłali listy… Właściwie – nadal wysyłają. Mój bohater, Nick Jones nie jest ani autorem kryminałów, ani detektywem, został po prostu wciągnięty w tę historię, stał się trochę takim śledczym z przypadku. Zgadza się przyjąć sprawę, bo zachwyca go uroda siostry pani Bradbury - Emmy.
Nick oraz Rupert Marley, który szuka inspiracji do swej nowej książki, wyjeżdżają do Little Fenn i okazuje się, że sprawa morderstwa jest tak skomplikowana, że być może przerośnie i możliwości Alfreda Bendelina…
Nasi bohaterowie trafiają do małego, prowincjonalnego miasteczka zaludnionego przez bardzo oryginalne postaci. Mamy więc wścibskich sąsiadów i dziwnych sklepikarzy, tajemniczą wdowę z dziećmi oraz zupełnie niezwykłych mieszkańców mokradeł. Każda z tych osób nie jest jednak taka, jak się z pozoru wydaje. I to jest właśnie punkt wyjścia dla czytelnika – musi wśród tych postaci odnaleźć mordercę.
No właśnie. Nie jest to proste, bo wszystkie te osoby są w gruncie rzeczy bardzo sympatyczne i trudno uwierzyć, że ktoś spośród mieszkańców Little Fenn jest zabójcą…
Chciałam tutaj zastosować „zmyłki” charakterystyczne dla powieści Agathy Christie, czyli schemat „wszyscy jesteśmy podejrzani”. Każdy z bohaterów Christie może okazać się mordercą, bo każdy ma jakiś motyw. U mnie jest jednak trochę inaczej: na pierwszy rzut oka żaden z bohaterów nie ma motywu. Trudno sobie wyobrazić, że ktoś z nich zabija, a potem odcina głowę…
Tak, ale jednak ktoś to zrobił…
Oczywiście – pewne jest, że człowiek ten nie popełnił samobójstwa! Naprawdę jest z czego wybierać i przed czytelnikiem stoi niełatwe zadanie, ale rozrzuciłam na kartach książki pewne wskazówki, które powinny pomóc w rozwiązaniu zagadki zbrodni z Little Fenn…
Chciałabym wiedzieć, czy Little Fenn istnieje naprawdę.
I tak, i nie. Moreton-in-Marsh jest jak najbardziej rzeczywistym miejscem, byłam tam, natomiast miasteczko Little Fenn, czyli Mokradełko, wymyśliłam, ale określiłam przy tym dokładnie jego położenie na mapie (krzyżykiem:-))
. Chciałam podkreślić, że takie krajobrazy już w Anglii nie istnieją, wszystkie mokradła zostały osuszone, więcej torfowisk jest obecnie w Polsce i w Szkocji niż w Anglii. Mokradło z jego specyficznym klimatem, mgłami i nastrojem było mi jednak potrzebne jako tło zabójstwa. Stworzyłam więc sobie takie malownicze miejsce.
Porozmawiajmy jeszcze o humorze tej książki. Bohaterowie mają poczucie humoru…
Nie wszyscy. Ale to prawda, ja nie potrafię inaczej pisać – gdy napięcie narasta, muszę je czymś rozładować. W tym pomaga mi poczucie humoru. Mam trochę skłonności do groteski, to prawda, bo już sam ten pomysł głowy w dyniach, jest – jak wspomniałaś – dosyć groteskowy. Powiem od razu, że nie potrafiłabym pisać jak autorzy skandynawscy, nie czuję tego klimatu, choć oczywiście podziwiam i szanuję tych pisarzy. Moja półka to raczej Agatha Christie i Martha Grimes, taki klimat bardziej retro, nastrojowy.
Czy naprawdę napisałaś tę książkę w dwa miesiące?
Tak, napisałam ją bardzo szybko. Miałam wówczas więcej czasu, trafił mi się dłuższy urlop świąteczny i mogłam jej poświęcić całą swoją uwagę.
Pisałaś z planem? Tzn. miałaś napisany szkic?
Na pewno nie od początku miałam pełny obraz fabuły. Znałam oczywiście wszystkie postaci i wiedziałam, jak się potoczy historia, ale nie wszystkie szczegóły były dopracowane. Plan wprowadziłam od mniej więcej trzeciego rozdziału, sięgnęłam wówczas po mój „magiczny notes”, gdzie zapisywałam szczegóły i dialogi. Kiedy skończyłam książkę, właśnie dzięki tym notatkom nie musiałam wiele zmieniać – tekst był gotowy. Jeżeli chcesz zapytać, czy od początku wiedziałam, kto jest mordercą, to tak, tego byłam od razu pewna, niczego nie zmieniłam.
Dalsze plany pisarskie? Wrócimy jeszcze do Little Fenn?
Kontynuacja powstaje, ale Nick i Rupert nie wytrzymają długo na prowincji – chociaż część wydarzeń będzie się rozgrywać w Little Fenn. Nick i Rupert pozostaną głównymi bohaterami, pojawią się jednak inne ważne postaci. Zdradzę tylko, że z niektórymi bohaterami „Morderstwa na mokradłach” spotkamy się w kolejnej książce.
Rozumiem jednak, że Nick nie przeniesie się do wydziału zabójstw, a Rupert nie poniecha rzemiosła pisarskiego?
Tu czekają czytelnika pewne niespodzianki. Pojawią się kontrowersje, ale na razie nic więcej nie powiem!
Dobrze, zatem nie będę już ciągnęła za język. Z niecierpliwością czekam na dalsze losy bohaterów „Morderstwa na mokradłach” i dziękuję za rozmowę!
Ja także dziękuję!
Z Saszą Hady będzie się można spotkać we Wrocławiu podczas Międzynarodowego Festiwalu Kryminału. Autorka „Morderstwa na mokradłach” weźmie udział w panelu dyskusyjnym zorganizowanym przez stowarzyszenie pisarskie Zbrodnicze Siostrzyczki pt. „Kobiety piszą ostro!”. Zapraszamy w sobotę, 20 października do kawiarni Literatka, o godzinie 14.30.