Brawo Polacy! Jesteśmy na dobrej drodze do analfabetyzmu
Systematycznie spada odsetek Polaków czytających książki. Niedługo w dobrym towarzystwie wstyd się będzie przyznać, że się chodzi do księgarni, żeby nie wzięli nas za żenującego dziwaka.
Ostatnio na jednym z opiniotwórczych portali przeczytałem, że w meczu eliminacji do Euro 2020 ”Węgrowie wygrali z Chorwatami”.
”Węgrowie”!
Widać, że autor nie miał nigdy do czynienia z poprawną formą ”Węgrzy”.
Ja wiem, że język polski jest trudny i piszę to całkiem serio. Weźmy liczbę mnogą narodowości: Węgrzy, Szwedzi, Norwegowie, Łotysze, Azerowie, Ormianie. Za każdym razem inna końcówka i do tego trudne słowo. Można się pogubić.
Łatwo powiedzieć: czytajmy więcej! Gdy człowiek widzi słowo w druku, poprawnie napisane - w gazecie, w książce - to mu się właściwa forma utrwala. A co, jeśli zobaczy pisaną formę ”Węgrowie”?
Powiedzmy sobie szczerze – korekta w mediach nie istnieje. Korektorzy i korektorki zostali pozwalniani i trzeba liczyć na czerwony wężyk programu Word, który podkreśli nam błędy. Akurat słowa "Węgrowie" nie podkreślił.
Na czytelnictwo też bym specjalnie nie liczył. Może gdyby autor słowa ”Węgrowie” czytał książki Krzysztofa Vargi, jego węgierskie reportaże – ”Gulasz z turula” czy ”Langosz w jurcie” – wiedziałby, jak się poprawnie odmienia liczbę mnogą narodowości naszych bądź co bądź bratanków od szabli i szklanki.
Tymczasem czytelnictwo w Polsce dramatycznie spada. Jak podały Wirtualne Media ponad 60 proc. Polaków nie przeczytało w ubiegłym roku żadnej książki. Żadnej! A aż 28 proc. Polaków nie ma w domu ani jednego egzemplarza książki! Tak wynika z badań Biblioteki Narodowej. Ktoś może zapytać w związku z tym, i to całkiem serio, po co nam w ogóle Biblioteka Narodowa, skoro z roku na rok coraz mniej czytamy. Oni prowadzą badania swojej własnej samozagłady.
Czytających jest coraz mniej – tylko 37 proc. z nas przeczytało w zeszłym roku przynajmniej jedną książkę. Gdzie są winni tego stanu rzeczy? Po pierwsze rozwój technologii sprawia, że siedzimy z nosami w telefonach, na portalach, na Netfliksie. Tu wszystko miga, przesuwa się, wyskakują coraz to nowe okna i linki. Jest to i pociągające, i uzależniające. Jaka książka może się mierzyć z YouTubem, prawda?
A jednak – każdy z nas miał, mam nadzieję, taki moment, gdy zagłębił się w lekturze na długie godziny. Może to był skandynawski kryminał, polski romans nad rozlewiskiem, może jakieś modne w zeszłym sezonie sado-maso, a może Biblia? Książki bywają fajne, ciekawe, wciągające, pouczające, ekscytujące i frapujące. Zaryzykuję stwierdzenie, że można trafić na powieść tak dobrą, jak serial Netfliksa. Słowo!
Oczywiście współczesna szkoła nie uczy czytania, tylko odstrasza od niego. Słabo opłacani nauczyciele, którym MEN narzuca listy lektur sprzed 50 lat, nie mogą nic zrobić. Zamiast nauczyć dzieci, że czytanie to przygoda, grzęzną w niezrozumiałych dla współczesnej młodzieży romantycznych poematach i młodopolskich dramatach. Czytanie staje się dla młodego człowieka katorgą, bo ma się nijak do współczesnego świata młodych ludzi, wychowanych na ”Grand Theft Auto”.
Bogu (i J.K. Rowling) dzięki za ”Harry'ego Pottera”, który daje dzieciom oddech od pełnych cierpień i tęsknot hymnów Słowackiego ("Stoję rozkoszy próżen i dosytu…” Co??) Zanim zaczniemy czytać i rozumieć Słowackiego, potrzeba lat treningu na czymś łatwiejszym!
Tak więc nikt nas czytania nie nauczył, a tu jeszcze Netflix i nowy smartfon skutecznie nas od druku odciąga. Czytanie powoli staje się hobby dla nielicznych, dziwactwem, przyzwyczajeniem ludzi z XX wieku, którego młodzi nie kumają i nie jest to dla nich żaden sztos. A szkoda!
Być może przydałaby nam się społeczna pomoc rządowa w postaci programu ”Książka +”, w ramach której każda rodzina bez książki w domu, dostałaby do domu darmowy egzemplarz powieści Stiega Larssona czy Szczepana Twardocha. Na półce wygląda to dobrze, komponuje się między ramkami ze zdjęciami z pierwszej komunii i wakacji na Majorce, a i sięgnąć by można, żeby zobaczyć, o co tyle szumu z tym całym czytaniem.
Inaczej grozi nam wtórny analfabetyzm, czyli niezrozumienie najprostszych przekazów. Niby litery układają nam się w wyrazy, a wyrazy w zdania, ale nic nie układa się w żadne sensy. Nie rozumiemy wiadomości, informacji, reklam. Tym bardziej nie jesteśmy w stanie zrozumieć, co mówią do nas ekonomiści o kosztownych obietnicach rządu. Naruszenie stabilizującej reguły wydatkowej? Ja nic nie wiem, ja nie jestem z Warszawy…
W efekcie nasz świat powoli zaludniają Węgrowie. A my nie jesteśmy w stanie ich tryumfalnego marszu zatrzymać.