Trwa ładowanie...
fragment
18-11-2013 21:15

Benjamin Weaver 1. Spisek papierowy

Benjamin Weaver 1. Spisek papierowyŹródło: Inne
d4i7yg0
d4i7yg0

Rozdział pierwszy

Panowie parający się księgarstwem nakłaniają mnie usilnie od kilku lat, bym przelał swoje wspomnienia na papier. Utrzymują bowiem, że wielu ludzi chętnie zapłaci kilka szylingów, by poznać prawdziwe i zdumiewające przygody mego życia. Choć zazwyczaj kwitowałem pomysł machnięciem ręki, nie przeczę, że czasami też poważnie nad nim myślałem. Często wszak winszowałem sobie, że widziałem i doświadczyłem tak wiele, i wiele razy raczyłem ochoczo swoimi historiami zacną kompanię przy uprzątniętym po wieczerzy stole. Nocne opowieści nad butelką klaretu to jednak zupełnie co innego niż książka, którą każdy wszędzie może kupić i przestudiować. Pomysł, bym przelał swoje słowa na papier, z pewnością mi schlebiał, ale wiedziałem także, iż stworzy pewne zagrożenie – nazwiska i szczegóły wydarzeń dotkną tylu wciąż żyjących ludzi, że delikatnie mówiąc, mogłoby to się skończyć procesem. Książka kusiła mnie jednak coraz bardziej – bez wątpienia ze względu na próżność, która rośnie w piersi każdego, a w mojej urosła może
większa niż u innych. Zdecydowałem zatem pisać, tak jak uznam za stosowne. Jeśli panowie z Grub Street zechcą usunąć nazwiska osób wplątanych w te mroczne sprawy, ich wola. Ja zachowam rękopis, prawdziwy zapis owych wydarzeń – jeśli nie dla współczesnych, to dla potomności.

Zanim zdecydowałem, jak zacząć, cierpiałem katusze, widziałem bowiem wiele rzeczy interesujących dla całego społeczeństwa. Czy uczynić to jak powieściopisarz, od swoich urodzin, czy jak poeta – od kulminacji zdarzeń? Może ani tak, ani tak. Myślę, że powinienem zacząć swoją opowieść od dnia – teraz odległego już o ponad trzydzieści pięć lat – kiedy spotkałem Williama Balfoura, jako że to sprawa związana ze śmiercią jego ojca przyniosła mi sukces i sławę. Niewielu jednak ludzi zdołało poznać całą prawdę dotyczącą tego wydarzenia.

Pan Balfour po raz pierwszy pojawił się u mnie pewnego przedpołudnia w październiku 1719 roku, roku wielkiego zamętu na wyspie – naród żył w ciągłym strachu przed Francuzami, wspierającymi dziedzica obalonego króla Jakuba, którego spadkobiercy grozili nieustannie odebraniem brytyjskiej korony. Nasz niemiecki król zasiadał na tronie dopiero od czterech lat, a niepokoje towarzyszące jego rządom pogrążyły stolicę w niejakim chaosie. Wszystkie gazety grzmiały o rozmiarach długu publicznego, który – jak mówiono – nigdy nie zostanie spłacony, ale nie malał ani trochę. Była to epoka rozkwitu, ale też chaosu, śmierci i perspektyw – świetny czas dla człowieka, którego życie wiązało się ze zbrodnią i zamętem.

d4i7yg0

Kwestie polityki narodowej interesowały mnie jednak w niewielkim stopniu, a jedyny dług, o który dbałem, to mój własny. Tego zaś dnia, kiedy zaczyna się moja opowieść, miałem troski gorsze niż niestabilne finanse. Obudziłem się już dawno, ale dopiero co wstałem i ubrałem się, kiedy gospodyni, pani Garrison, oznajmiła, że na dole czeka chrześcijański dżentelmen, który życzy sobie mnie widzieć. Ta zacna kobieta zawsze zaznaczała, że z wizytą przyszedł dżentelmen chrześcijański, chociaż kiedy u niej rezydowałem, progu domu nie przekroczył żaden Żyd prócz mnie.

Tego ranka czułem się rozbity i nie nadawałem się do przyjmowania gości, a co dopiero widzianych po raz pierwszy, poprosiłem więc panią Garrison, żeby odprawiła przybysza, ale ona nieustraszenie – pani Garrison to osoba niezłomna – wróciła z informacją, że sprawa należy do pilnych.

– Mówi, że to dotyczy morderstwa – oświadczyła obojętnym tonem, którym zwykle komunikowała, że czynsz wzrasta. Jej blada i pożyłkowana twarz jakby stwardniała w wyrazie niezadowolenia. – Tak właśnie rzekł: „morderstwa”, nic dodać, nic ująć. Nie mogę powiedzieć, że mnie to cieszy, panie Weaver, gdy do mojego domu przychodzą mężczyźni mówiący o morderstwie.

Nie pojmowałem w pełni, dlaczego wymawia to słowo głośno, skoro jest tak wstrętne jej uszom, ale widziałem, że muszę ją ugłaskać.
– Doskonale panią rozumiem, madam. Ten dżentelmen zapewne się przejęzyczył albo pani niedokładnie usłyszała – skłamałem – jestem bowiem w tej chwili zaangażowany w handel suknem i sam nie wyznaję się we wszystkich terminach, którymi posługują się ludzie z tej branży. Proszę przysłać go na górę.

d4i7yg0

Słowo „morderstwo” zaciekawiło mnie równie mocno, jak panią Garrison. Ponieważ brałem udział w takim czynie niespełna dwanaście godzin wcześniej, myślałem, że sprawa może rzeczywiście dotyczyć mojej osoby. Ten Balfour niechybnie był jakimś padlinożercą – jednym ze zdesperowanych renegado, od których roiło się w Londynie, stworzeniem przetrząsającym zatęchłe, plugawe ulice w pobliżu rzeki i szukającym wszystkiego, co można spieniężyć – w tym informacji. Niewątpliwie usłyszał o nieszczęsnej przygodzie, która mnie spotkała, i przyszedł zapytać, czy zapłacę mu za milczenie. Wiedziałem dobrze, jak pozbyć się człowieka tego pokroju. Pieniądze były bezużyteczne, dać bowiem łajdakowi miedziaka oznaczało zachęcić go, by wracał. Nie, wiedziałem już, że w tych sprawach pomaga jedynie przemoc. Myślałem o czynie bezkrwawym – czymś, co nie przyciągnęłoby uwagi pani Garrison, kiedy będę wyprowadzał tego szubrawca. Kobieta, której nie podoba się rozmowa o morderstwie toczona pod jej dachem, zapewne nie pozwoli na akt
okaleczenia dokonany na jej schodach.

Uporządkowanie pokoju przyjęć, jak go nazywałem, zajęło mi chwilę. Wynajmowałem u pani Garrison dwie izby – jedna służyła wyłącznie mnie, w drugiej prowadziłem interesy. Jak wielu przedsiębiorców – za takiego się bowiem uważałem, nawet wtedy – odbywałem kiedyś spotkania w pobliskiej kawiarni, ale delikatny charakter moich zleceń uczynił podobne miejsca niedopuszczalnymi dla ludzi, którym służyłem. Przygotowałem więc pokój z kilkoma wygodnymi krzesłami, stołem, wokół którego można usiąść, i eleganckimi półkami, gdzie stały raczej wino i ser niż książki, jak powinno to być. Pani Garrison odświeżyła pomieszczenie, ale kiedy różowawą farbą i jasnoniebieskimi zasłonami nadała mu niestosownie radosny charakter, uznałem, że kilka sztyletów i sztychów o tematyce militarnej na ścianach przyda mojej kwaterze bardziej męskiego charakteru.

Dumny byłem z takiego wystroju, wytworny charakter pokoju pozwalał bowiem na swobodę tym, którzy przychodzili szukać moich usług. W moim rzemiośle często zdarzały się nieprzyjemności i dżentelmeni, co zauważyłem już dawno, woleli się łudzić, że mają do czynienia ze najzwyczajniejszym interesem.

d4i7yg0

Dodam, chociaż ryzykuję posądzenie o próżność, że dumny jestem również ze swojej powierzchowności. Karierę pięściarza zakończyłem bez pamiątek, które innym weteranom ringu nadawały wygląd zbirów – wybitego oka, zmiażdżonego nosa czy podobnych oszpeceń. Ślady moich walk sprowadzały się do kilku małych blizn na twarzy i nosie, poznaczonym tylko niewielkimi guzami i krzywiznami pozostałymi po kilku złamaniach. Prawdę mówiąc, uważałem się za dobrze wyglądającego mężczyznę i dbałem o to, by ubierać się doskonale, choć skromnie. Nosiłem tylko czyste koszule, a płaszczy i kamizelek używałem co najwyżej rok. Nie należałem jednak do dziarskich fanfaronów, zawsze w najnowszych jaskrawych kolorach i żabotach – człowiek interesu zawsze woli proste stroje, którymi nie zwraca na siebie uwagi.

Usadowiłem się przy wielkim dębowym biurku, stojącym naprzeciwko drzwi. Korzystałem z niego, kiedy prowadziłem swoje sprawy, ale odkryłem też, że za jego pomocą mogę podkreślić własny autorytet. Podniosłem więc pióro i wykrzywiłem twarz, by czynić wrażenie człowieka zarówno zajętego, jak i rozdrażnionego.

Kiedy pani Garrison wprowadziła gościa, z trudem ukryłem jednak zdziwienie. William Balfour nie był rzezimieszkiem – jak nazywaliśmy drobnych łotrzyków w tamtych czasach – lecz dobrze ubranym i wyglądającym dżentelmenem. Liczył może pięć lat mniej ode mnie: oceniłem go na dwadzieścia dwa lub trzy. Był wysokim, wymizerowanym, przygarbionym mężczyzną o jakby zapadniętej twarzy, zeszpeconej odrobinę przez blizny po ospie. Nosił perukę pierwszej jakości, ale wypłowiałe plamy ziemistej barwy, nieskutecznie ukryte pod pudrem, zdradzały jej wiek i zużycie. Reszta jego stroju również wyszła spod igły świetnego krawca, ale ubranie wyglądało na znoszone, pokryte pyłem dróg, paniki i tanich kwater – zwłaszcza kamizelka, kiedyś obszyta srebrnym galonem, teraz obszarpana i wytarta. W jego wzroku też dostrzegłem coś osobliwego. Nie wiedziałem, czy to podejrzenie, czy zmęczenie, czy uczucie porażki, a on przyglądał mi się ze sceptycyzmem, do którego byłem aż nadto przyzwyczajony. Większość ludzi przechodzących przez moje
drzwi miała spojrzenie przygotowane specjalnie na mnie – wyrażające pogardę, zwątpienie, wyższość. Nieliczni patrzyli z uwielbieniem. Oni widywali mnie u szczytu kariery pięściarza, a ich miłość do sportu zwyciężała zakłopotanie szukaniem pomocy u Żyda, grzebiącego się w cudzych kłopotach. Balfour jednak nie spoglądał na Żyda czy pięściarza, ale na coś kompletnie nieważnego, jak gdybym był służącym, który powinien zaprowadzić go do kogoś, kogo szuka.

d4i7yg0

– Panie – powiedziałem wstając, kiedy pani Garrison zamknęła za sobą drzwi. Powitałem Balfoura lekkim ukłonem, który odwzajemnił z beznamiętną rezygnacją. Zaproponowałem mu miejsce przed biurkiem, po czym wróciłem na swoje krzesło i oznajmiłem, że jestem na jego rozkazy.

Wahał się, zanim przedstawił sprawę. Przyglądał mi się przez chwilę – powinienem właściwie powiedzieć, że się gapił, bardziej jak na widowisko niż człowieka. Jego oczy przebiegły z wyraźną dezaprobatą po mojej twarzy i odzieniu (chociaż i twarz, i strój miałem czystsze i porządniejsze niż on), zerknął też na moje włosy, ponieważ nie nosiłem peruki jak dżentelmen, ale ściągałem loki do tyłu i wiązałem je jak harcap peruki.

– Przypuszczam, że mam do czynienia z Benjaminem Weaverem – zaczął w końcu głosem załamującym się od niepewności. Ledwie zauważył moje potwierdzające skinienie. – Przychodzę w poważnej sprawie. Niechętnie uciekam się do pańskich umiejętności, ale potrzebuję pomocy, którą znajdę jedynie u człowieka pańskiego pokroju. – Poruszył się niespokojnie na krześle, a ja zastanowiłem się, czy pan Balfour nie jest kimś innym niż osoba, za jaką się podaje – człowiekiem o wiele niższego stanu, przebranym tylko za dżentelmena. Bądź co bądź, wspominał pani Garrison o morderstwie i mogłem tylko zastanawiać się, czy chodziło mu o to, co zaprzątało także moje myśli.

d4i7yg0

– Mam nadzieję, że zdołam panu pomóc – powiedziałem z wyćwiczoną uprzejmością. Odłożyłem pióro i przechyliłem nieco głowę, żeby zaznaczyć, iż do jego dyspozycji oddaję całą uwagę.

Jego ręce trzęsły się irytująco, kiedy przyjrzał się paznokciom z nieprzekonującą obojętnością.
– Tak, to nieprzyjemna sprawa, jestem więc pewien, że zdoła pan sprostać zadaniu.
Skłoniłem się nieznacznie, nie wstając z krzesła, i powiedziałem, że jest zbyt miły. Może użyłem jakiegoś podobnego frazesu, ale on prawie nie zwrócił uwagi na to, co powiedziałem. Choć usilnie starał się naśladować modne znużenie, wyglądał jak człowiek na skraju zadławienia, jakby kołnierzyk zaciskał mu się na gardle. Zagryzł usta i rozejrzał się niespokojnie.
– Panie – odezwałem się – pozwolę sobie zauważyć, że wydajesz się nieco wzburzony. Czy mogę zaoferować szklaneczkę porto?
Moje słowa jedynie go obraziły i w jednej chwili zebrał się w sobie, by na powrót przyjąć postawę beztroskiego fircyka.
– Chyba istnieją mniej aroganckie sposoby, żeby dopytywać się o zdenerwowanie dżentelmena i mógłby pan z nich skorzystać. Przyjmę jednak od pana napitek jakiejkolwiek jakości.
To nie przez szacunek dla klienta pozwoliłem Balfourowi obrażać mnie do woli. Zdobywając pozycję w swoim fachu, szybko nauczyłem się, że ludzie wysokiego urodzenia czy pozycji mają głęboką potrzebę okazywania wyższości – nie wobec człowieka, którego wynajmują, by wmieszał się w ich osobiste sprawy, lecz wobec samych tych spraw. Nie brałem do siebie obelg Balfoura, bo i nie były one skierowane do mnie. Wiedziałem też, że kiedy wyświadczę komuś takiemu usługę, po którą przyszedł, pamięć o własnym nieuprzejmym zachowaniu często zachęca go, by zapłacić natychmiast i polecić moje usługi znajomym. Machnąłem więc na zniewagi pana Balfoura, jak niedźwiedź macha na psy, walcząc z nimi na arenie. Nalałem mu wina i wróciłem do biurka.
Skosztował napitku.

– Nie jestem wzburzony – zapewnił. Jeśli jakość mojego trunku mile go zaskoczyła, jak oczekiwałem, to uznał ten fakt za niewart wzmianki. – Na pewno zmęczony po kiepskim wypoczynku tej nocy i prawdę mówiąc – przerwał, by spojrzeć na mnie znacząco – jestem w żałobie po ojcu, który zmarł niespełna dwa miesiące temu. Złożyłem wyrazy współczucia, a potem ku własnemu zaskoczeniu dodałem, że ja również ostatnio straciłem ojca.

d4i7yg0

Balfour wprawił mnie w osłupienie, oznajmiając, że wie o śmierci mego ojca.
– Pański ojciec i mój byli znajomymi. Robili razem interesy, rozumie pan, w czasach, kiedy mój ojciec musiał zwracać się do kogoś... w rodzaju pańskiego ojca.
Chętnie uznałbym, że nie okazałem wtedy zdumienia, ale wątpię, żeby tak było. Moje nazwisko rodowe nie brzmi Weaver, lecz Lienzo. Niewielu ludzi zna to prawdziwe miano, nie mogłem więc przewidzieć, że ten człowiek zna tożsamość mego ojca. Nie miałem pojęcia, co jeszcze Balfour o mnie wie, ale nie zadawałem pytań. Skinąłem tylko powoli głową.
Powody wizyty tego człowieka stały się dla mnie teraz całkowicie niejasne, gdyż było oczywiste, że nie sprowadziła go moja nieszczęsna przygoda ostatniej nocy. Kiedy dumałem nad swoimi licznymi wątpliwościami, przyszło mi do głowy, iż odrobinę pamiętam Balfoura seniora. Słyszałem, jak ojciec o nim mówił – a były to wyłącznie dobre rzeczy. Łączyły ich stosunki nieco bliższe niż zwyczajna znajomość, chociaż nazwanie ich przyjaźnią byłoby znacznym przerysowaniem. Pamiętałem więc Balfoura seniora, chociaż nie zapisali się w mojej pamięci liczni inni ludzie, z którymi ojciec robił interesy, było dlań bowiem niezwykłe, że przestawał w tak zażyłych stosunkach z chrześcijańskim dżentelmenem. Nie przypomniałem sobie jednak powiązań mojego ojca z tym człowiekiem, kiedy czytałem w gazetach o samobójstwie Michaela Balfoura. Był bogatym kupcem i jak wielu podejmujących ryzyko ludzi interesu, doświadczał gwałtownych zwrotów sytuacji finansowej. W jego wypadku zwroty te zakończyły się źle: w serii nieudanych inwestycji
stracił wszystko i jeszcze więcej. Nie mógł, jako niewypłacalny dłużnik i bankrut, spojrzeć w oczy ani wierzycielom, ani swojej rodzinie, powiesił się więc we własnych stajniach. Ten czyn popełnił niespełna dwadzieścia cztery godziny przed śmiercią mojego ojca.

d4i7yg0
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d4i7yg0

Pobieranie, zwielokrotnianie, przechowywanie lub jakiekolwiek inne wykorzystywanie treści dostępnych w niniejszym serwisie - bez względu na ich charakter i sposób wyrażenia (w szczególności lecz nie wyłącznie: słowne, słowno-muzyczne, muzyczne, audiowizualne, audialne, tekstowe, graficzne i zawarte w nich dane i informacje, bazy danych i zawarte w nich dane) oraz formę (np. literackie, publicystyczne, naukowe, kartograficzne, programy komputerowe, plastyczne, fotograficzne) wymaga uprzedniej i jednoznacznej zgody Wirtualna Polska Media Spółka Akcyjna z siedzibą w Warszawie, będącej właścicielem niniejszego serwisu, bez względu na sposób ich eksploracji i wykorzystaną metodę (manualną lub zautomatyzowaną technikę, w tym z użyciem programów uczenia maszynowego lub sztucznej inteligencji). Powyższe zastrzeżenie nie dotyczy wykorzystywania jedynie w celu ułatwienia ich wyszukiwania przez wyszukiwarki internetowe oraz korzystania w ramach stosunków umownych lub dozwolonego użytku określonego przez właściwe przepisy prawa.Szczegółowa treść dotycząca niniejszego zastrzeżenia znajduje siętutaj