CZĘŚĆ PIERWSZA ###ŚLEDZTWO **1 20 kwietnia 2001 Obrońca i klient**
Klient, jak większość klientów, mówił, że jest niewinny. Miał umrzeć za trzydzieści trzy dni. Arthur Raven, jego obrońca, stanowczo postanowił, że nie będzie się tym martwić. Ostatecznie, jak przekonywał sam siebie, nie był nawet ochotnikiem. Został powołany przez sąd apelacyjny, który wyznaczył mu zadanie sprawdzenia, czy po dziesięciu latach sporów sądowych obrona nie przegapiła jeszcze jakichś mocnych argumentów, które mogłyby ocalić życie Rommy'ego Gandolpha. Martwienie się nie należało do zawodowych obowiązków Arthura Ravena.
Mimo to się martwił.
- Słucham? - zapytała z siedzenia dla pasażera Pamela Towns, jego młoda asystentka.
Z ust Arthura wyrwał się bolesny jęk, gdy raz jeszcze stanął oko w oko z samym sobą
- Nic takiego - odparł. - Po prostu nie znoszę, gdy z góry jestem skazany na przegraną.
- W takim razie nie powinniśmy przegrać. - Pamela, która ze swoją świeżą, dziewczęcą urodą nadawała się na prezenterkę wiadomości telewizyjnych, błysnęła szerokim jak kontynent uśmiechem.
Byli już daleko od miasta. Jechali nowym niemieckim sedanem Arthura ze stałą, ustawioną na ograniczniku prędkością osiemdziesięciu mil na godzinę. W tej części kraju droga była tak płaska i prosta, że Raven nie musiał nawet dotykać kierownicy. Za oknami przesuwały się powstałe na prerii pola uprawne, ścierniska po kukurydzy i gliniasta gleba, ciche i wieczne w bladym świetle poranka. Wyjechali z Center City o siódmej rano, żeby nie utknąć w korku.
Arthur miał nadzieję, że w więzieniu stanowym w Rud yard odbędzie krótkie wstępne spotkanie z nowym klientem, Rom m y m Gandolphem, i o drugiej będzie już z powrotem za swoim biurkiem -lub o trzeciej, jeśli zdecyduje się zaryzykować i zaprosić Pamelę na lunch. Przez cały czas był głęboko świadomy bliskiej obecności tej młodej kobiety, płowych włosów opadających delikatnie na jej ramiona, i dłoni, która zsuwała się co kilka mil na udo, żeby ściągnąć podwijającą się kraciastą spódnicę.
Chociaż Arthur piekielnie chciałby sprawić jej przyjemność, nie miał zbyt wielkich nadziei w związku ze sprawą.
- Zgodnie z prawem- powiedział - na tym etapie równoznaczny z błędem odwracalnym mógłby być jedynie nowy, silny dowód świadczący o niewinności. A my go nie znajdziemy.
- Skąd wiesz? - zapytała Pamela.
- Skąd wiem? Ponieważ facet przyznał się do winy każdemu oprócz "Daily Planet". - Przed dziesięciu laty Gandolph powiedział to policji, następnie oświadczył to, na piśmie, prokurator Muriel Wynn, a na koniec powtórzył przed kamerą. Za każdym razem potwierdzał, że to on zastrzelił tych dwóch mężczyzn oraz kobietę i zostawił ich zwłoki w restauracyjnej chłodni.
Sprawę tę prasa z typową dla siebie powściągliwością wciąż nazywała "masakrą z czwartego lipca".
- Cóż, w rozmowie telefonicznej utrzymywał, że jest niewinny - odparła Pamela. - To możliwe, czyż nie?
Arthur, który jeszcze przed siedmiu laty, nim przeszedł do kancelarii O'Grady'ego, Steinberga, Marconiego i Horgana, pracował jako zastępca prokuratora, był pewien, że to absolutnie niemożliwe. Ale Pamela miała dwadzieścia pięć albo dwadzieścia sześć lat i właśnie zaczęła praktykę. Uratowanie niewinnego klienta było przygodą z rodzaju tych, które wyobrażała sobie na studiach prawniczych, marząc, że niczym Joanna d'Arc jedzie ku promiennej Sprawiedliwości. Zamiast tego wybrała wielką kancelarię adwokacką i sto dwadzieścia tysięcy dolarów rocznie. Dlaczego jednak nie mieć wszystkiego?
Cóż, nie można winić ludzi za ich fantazje. Bóg wiedział, że Arthur Raven dobrze zdawał sobie z tego sprawę.
- Posłuchaj, co znalazłam o Rommym w aktach nadzoru kuratorskiego - powiedziała Pamela.
- Piątego lipca został skazany za naruszenie warunków zwolnienia warunkowego. Morderstwa popełniono wczesnym rankiem czwartego lipca. A więc to, że został skazany, powinno oznaczać, że siedział wtedy w areszcie, zgadza się?
- To znaczy, że był w areszcie w którymś momencie. Niekoniecznie czwartego lipca. Jego akta policyjne nie wskazują na to, że był w nim czwartego lipca, prawda?
- Prawda. Ale jest to coś, co warto zbadać, czyż nie?
To coś warto było zbadać przed dziesięciu laty, kiedy akta, na podstawie których można by udowodnić, że to nonsens, jeszcze istniały. Jednak bardzo prawdopodobne, że nawet tak wątła przesłanka wystarczy, aby sąd apelacyjny ogłosił krótką zwłokę w egzekucji Gandolpha, podczas której Arthur i Pamela będą musieli wytrwale - i bezowocnie - szarpać się, próbując zbadać tę iluzoryczną teorię.
Rozgoryczony perspektywą kolejnych straconych dni, Arthur uniósł nieznacznie drążek kontroli prędkości i reakcja wielkiego samochodu sprawiła mu pewną satysfakcję. Kupił go kilka miesięcy temu, gdy został pełnym partnerem w swojej kancelarii adwokackiej, i uważał za swego rodzaju trofeum. Był to jeden z niewielu luksusów, na które sobie kiedykolwiek pozwolił, ale kiedy tylko przekręcił kluczyk, poczuł, że okazuje tym brak poszanowania pamięci niedawno zmarłego ojca, kochanego człowieka, ale jednego z tych, do których dziwactw należała niezrozumiała oszczędność.
- I posłuchaj tego - mówiła dalej Pamela. Wyjęła z grubej teczki akta policyjne Gandolpha i odczytała Arthurowi część zapisów. Gandolph był złodziejem i paserem. Miał na koncie pół tuzina wyroków: za włamanie, kradzież, kilka razy za posiadanie skradzionych przedmiotów. - Ale nic związanego z bronią - powiedziała Pamela. - Żadnej przemocy. Żadnych ofiar płci żeńskiej. Jak nagle stał się gwałcicielem i mordercą?
- Praktyka, praktyka, praktyka - odparł Arthur.
Kątem oka dostrzegł, że pełne usta Pameli na krótko się wykrzywiły. Knocił sprawę. Jak zwykle. Arthur nie wiedział dokładnie, jaki błąd popełniał w postępowaniu z kobietami, że w wieku trzydziestu ośmiu lat był samotny. Zdawał sobie sprawę, że jedną z przyczyn jest jego wygląd. Od czasów szkoły średniej garbił się i miał bladą cerę jak mężczyzna w średnim wieku. Na studiach ożenił się z Maryją, imigrantką z Rumunii.
Był to krótki i bolesny dla niego związek, toteż przez jakiś czas nie miał ani ochoty, ani czasu, żeby zacząć jeszcze raz. Całkowicie poświęcił się prawu- tyle pasji włożonej w każdą sprawę, tyle wieczorów i weekendów, kiedy był wręcz zadowolony z tego, że jest samotny i może się skoncentrować na pracy...
Poza tym przez lata absorbowało go pogarszające się zdrowie ojca i przyszłość jego siostry, Susan. Jednak teraz, wypatrując najmniejszej oznaki, że Pamela mogłaby się nim zainteresować, czuł się upokorzony swoją głupotą. Nadzieje, które wiązał z tą dziewczyną, były równie iluzoryczne jak jej dotyczące Gandolpha. Poczuł, że musi utemperować jedne i drugie.
- Posłuchaj- powiedział- nasz klient, Gandolph... Rommy?... Rommy nie tylko przyznał się szybko i wielokrotnie, ale do tego, kiedy stanął przed sądem, jego linią obrony była niepoczytalność. To z kolei wymagało, by jego obrońca przyznał, że Rommy popełnił tę zbrodnię. Potem mamy dziesięć lat apelacji, petycji, a w końcu postępowanie habeas corpus, z dwoma różnymi zespołami obrońców, z których żaden nawet nie napomknął, że to nie Rommy'ego powinno się sądzić.
Nie wspominając o samym Rommym, który przypomniał sobie, że tego nie zrobił, dopiero gdy od igły z trucizną dzieliło go czterdzieści pięć dni. Naprawdę, Pamelo, czy myślisz, że on powiedział swoim poprzednim adwokatom, że jest niewinny? Każdy recydywista zna tę grę - nowi obrońcy, nowa historia.
Arthur uśmiechnął się, usiłując wyglądać na kogoś, kto ma wielkie doświadczenie życiowe, choć w rzeczywistości nigdy nie zetknął się z krętactwami oskarżonych o przestępstwa kryminalne. Rzadko występował w roli obrońcy, zwykle wtedy, kiedy na jedną z wielkich spółek będących klientami kancelarii, lub na jej szefów, padało podejrzenie o jakieś finansowe nadużycia. Prawo cywilne, którym zajmował się przez większość czasu, było bardziej uporządkowanym, szczęśliwszym prawem, dotyczącym drobnych sporów natury ekonomicznej.
Wydawało mu się teraz, że przez lata spędzone w prokuraturze każdego dnia musiał oczyszczać zalaną piwnicę, w której bakterie coli i zgnilizna z kanalizacji przeżarły prawie wszystko. Ktoś powiedział, że władza deprawuje wszystkich, którzy się o nią ocierają. Ale to samo powiedzenie można zastosować do zła.
Jedna jedyna odrażająca zbrodnia psychopaty, wykraczająca poza granice tego, co inni mogą sobie wyobrazić- ojciec, który wyrzuca niemowlę z okna na dziesiątym piętrze, były uczeń, który siłą wlewa ług w gardło swojego nauczyciela, lub ktoś taki jak nowy klient Arthura, który nie dość, że zabija, to jeszcze odbywa stosunek analny ze zwłokami jednej z ofiar - może splugawić wszystkich, którzy się o nią otarli. Gliniarzy. Prokuratorów. Obrońców. Sędziów.
Wobec takich okropności nikt nie reagował z wymaganą przez prawo bezstronnością. Wynikała z tego jedna lekcja: wszystko się rozpada. Arthur nie miał najmniejszej ochoty wracać do tego świata, któremu wciąż zagrażał chaos.
Po piętnastu minutach dotarli na miejsce. Rud yard było małym miasteczkiem jakich wiele na Środkowym Zachodzie, z kilkoma ciemnymi pokrytymi sadzą budynkami w centrum i paroma blaszanymi hangarami o dachach z falistego plastiku, w których mieściły się różne firmy świadczące usługi dla rolnictwa. Na peryferiach wyrastało coś na kształt miniprzedmieść z centrami handlowymi i osiedlami domów, wynik ekonomicznej stabilności gwarantowanej przez kluczowy dla tej miejscowości, choć raczej nietypowy zakład pracy - więzienie.
Skręcili w ulicę biegnącą wśród klonów oraz małych domków tworzących scenerię godną planu filmowego i za następną przecznicą niczym wyskakujący z szafy potwór wyłonił się nagle kompleks więzienny, półmilowy ciąg przypadkowo połączonych budynków z żółtej cegły, łatwo rozpoznawalnych z uwagi na okna - wąskie i nieliczne. Gmachy te otaczały z kolei starą kamienną budowlę tak masywną, jakby wzięto ją z wczesnego średniowiecza.
Na obrzeżu całości, oprócz dziesięciostopowego muru, ciągnęła się wysypana żwirem fosa najeżona stalowymi szpikulcami, a za nią wysokie na pięć stóp ogrodzenie zakończone błyszczącymi w słońcu spiralami drutu kolczastego.
Zgłosili się w wartowni, gdzie wskazano im podniszczoną ławkę, na której dość długo czekali, aż sprowadzą Rommy'ego na dół. Podczas tego oczekiwania Arthur jeszcze raz przeczytał jego list, który przez różnych pośredników dotarł do sądu apelacyjnego. Był to prawdziwy galimatias pełen wielokolorowych podkreśleń i innych uwypukleń zbyt nieregularnych, żeby tę bazgraninę można było nazwać choćby dziecięcym pismem. Wystarczyło tylko spojrzeć na ten list, by stwierdzić, że Rommy Gandolph jest zarówno zdesperowany, jak i szalony.
Drogi Sędzio
Czekam na wykonanie WYROKU ŚMIERCI za ZBROdNIĘ, której nigdy nie PoPełniłem. Mówią Mi, że miałem już wszystkie Apelacje i wszystkie wypadły przeciwko mnie, CHOCIAŻ jestem NIEWINNY: adwokaci, którzy złożyli mają skargę w sądzie stanowym, mówią, że NIE mogą mnie teraz reprezentować, bo to jest sprzeczne z prawem Federalnym. co mam robić? moja egzekucja ma się odbyć 23 maja!!!! nie mogę uzyskać odroczenia ani niczego, chyba że w mojej sprawie będzie się toczyło habeus, a ja nie mam Prawnika, nie mam. Co mam robić? Czy Nikt tam nie może mi Pomóc? Zostanę zabity, a nigdy nikogo nie skrzywdziłem, ani w tej sprawie, ani we wszystkich innych razach, które sobie Teraz przypominam. POMÓŻCIE MI. JA NIKOGO NIE ZABIŁEM. nigd-y!!!!!!