Barnevernet skazą na idealnym obrazie Norwegii?
Najlepszym miejscem do życia jest Norwegia – wynika z przygotowanego przez ONZ Human Development Report. I chociaż to pięciomilionowe państwo przyciąga Polaków wysokimi zarobkami, doskonałym systemem świadczeń socjalnych i dziewiczą przyrodą, to Urząd Ochrony Praw Dziecka, czyli Barnevernet, jest skazą na idealnym obrazie tego kraju. Zdaniem imigrantów „kradnie” on dzieci i podburza małoletnich do zeznawania przeciwko bliskim, a w konsekwencji niszczy rodziny.
Najlepszym miejscem do życia jest Norwegia – wynika z przygotowanego przez ONZ Human Development Report. I chociaż to pięciomilionowe państwo przyciąga Polaków wysokimi zarobkami, doskonałym systemem świadczeń socjalnych i dziewiczą przyrodą, to Urząd Ochrony Praw Dziecka, czyli Barnevernet, jest skazą na idealnym obrazie tego kraju. Zdaniem imigrantów „kradnie” on dzieci i podburza małoletnich do zeznawania przeciwko bliskim, a w konsekwencji niszczy rodziny.
Dlaczego instytucja ta ma tak złą prasę? Czy rzeczywiście jest niczym bezduszna machina? I dlaczego w Kraju Fiordów nie uchodzi większość zachowań rodziców, które dla naszych rodaków są normą? Na te pytania odpowiada Maciej Czarnecki w książce „Dzieci Norwegii. O państwie (nad)opiekuńczym)” .
„Barnevernet kradnie polskie dzieci”
W ostatnich kilkunastu miesiącach w krajowych mediach pojawiło się sporo artykułów dotyczących odbierania Polakom dzieci przez norweskie urzędy. Na forach internetowych ostrzegano siebie nawzajem i radzono, co zrobić, kiedy już Barnevernet zainteresował się twoją rodziną: „nie wdawaj się w kłótnie podczas wizyty”, „poczęstuj urzędników domowym ciastem”, „koniecznie schowaj alkohol”, „nie pal w pomieszczeniu, gdzie przebywają dzieci”, „jeśli masz tendencję do kar czy krzyków, lepiej wywieź pociechy”, etc.
Czarnecki, który na co dzień jest reporterem, w „Dzieciach Norwegii” zebrał historie rodzin, które miały do czynienia z tą instytucją, porozmawiał z pracownikami społecznymi, rodzicami zastępczymi, wykładowcami pracy społecznej i opieki nad dzieckiem, prawnikami, psychologami, dyplomatami, politykami, aktywistami. Każda z tych osób miała trochę inny punkt widzenia.
Poniżej: rozmowa z Agnieszką Grochowską, odtwórczynią roli Basi w filmie ''Obce Niebo'' - historii Polki przybywającej do Szwecji, której z powodu kłamstw pomoc społeczna odbiera córkę
„Po pewnym czasie zrozumiałem, że pytanie o zasadność interwencji kryło w sobie pułapkę. Polak powie, że wiele z nich jest nieuzasadnionych. Dla Norwega będą uprawnione” – wyjaśnia dziennikarz. „Norweskie państwo opiekuńcze zapewnia obywatelom i rodzinom szeroką pomoc: długie urlopy wychowawcze, hojne zasiłki, doradztwo, ale też szybko wkracza, gdy coś jest nie tak. Państwo polskie daje mniej, ale i wymaga niewiele” – trafnie zauważa.
Punktem wyjścia dla powstania książki była historia Kasi i Sebastiana, którą Czarnecki opisał na łamach „Dużego Formatu”. We wrześniu 2014 roku Barnevernet odebrał parze, która od 2006 roku mieszkała w Kraju Fiordów, ośmioletnią Natalkę i półtorarocznego Karola. Dziewczynka miała być bita, podejrzewano również, że jest molestowana seksualnie. Cała sprawa okazała się wielkim nieporozumieniem, ale urzędnicy doszli do tego dopiero po długich miesiącach.
Dobro dziecka zawsze na pierwszym miejscu
Być może ta kuriozalna pomyłka wzięła się stąd, że w Norwegii dobro dziecka jest zawsze na pierwszym miejscu i tak było od lat. To przecież tutaj powołano w 1981 roku pierwszego na świecie rzecznika prawa dziecka, a specjalne prawa małoletnich uznawano nawet w Średniowieczu – XIII-wieczny kodeks karny wnioskował, by za kradzież odcinano im tylko jedną dłoń, a nie dwie, jak to było w przypadku dorosłych.
W 2015 roku w „skandynawskim raju” wydano na służby ochrony dzieci aż 11,8 miliarda koron, a sporą część tej sumy pochłonęły płace dla prawie 5300 pracowników Barnevernetu. Wydatki te były o ponad 500 milionów koron wyższe niż rok wcześniej, co – zdaniem krytyków – jest jednoznacznym dowodem na to, że w Norwegii opieka nad dziećmi stała się intratnym biznesem. Pracownicy socjalni zarabiają na prowadzeniu spraw, psychologowie na wydawaniu opinii, prawnicy na sprawach sądowych, biegli lekarze na obdukcjach, rodziny zastępcze na opiece nad małoletnimi. Oczywiście znakomita większość z nich przekonuje, że troszczy się o podopiecznych jak o własnych potomków, ale nie zawsze jest to prawdą.
W 2015 roku pod opieką norweskiego państwa wychowywało się ponad dziesięć tysięcy dzieci odebranych rodzicom biologicznym, a siedem na dziesięć przebywało w rodzinach zastępczych. W Kraju Fiordów usilnie powierza się im coraz więcej podopiecznych, rezygnując z instytucji wychowawczych, gdyż – zdaniem doświadczonych psychologów – stanowią one namiastkę prawdziwego domu. Rodziny zastępcze może zatrudniać gmina albo firma zajmująca się opieką nad dziećmi, której płaci państwo.
Główne przyczyny odbierania dzieci: alkohol, narkotyki i przemoc domowa
Prawdą jest jednak, że Barnevernet często ma podstawy, by odebrać potomka biologicznym rodzicom. Nadużywanie alkoholu i narkotyków, a także agresja (nie tylko w stosunku do dziecka, ale także np. do matki), to bezdyskusyjna przyczyna takiego stanu rzeczy. Tak było z córeczką Beaty, Marceliną.
Na zdjęciu: demonstracja przeciwników Barnevernetu w Oslo
(img|684939|center)
Krótko po jej urodzeniu policja zatrzymała w nocy w centrum Oslo jej ojca Ismaila, imigranta z Tanzanii. Mężczyzna powiedział, że jest zmartwiony, bo dziewczynką zajmuje się matka, która nadużywa alkoholu. Wówczas Barnevernet po raz pierwszy odebrał jej dziecko. Beata, rozstawszy się z Tanzańczykiem, zgodziła się na pobyt z córką w ośrodku dla rodzin, gdzie psychologowie mieli je obserwować. I chociaż początki nie były obiecujące (kobieta była dość nerwowa), to po pewnym czasie zaczęła więcej uwagi poświęcać dziecku i okazywać mu więcej troski, urzędnicy uznali więc, że Marcelina może wrócić z matką do domu.
Ich szczęście nie trwało jednak długo – niebawem dziewczynka trafiła do rodziny zastępczej. I chociaż Beata deklarowała, że zrobi wszystko, by ją odzyskać („Pić, nie piję, narkotyków nie zażywam. Palę, ale powiedzcie słowo, to przestanę. Umieśćcie mnie w ośrodku, kamerujcie, obserwujcie dwadzieścia cztery godziny na dobę, ale oddajcie mi moją córkę!”), tak się nie stało i ostatecznie sąd postanowił, że matka będzie widywała córkę cztery razy do roku. Matce na pewno nie pomogła przeszłość byłego partnera i ojca dziecka (wszczynał bójki i awantury, kilka razy został złapany z narkotykami, zakłócał porządek publiczny, etc.), ale również ona sama powinna mieć sobie wiele do zarzucenia (groziła śmiercią pracownikom opieki społecznej, nie stroniła od alkoholu, w jej krwi wykryto ślady marihuany). Czarnecki podkreśla jednak, że nie zna szczegółów kolejnych spraw sądowych, bowiem Beata za każdym razem odwoływała umówione spotkania.
„Polski Rambo” wywozi z Norwegii Nikolę
Niektórzy rodzice nie próbują nawet walczyć w sądzie. Uważają bowiem, iż norweski system jest całkowicie zepsuty, a jedynym sposobem na odzyskanie potomka jest porwanie. Co prawda w praktyce na ten desperacki krok decydują się tylko nieliczni, ale wielu go rozważa.
Autor książki przywołuje szeroko komentowaną sprawę wywiezienia przez detektywa Rutkowskiego dziewięcioletniej Nikoli, którą odebrano rodzicom i oddano rodzinie zastępczej. Po uprowadzeniu dziewczynki norweski sąd zażądał jej zwrotu, jednak szczeciński sąd zadecydował, że zostanie ona w Polsce. Autor „Dzieci Norwegii” co prawda kontaktował się z jej matką, by sprawdzić, jak wygląda życie Nikoli w kilka lat po głośnym porwaniu, ale kobieta nie zgodziła się na rozmowę. Sprawę zbadała jednak inna dziennikarka i reporterka, Ewa Winnicka, pisząc w 2012 roku artykuł dla „Polityki”. Wynika z niego, iż Nikola była świadkiem awantur, przemocy i cichych dni rodziców, a do tego poskarżyła się w szkole, że w jej domu brakuje jedzenia. Barnevernet starał się już wcześniej pomóc (np. zapewniając terapię dla matki chorującej na depresję i pomoc w lekcjach), lecz rodzice sobie tego nie życzyli. Oznaczałoby to, że w tym konkretnym przypadku działania podjęte przez pracowników społecznych były jak najbardziej zasadne.
„Polski Rambo”, jak ochrzciły Rutkowskiego tamtejsze media, przyznał, że od czasów brawurowej akcji odbicia dziewięciolatki miał już co najmniej kilkanaście takich spraw. Więc problem istnieje. I to niemały.
Fundamentalne różnice w sposobach wychowania
"Niezależność dziecka to dla Norwegów świętość" – przekonuje Czarnecki. Już siedmiolatek ma prawo wypowiadać się w sprawach, które dotyczą go bezpośrednio (na przykład w sporach o prawo opieki), a sądy powinny brać pod uwagę jego opinię. Natomiast piętnastolatek może już sam decydować o wyborze szkoły i swoim życiu religijnym.
Na zdjęciu: Natasha Olsen Myra oraz Erik Olsen Myra - rodzice bliźniąt, z którymi uciekli z Norwegii - podczas protestu uczestników "Marszu Wolności Bezbronnych" przed ambasadą Norwegii w Warszawie
(img|684940|center)
Jednak między polskim a norweskim sposobem wychowania istnieją fundamentalne różnice i to głownie one powodują problemy z urzędnikami zajmującymi się sprawami małoletnich. W Kraju Fiordów za przemoc uznaje się nawet klapsa, szarpnięcie za rękę, a nawet pociągnięcie za ucho, co w części polskich domów jest normalną praktyką wychowawczą. Również podnoszenie głosu na dziecko może zaalarmować czujnych sąsiadów, którzy – oczywiście dla jego dobra – wykonają telefon do odpowiedniej instytucji. Właśnie dlatego przeciwko temu urzędowi najgłośniej protestują imigranci, ale statystyki pokazują, że Barnevernet wcale nie zabiera im więcej dzieci niż Norwegom.
Norweskie służby ochrony dzieci są bardziej rozbudowane niż polskie. Interweniują częściej, szybciej i, w swoim mniemaniu, bardziej skutecznie. Ale nie zawsze tak było.
Barnevernet popełnił błąd ws. Andersa Breivika?
Małego Andersa wychowywała samotnie Wenche Breivik, niezrównoważona emocjonalnie opiekunka medyczna, która krótko po urodzeniu dziecka rozstała się z jego ojcem – dyplomatą Jensem Breivikiem. W raportach z tamtego okresu, do których dotarły media, możemy przeczytać, iż jeszcze przed urodzeniem syna Wenche czuła, iż „płód pustoszy ją od wewnątrz”.
Gdy chłopiec miał dwa lata, kobieta poprosiła opiekę społeczną, by w niektóre dni oddawano go rodzinie zastępczej. Już po roku Wenche zgłosiła Barnevernetowi, że chce oddać także córkę z pierwszego małżeństwa. „Niech idą w diabły” – miała powiedzieć.
Ostatecznie jednak służby nie odebrały matce prawa do opieki ani wtedy, ani kilka lat później, kiedy przyszły terrorysta jako nastolatek zaczął malować graffiti. „Tego rodzaju środowiska można podejrzewać o działania na granicy czynów przestępczych” – zapisano w notatce urzędu. Ani Anders, ani jego matka nie stawiali się jednak na spotkania z pracownikami społecznymi i ostatecznie sprawę umorzono (obecnie w Norwegii byłoby nie do pomyślenia).
Na zdjęciu: Anders Breivik w trakcie rozprawy, 2012
(img|684941|center)
Zdaniem psychiatrów i psychologów, którzy po zamachu badali Breivika, a także ponownie prześledzili dawne raporty, istniały nie tylko przesłanki, ale także duże prawdopodobieństwo, że ten zaburzony chłopiec wyrośnie na ekstremistę. W tym wypadku Norweski Urząd Ochrony Praw Dziecka popełnił więc karygodny błąd.
Nowe wytyczne dla urzędników pracujących z mniejszościami narodowymi
Dopiero pod koniec 2015 roku norweski rząd wydał nowe wytyczne dla urzędów Barnevernetu pracujących z mniejszościami narodowymi, co – zdaniem Czarneckiego – powinno być kamieniem milowym w podejściu Polaków do tej instytucji. Wcześniej bowiem, zdaniem większości z nich, wszechwładny urząd atakował największą polską świętość: rodzinę.
„Oto obca siła, działając w oparciu o zasady gry, które sama ustaliła, pragnie narzucić Polakowi swoją wolę, a jeśli ten się nie ugnie, sięga po to, co dla niego najcenniejsze – niewinne dziecię. Stawką jest nie jego dobro, ale przyszłość narodów. Nie los jednostki, lecz wolność mas. Polskie rodziny padają ofiarą rozbiorów jak niegdyś Rzeczpospolita. Problem w tym, że w patriotycznym uniesieniu łatwo było przegapić kluczowe fakty” – zauważa dziennikarz.
Obecnie – jak zadeklarowała minister do spraw dzieci Solveig Horne - przed wszczęciem sprawy o przejęcie opieki nad małoletnim zawsze należy spróbować skontaktować się z rodziną dziecka za granicą. Jeśli jest ono mocno związane z innym krajem, trzeba rozważyć, czy nie lepiej zapewnić mu tam opiekę, zamiast przenosić do rodziny zastępczej w Norwegii.
Pewnym jest jedno: w sprawach dotyczących przejęcia opieki nad dziećmi mieszkańcy „skandynawskiego raju” wolą polegać na profesjonalnych i niespokrewnionych rodzinach zastępczych, ponieważ państwo ma nad nimi większą kontrolę. W Polsce natomiast normalną praktyką jest ustanawianie dziadków czy wujostwa opiekunami prawnymi.