_Balon_
René Goscinny i Jean-Jacques Sempé
fragment z książki Nieznane przygody Mikołajka
przeł. Barbara Grzegorzewska
W CZWARTEK PO POŁUDNIU poszedłem z mamą na zakupy do domu towarowego, w którym są ruchome schody i straszne tłumy ludzi.
Nie lubię chodzić na zakupy, szczególnie kiedy mamy kupować mi rzeczy, których wcale nie potrzebuję, takie jak na przykład koszule albo piżamy. Lubię za to ruchome schody, są strasznie śmieszne i szkoda, że mama nie pozwala mi schodzić na dół tymi, co jadą do góry, bo właśnie to jest naprawdę zabawne. Zrobiłem to raz, już dawno temu, i za karę nie dostałem deseru. A był wtedy placek z jabłkami.
Kiedy mama poszła zapłacić, sprzedawca, bardzo miły i bardzo ładnie uczesany, powiedział:
– A dla chłopczyka mamy małą niespodziankę. Śliczny balonik!
Nad ladą kołysało się mnóstwo balonów z nazwą sklepu, czerwonych i brązowych, zupełnie jak te, które sprzedaje taki pan na skwerze w naszej dzielnicy, tylko że na tych ze skweru nie ma nazwy sklepu.
– Wie pan co – zaczęła mama – nie sądzę, żeby...
– Och tak! Och tak! – krzyknąłem.
– Ależ oczywiście – powiedział sprzedawca. – Temu kawalerowi należy się balonik! Jaki chcesz, czerwony czy brązowy?
– Czerwony! – krzyknąłem.
– Widzi pani? – powiedział sprzedawca do pani, która stała za ladą. – Czerwone zawsze schodzą pierwsze. Muszę chyba porozmawiać o tym z dyrekcją.
A potem wziął fajny czerwony balon na sznurku i powiedział:
– Daj mi paluszek. Zrobimy tak, żeby śliczny balonik nie odleciał!
Sprzedawca przywiązał mi koniec sznurka do palca i teraz balon kołysał się nad moją głową.
– Tylko uważaj, żeby nie pękł, dobrze? – powiedział sprzedawca i się roześmiał.
– Będziemy się starać – odpowiedziała mama, ale się nie roześmiała.
I wyszliśmy ze sklepu. Opuściłem palec, żeby mieć balon tuż przy twarzy, a kiedy przez niego patrzyłem, było strasznie fajnie, wszystko było czerwone, i wpadłem na jakiegoś pana.
– Uważaj, Mikołaj! – powiedziała mama. – Przedziurawisz ten balon, a potem będzie dramat.
– O nie, nie ma mowy! – zawołałem. – Nie może się przedziurawić, bo jutro zabiorę go do szkoły i będziemy mieli z chłopakami zabawę!
– Dobrze – powiedziała mama. – Na razie postarajmy się donieść balon do domu... Wiesz co? Może wypuścimy z niego powietrze, w ten sposób nic mu się nie stanie, a w domu znów go nadmuchasz.
Wytłumaczyłem mamie, że tak się nie da, bo kiedy się samemu nadmucha balon, to on nie unosi się w powietrzu, a balon, który się nie unosi w powietrzu, jest dużo gorszy. Mama ciężko westchnęła, a potem powiedziała, że dobrze, dobrze, ale żebym nie robił scen, jeśli mojemu balonowi się coś stanie. Ciekawe, mama jest strasznie nerwowa, kiedy chodzi ze mną po sklepach.
Poszliśmy na przystanek autobusu, którym jeździmy do domu, tam stał już tłum czekających, a w nim chłopak w moim wieku, który też miał balon ze sklepu, trzymał go tuż przy twarzy i próbował ugryźć, więc oczywiście bum! balon pękł, chłopak zaczął płakać i krzyczeć, pani, która z nim była, zaczęła coś do niego po cichu mówić, wtedy chłopak zaczął kopać i tupać, więc pani dała mu klapsa, a wtedy on rozwrzeszczał się jeszcze bardziej i niektórzy ludzie się śmiali, a innym się nie podobało, że pani dała mu klapsa, więc pani z chłopakiem odeszła, a mama spojrzała na mnie, potem na balon, otworzyła usta, ale nic nie powiedziała. Kiedy autobus przyjechał i wszyscy rzucili się do drzwi, żeby wsiadać, mama przytrzymała mnie za ramię i powiedziała:
– Posłuchaj, Mikołaj, mam dla ciebie propozycję: w autobusie będzie okropny tłok. Może lepiej wróćmy do domu piechotą. To nie tak daleko.
Powiedziałem, że dobrze, i poszliśmy z mamą na piechotę, ja bardzo lubię chodzić na piechotę, a szczególnie z balonem, nawet jeśli do domu jest kawał drogi.
Przyszliśmy późno i byliśmy zmęczeni, ale pobiegłem do taty, który był w ogrodzie i właśnie wstał z leżaka.
– Tata! Tata! – krzyknąłem. – Zobacz, co dostałem!
– Nareszcie – powiedział tata. – Zaczynałem się już niepokoić! Już późno, zachodziłem w głowę, co się z wami stało!
– Zaraz ci wyjaśnię – powiedziała mama. – Poszłam z małym zrobić zakupy i wróciliśmy pieszo. Padam z nóg!
I mama padła na leżak, mówiąc „uff!”.
– Tata! Tata! – krzyknąłem. – Widziałeś mój śliczny balon?
– Uhm! Bardzo ładny – powiedział tata. – Brawo!
A potem spojrzał w stronę żywopłotu, spojrzał na mój balon, uśmiechnął się od ucha do ucha, schylił się do mnie i zapytał cicho:
– Blédurt przycina żywopłot, zrobimy mu kawał, chcesz?
Jasne, że chciałem, bo bardzo lubię robić z tatą kawały, szczególnie kiedy robimy je panu Blédurt. Pan Blédurt to nasz sąsiad i obaj z tatą wciąż robią sobie kawały. Są bardzo zaprzyjaźnieni, chyba że akurat się do siebie nie odzywają.
Wtedy tata wziął mój balon i podeszliśmy do żywopłotu, za którym stał pan Blédurt i robił ciach-ciach wielkimi nożycami. Tata popatrzył na mnie, położył palec na ustach, a potem wyjął scyzoryk i paf! przekłuł balon. Po drugiej stronie żywopłotu rozległ się głośny krzyk i odgłos nożyc, które upadły na ziemię.
Strasznie żeśmy się z tatą uśmiali, kiedy czerwona głowa pana Blédurt wyjrzała zza żywopłotu! To było niesamowite!
A potem się odwróciłem i zobaczyłem, że mama wstała z leżaka i patrzy na nas okrągłymi oczyma.
Mama gniewała się na nas przez cały wieczór. A przecież nie zrobilibyśmy tego kawału, gdybyśmy wiedzieli, że tak jej na tym balonie zależy!