''Bez wyroku'': poszkodowani przez polski wymiar sprawiedliwości
Brygada antyterrorystyczna wkraczająca o świcie do domu niewinnego człowieka i zakuwająca go w kajdanki. Oskarżenie o przestępstwo, którego aresztowany nie popełnił. Lekceważenie dowodów przemawiających na jego korzyść. Batalia przed sądem, wyrok skazujący i długoletnia odsiadka za niewinność. Brzmi jak fabuła sensacyjnego filmu? To może się przytrafić każdemu z nas.
Za niewinność
Reportaż "Bez wyroku" autorstwa Aleksandra Majewskiego to historie ludzi, którym polski wymiar sprawiedliwości złamał życie. Niesłusznymi wyrokami pozbawił ich dobrego imienia, rodziny, zdrowia. Krótko mówiąc, wszystkiego, co było dla nich w tym życiu istotne. To historie, które nigdy nie powinny się wydarzyć - pełne bólu i uzasadnionego żalu. Żalu za tym, czego nie da się już odzyskać.
Bez wyroku
W styczniu 1999 roku Czesław Kowalczyk (zwany "Czesterem") pojechał ze swoją partnerką i czteroletnim synem do przychodni. Zapomniał jednak książeczki zdrowia chłopca i musiał po nią wrócić. W domu czekała na niego brygada funkcjonariuszy. Mężczyznę oskarżono o zamordowanie Adama K.; jako zabójcę rozpoznała go Iwona C., narzeczona zabitego. Kobieta wycofała się później z tego zeznania, ale nie zmieniło to sytuacji oskarżonego. Kowalczyk do więzienia trafił bez wyroku - na całe 12 lat.
Przez całą dekadę nikt z prokuratury nie wziął pod uwagę, że w chwili morderstwa "Czester" rozmawiał przez telefon z partnerką - co mógł potwierdzić też jego kierowca. Dopiero po latach wyszło na jaw, że motywem tamtej zbrodni była zwykła zdrada - Adam K. odbił kobietę znanemu w trójmiejskim półświatku Marcinowi N. Kowalczyk, na swoje nieszczęście, znał tego gangstera - prowadził interesy z jego bratem. Jak sam mówi, nie był kryształowy, handlował podrabianymi ciuchami... ale nigdy do nikogo nie strzelał.
Wycena krzywdy
Marcin N. został ostatecznie wskazany jako zleceniodawca zabójstwa Adama K. przez wynajętego przez siebie "cyngla". W 2011 roku "Czester" wyszedł na wolność, oczyszczony z wszystkich zarzutów. W celi stracił siedem zębów (nie było tam właściwej pomocy dentystycznej), partnerka zdecydowała się od niego odejść, a lata dorastania jego syna minęły bezpowrotnie.
Kowalczyk za swoją niesłuszną odsiadkę domaga się od państwa odszkodowania w wysokości 15 milionów złotych. Przyznano mu dotychczas 2,5 miliona, ale razem z adwokatem złożyli apelację. Za otrzymane pieniądze chce kupić katamaran - aby zrealizować swoje marzenie o rejsie po Morzu Śródziemnym. Może popłynie razem z synem, z którym powoli buduje od nowa relacje.
Zabójstwo staruszki
Zbigniew G., przedsiębiorca i ojciec dwóch synów, został oskarżony o zamordowanie 75-letniej lekarki, od której wynajmował mieszkanie. Halinę B. uderzono w głowę i uduszono, a z jej mieszkania zniknęła biżuteria oraz telefon komórkowy. G. poprzedniego dnia odwoził ją do domu i prosił o przełożenie płatności za wynajem w tym miesiącu. Dowodem winy mężczyzny miał być rzekomo zabrany przez niego telefon ofiary i zegarek, na którym znaleziono jego ślady biologiczne.
W listopadzie 2006 roku G. został skazany na 25 lat. W tym samym miesiącu dostał od żony pozew rozwodowy. W 2009 roku sąd uznał swoją pomyłkę. Po opuszczeniu więzienia mężczyzna otworzył w rodzinnym Krasnymstawie pizzerię. Jego żona, która po rozwodzie związała się z kimś innym i urodziła córkę, wróciła do niego. W chwili powstawania reportażu znowu jednak się rozstali - nie łączy ich już nic oprócz dzieci.
Polski terrorysta
Artur Łętowski mieszka w Warszawie z rodzicami i starszym bratem. Chudy, ze zdiagnozowanymi zaburzeniami psychicznymi (tak zwaną "fobią społeczną"), zamyka się w swoim pokoju. Komputer jest dla niego całym światem - w internetowej rzeczywistości czuje się silniejszy. Rodzina przymyka oko na to, że fascynuje go świat arabski, islam i działania bojowników - przynajmniej ma jakieś zajęcie. Tymczasem przed Euro 2012 do domu Łętowskich puka ABW: Artur zostaje oskarżony o rozpowszechnianie na stronach internetowych treści o charakterze terrorystycznym i planowanie zamachu w czasie turnieju.
Na jego niekorzyść działa stała obecność na forach islamskich bojowników - pod nickiem "Ahmed Yassin 23" kontaktował się z ludźmi na całym świecie, udostępniał filmy i materiały promujące Al-Kaidę. Jako dowód jego winy posłużyła nawet podarowana mu przez brata chustka "arafatka". Media podchwyciły tę historię błyskawicznie, nazywając chłopaka "polskim Breivikiem". Po dziewięciu miesiącach sądowej walki potwierdzono w końcu niepoczytalność Łętowskiego. Przez nadgorliwość służb wrócił do domu z jeszcze bardziej pogłębioną fobią i gronkowcem.
Hobbysta przestępcą?
Tomasz Adamkiewicz z Sieradza to tak zwany "poszukiwacz skarbów". Wielokrotnie brał udział w wykopaliskach i przekazywał eksponaty do muzeów. W lutym 2011 roku policja aresztowała go pod zarzutem handlowania zabytkami i sprzedawania ich przez internet. Podczas przeszukania w jego mieszkaniu znaleziono 86 fragmentów ceramiki z okresu średniowiecza i dwie monety. Żadna z tych rzeczy nie była jednak cenna, a Adamkiewicz zabrał je do domu na pamiątkę, za pozwoleniem archeologów.
Po 10 miesiącach prokuratura umorzyła śledztwo z braku dowodów. Uraz w oskarżonym pozostał jednak na zawsze. W lokalnej prasie okrzyknięto go przestępcą, a policja nie zadała sobie trudu, żeby zweryfikować dokładnie wszystkie szczegóły sprawy, na przykład kontakt ze wspomnianymi już wcześniej archeologami.
Płyty i nienawiść rasowa
Maria i Andrzej, małżeństwo z Trójmiasta w średnim wieku, należą do punkowego środowiska "oiowców", które bywa błędnie utożsamiane z neonazistowskimi skinheadami. W czerwcu 2010 roku para dowiedziała się, że ich rodzina jest obserwowana przez służby ABW. Inwigilacja ludzi ze środowisk nacjonalistycznych nie była dla nich zaskoczeniem, ale podczas przeszukania domu zarekwirowano ponad trzy setki płyt z ich ogromnej kolekcji. Stwierdzono, że zawierają one treści "nawołujące do nienawiści na tle narodowościowym i rasowym".
Opinia biegłego była jednoznaczna: dozór policyjny i 20 tysięcy kaucji dla Andrzeja. Jak się potem okazało, funkcjonariusze opierali się w tym przypadku na niemieckim indeksie, który nie obowiązuje przecież w Polsce. Sprawa "neonazistowskich płyt" zburzyła spokój całej rodziny - choć po 10 miesiącach sąd stwierdził bezzasadność postawionych im zarzutów, oni ciągle żyją w strachu. W reportażu poprosili o zmianę ich imion.
Świadek koronny
Policjanci trafiają do więzienia zazwyczaj w wyniku zeznań świadków koronnych. Najsłynniejszą tego typu sprawą było obciążenie funkcjonariusza CBŚ Piotra Wróbla przez Jarosława Sokołowskiego, pseudonim "Masa". Równie znanym przypadkiem stała się historia byłego policjanta Sławomira Opali, pogrążonego przez Piotra K., pseudonim "Broda" - kierowcę i człowieka od zadań podrzędnych w pruszkowskiej mafii.
Opala został aresztowany w maju 2011 roku pod zarzutem uczestnictwa w grupie pruszkowskiej, przekroczenia uprawnień służbowych i przyjmowania łapówek. Wywołało to prawdziwą burzę wśród tych, którzy znali policjanta. Poręczali za niego nawet ludzie ze środowiska filmowego - Opala był pierwowzorem postaci "Despera" w filmie "Pittbull" Patryka Vegi.
Policjant za kratkami
"Broda" oskarżył także Opalę o opiekę nad dwoma Rosjanami zamieszanymi w zabójstwo generała Marka Papały. Policjant nie miał świadomości, komu użyczył lokalu operacyjnego policji, znajdującego się niedaleko miejsca tamtej zbrodni. Z tych zarzutów wyszedł przed sądem obronną ręką, ale te o byciu wtyczką mafii ciągle nad nim wisiały. "Broda" poczuł się tak bezkarnie, że zaczął nawet wysyłać obraźliwe maile do bliskich Opali.
Przy podzielonej na dwie strony opinii publicznej i ogromnym wsparciu dla Opali w internecie policjant wyszedł ostatecznie na wolność pod koniec 2013 roku. Okazało się, że wpadł w te kłopoty przez krótkotrwałe kontakty z "Brodą" w sprawie pomocy znajomemu (chodziło o ściągnięcie długu). Umorzenie postępowania nie przyniosło jednak szczęśliwego finału tej historii. 27 lipca 2014 roku Opala popełnił samobójstwo.
Niebezpieczna znajomość
Dziennikarz śledczy to zawód szczególnie narażony na ryzyko. Wojciech Sumliński, który jako pierwszy ujawnił zeznania "Masy" i zajmował się miedzy innymi przestepczością przy wschodniej granicy Polski, regularnie odbywał nieformalne spotkania z oficerami policji. 13 maja 2008 roku Sumlińskiego, gwiazdę dziennikarstwa, przy świetle fleszy aresztowało ABW. Pod zarzutem próby sprzedaży spółce Agora aneksu do raportu WSI.
Dopiero po czasie dziennikarz skojarzył to oskarżenie ze znajomością z Aleksandrem L., byłym oficerem służb specjalnych. L. zdemaskowano podczas jednej z rozpraw o charakterze konfrontacji między mężczyznami. Sumliński przyznaje, że popełnił błąd, stał się zbyt ludzki w ich kontaktach, zbytnio się odsłonił. I zapłacił za to wysoką cenę - stracił zawodową wiarygodność, chciał odebrać sobie życie, a jego żona popadła w depresję.
''Stop Pomówieniom''
Andrzeja Żuromskiego, pseudonim "Żurom", rapera i ojca dwójki dzieci, aresztowano za rzekome posiadanie 13 kilogramów narkotyków. Swoimi zeznaniami obciążył go świadek koronny - Arkadiusz T., pseudonim "Jezus". Jeden z raperów, którego płytę miał wydać "Żurom", okazał się być winny pieniądze "Jezusowi". Płyta nie powstała z winy rapera, a zemsta wierzyciela dosięgła niewinnego człowieka.
"Jezus", cieszący się niezrozumiałymi względami prokuratury, zdążył od czasu pomówienia Żuromskiego dokonać kilkudziesięciu włamań. Po karuzeli wyroków i apelacji, raper wciąż czeka na ostateczne orzeczenie. Założył na Facebooku stronę "Stop Pomówieniom" dla ludzi pokrzywdzonych przez wymiar sprawiedliwości. Dla takich, którzy jak on przez sądową pomyłkę stracili wszystko: mieszkanie, pracę, rodzinę... i zwykły spokój.
Aleksandra Kromp/książki.wp.pl