''Babskie czytadła'' są też ciekawymi książkami
Jest młodą kobietą, a na koncie ma już kilka tytułów. Czy czuje się kobietą sukcesu? „Jestem mamą, kobietą pracującą i piszącą. Na pierwszym miejscu stawiam rodzinę” – odpowiada Gabriela Gargaś. I dodaje, że jeśli ona będzie szczęśliwa, to jej rodzina również. Dlatego robi to, co lubi – pisze książki.
Marta Brzezińska-Waleszczyk: Jedna z bohaterek pani najnowszej książki ma marzenie – chce zostać pisarką. Kupuje zeszyt i podczas zwariowanej podróży przez Polskę zaczyna pisać. Powieścią w końcu interesuje się wydawnictwo. Czy u pani było podobnie? Skąd się wziął pomysł na pisanie?
* Gabriela Gargaś*: Nie marzyłam o tym, by chwycić za pióro i napisać powieść. To był impuls. Pomysł na pierwszą książkę przyszedł do mnie sam, nagle, niespodziewanie. Kupiłam zeszyt, wzięłam długopis i zaczęłam w nim pisać. Przelewałam swoje myśli na papier. Po pewnym czasie zauważyłam, że może coś z tego być. Przepisałam notatki do komputera. Wystukiwałam kolejne słowa, zdania.
Powieść zaczęła żyć własnym życiem. Jest pani młodą kobietą, a ma na koncie całkiem sporo tytułów. Czuje się pani kobietą sukcesu? W Polsce wprawdzie zmienia się podejście do kobiet i robienia przez nie kariery, ale nadal pokutują jakieś dziwne uprzedzenia do „karierowiczek” i „egoistek”, które zamiast rodzić dzieci robią np. doktoraty...
Myślę, że kobieta może pogodzić wiele rzeczy, robić „doktoraty” i być mamą. Jeśli się czegoś bardzo chce można bardzo dużo osiągnąć. Jestem mamą, kobietą pracującą i piszącą. Na pierwszym miejscu stawiam rodzinę. Sądzę, że jeśli ja będę szczęśliwa, to moja rodzina również. Dlatego zdecydowałam się robić to, co sprawia mi tak ogromną frajdę. Piszę późnymi wieczorami, niekiedy zarywam noce, ale wiem, że warto. Nie przejmowałabym się tym, co mówią ludzie, bo ludzie lubią gadać, zamiast zająć się własnym życiem. Niektóre kobiety chcą robić karierę, inne chcą zostać mamą, a jeszcze inne chcą podróżować. Każda z nas jest inna i każda powinna robić, to, o czym marzy.
A czym jest sukces? Dla każdego jest nim co innego. Dla jednych jest to niezależność finansowa, dla drugich założenie rodziny i wybudowanie pięknego domu. Dla mnie sukcesem było wydanie zbioru opowiadań „Każdego dnia”, którego na początku nikt nie chciał wydać. Miarą mojego sukcesu nie są pieniądze, ale zadowolenie z realizacji celów. Przeszłam wiele dróg, czasami weszłam w ślepy zaułek. Zdałam kilka życiowych sprawdzianów, część oblałam. Popełniłam mnóstwo błędów, niektóre powtórzyłam kilka razy. Ale to spowodowało, że jestem tu gdzie jestem i dobrze mi z tym. Robić to, co się lubi i wierzyć w to, co się robi to już SUKCES – pisany wielkimi literami. Nie poddawać się, mimo, że czasem nam nie wychodzi. Człowiek, który wierzy w swoje cele, marzenia i ciężko pracuje, na pewno osiągnie sukces.
Do kogo kieruje pani swoje publikacje? Najwięcej fanów ma pani chyba wśród kobiet – nie denerwują panią opinie, że tworzy „babskie czytadła”?
Krąży opinia, że literatura kobieca to „babskie czytadła”. Tylko, że te „babskie czytadła” są też ciekawymi książkami. To już nie są harlequiny, które zyskały miano czytadeł. To są ciekawie opowiedziane historie. Niekoniecznie w tej czy tamtej historii: jest jakaś ona i jakiś on, którzy żyją jak w bajce, a ich miłość zwycięży wszystko. Są to historie niekiedy z życia wzięte. Opowiedziane w ciekawy sposób.
Oczywiście i w tym gatunku jak w każdym innym można znaleźć perełki i gnioty. Literatura kobieca, bo tak wolę nazywać książki dla kobiet, cieszy się uznaniem wśród dużego grona odbiorców. Nie jest szablonowa ani nijaka. A czasami fajnie jest przeczytać coś lżejszego.
Skąd bierze pani pomysły na swoich bohaterów? Czy wszystkie sytuacje i zdarzenia są w całości wytworem wyobraźni, czy też może jest pani dobrą obserwatorką, a potem wystarczy tylko to, co pani widzi zgrabnie wpleść w fabułę?
Z coraz większym zainteresowaniem obserwuję ludzi. Podglądam ich w kawiarni, zza sklepowej półki, w autobusie. Studiuję z zaciekawieniem ich twarze: zmarszczki, pieprzyki, znamiona. Wszystkie niedoskonałości, w jakimś stopniu upiększają twarze, dzięki nim są one oryginalne. Wyobrażam sobie ich historie, radości, dramaty.
Moje pomysły na książki pochodzą z życia; są to historie zasłyszane, wspomnienia i emocje, które przeżyłam, o których usłyszałam. To wszystko razem wzięte pobudza moją wyobraźnię i prosi o dopisanie nowej historii. Piszę o przyziemnych sprawach. Granicach, jakie jesteśmy w stanie przekroczyć dla ukochanych osób. Upadkach i wzlotach, a także o spełnianiu marzeń. We wszystkich moich powieściach poruszam kwestie relacji międzyludzkich. Książki ukazują całą panoramę spraw, czasem śmiesznych, czasem poważnych. Szarą codzienność, zmaganie z przeciwnościami losu, udane związki i mniej udane rozwiązki.
Bohaterki „Drogi do domu” (bohaterowie zresztą też) to osoby po przejściach, ludzie z pogmatwanymi życiowymi historiami... Czytając książkę, miałam wrażenie, że wręcz za dużo pani „wsadziła” w jedną powieść tych problemów. Co chciała pani przekazać czytelnikom, pokazując, jak poszczególni bohaterowie zmagają się z samymi sobą, by odkryć życiowe szczęście, spokój, miłość?
Sądzę, że każdy czytelnik musi sobie na to pytanie odpowiedzieć sam. Ilu ludzi, tyle interpretacji danej książki. Nawarstwienie pogmatwanych historii jest przeze mnie zamierzone. Chciałam uwypuklić ludzkie dramaty, zakręty i pokazać, że można się podnieść nawet po największym upadku. Nawet, jeśli kolana i łokcie są zdarte do krwi, należy je opatrzyć i iść dalej do przodu, czasami kuśtykając. Zdradzę, że jest to książka o wybaczeniu sobie i innym.
To opowieść o drugiej szansie, jaką otrzymujemy od losu i drugiego człowieka. Zawsze warto przebaczać, niezależnie od tego, co się wydarzyło. Nie oznacza to jednak, że wszystko ma zostać po staremu. Myślę, że prawdziwa miłość potrafi wybaczyć wiele. Życie z drugim człowiekiem to lepsze i gorsze chwile. Miłość potrafi wybaczyć, nawet, jeśli krzywda, jaką wyrządził nam drugi człowiek tak bardzo boli. Przebaczenie oznacza pozbycia się złych wspomnień z przeszłości, życie w teraźniejszości.
Wszyscy popełniamy błędy, czasami raniąc przy tym bliskie nam osoby. Czasami krzywda, jaką popełniamy wobec ukochanej osoby przekracza jednak granice wyrozumiałości, wtedy nie potrafimy tego zaakceptować, a tym bardziej przebaczyć. Uważam jednak, że im więcej jesteśmy w stanie przebaczyć, tym do większej miłości jesteśmy zdolni. Sądzę, że istotą ludzkiego życia jest miłość i wybaczenie. Moja najnowsza książka opisuje drogę, jaką muszą przebyć bohaterki, aby wybaczyć sobie lub bliskim im osobom. Do wybaczenia sobie bądź innym trzeba dojrzeć. Ranę, którą nosimy w sercu musi się zabliźnić.
Skąd pomysł, by akcja książki rozgrywała się w znacznym stopniu w niewielkiej polskiej miejscowości, na prowincji... Nie bała się pani, że mieszkanki wsi poczują się urażone – w końcu jedna z bohaterek chce stamtąd czym prędzej uciekać, drażni ją wścibskość sąsiadów...
Nie bałam się, że ktoś poczuje się urażony tym, że jedna z bohaterek, chce uciec z małego miasteczka, bo wyobraża sobie, że gdzieś tam w „wielkim świecie” jest lepiej, piękniej. Pokazałam dobre i złe strony życia w małym miasteczku. Jego uroki, a także brzydotę. Majka uważa swoją małomiasteczkowość za przekleństwo, ale inne bohaterki lubią to miejsce. Na końcu podróży dziewczyna dostrzega jednak, to, czego wcześniej nie dostrzegała w swoim małym miasteczku, jego piękno. To tam jest jej dom, a czas biegnie wolniej niż w większych miastach, tam ludzie nie są anonimowi, tam jest ciszej, spokojniej. Tam jest jej staw, jej przyjaciel, tam mieszka jej babcia, stamtąd pochodzi i tam są jej korzenie. Dziewczyna zrozumiała, że wszystkie drogi prowadzą do domu, a to, czego szukała daleko, ma na wyciągnięcie ręki. Życie w małych miasteczkach ma swoje dobre i złe strony, tak jak wszędzie. Jednym żyje się tam lepiej, innym gorzej. Niektórzy chcą uciec z prowincji, inni się tam przeprowadzają.
Nie ma pani wrażenia, że dziś, aby napisać powieść, która będzie się nieźle sprzedawać, wystarczy po prostu opisać... życie? Nie chcę absolutnie tworzyć porównań, ale rozchwytywany obecnie Karl Ove Knausgard, porównywany do Prousta w sześciu tomach opisał po prostu swoje życie. Co pani sądzi o takim trendzie?
Na pewno tak zwane: „życiowe książki” będą się dobrze sprzedawały. Ludzie lubią czytać o problemach innych ludzi. O zwyczajnym życiu takie jak oni sami prowadzą. Ale sądzę, że inne gatunki też nieźle się sprzedają np. kryminały czy dobra fantasy.
Wspominałam wcześniej o stereotypach, dotyczących kobiet, które robią karierę. Pani łączy bycie pisarką z byciem mamą. To trudne role do pogodzenia? Wiele młodych kobiet bardzo boi się podjąć decyzję o rodzeniu dziecka, bo obawiają się, że ciężko im będzie pogodzić kilka ról – wiadomo, kobieta ma dbać o domowe ognisko, doglądać dziatwy i jeszcze dobrze byłoby, gdyby przynosiła do domu pieniądze. Nie za dużo świat wymaga od nas, kobiet?
Zanim zostałam mamą często trwoniłam czas. Nie dostrzegałam jego wartości. Pracowałam od rana do wieczora, ale i tak miałam więcej czasu, niż kiedy zostałam mamą, a mimo to byłam mniej zorganizowana. Przeczytałam, kiedyś, że kobiety, które są matkami potrafią dobrze zorganizować sobie czas. Zgadzam się z tym. Często pytam siebie, co ja robiłam z tym czasem, kiedy nie byłam jeszcze mamą? Znam wiele kobiet, które łączą rolę mamy z karierą zawodową. Oczywiście czasami taka mama cierpi na „niedoczas” , ale wszystko da się pogodzić, choć nie powiem - czasami jest ciężko.
Czy świat nie za dużo wymaga od kobiet? Sądzę, że każda z nas powinna decydować sama o tym, czy chce rodzić dzieci, czy robić karierę, czy spróbować pogodzić jedno z drugim. A że czasem jest sterta prania do poprasowania odłożona na kolejny dzień, a podłoga nie jest wyfroterowana, cóż, jesteśmy tylko ludźmi. Świat się nie zawali od tego, że czegoś nie zrobiłyśmy. Najważniejsze, byśmy były szczęśliwe i robiły to, co lubimy robić. Zawsze znajdzie się ktoś, kto nas skrytykuje. Nieważne, co od nas wymagają inni ludzie, najważniejsze, co my od siebie wymagamy i czego chcemy.
Pani życiową dewizą jest maksyma: „Sztuką życia jest umieć cieszyć się małym szczęściem”. Tyle, że my – zagonieni codziennością, pracą, obowiązkami, rzadko kiedy dostrzegamy te małe szczęścia. Nie „kręcą” już nas truskawki przyniesione przez męża czy uśmiech dziecka. Potrzebujemy większych wrażeń. Ma pani jakąś receptę na dostrzeganie tych „małych szczęść”?
Im jestem starsza, tym bardziej doceniam te „ małe szczęścia”. Są jednak dni, kiedy żyję szybko, gdzieś biegnę, spieszę się i wtedy te piękne chwile gdzieś mi uciekają, nie zwracam na nie uwagi, a szkoda… Czasami wyczekuję jakiegoś przełomu w swoim życiu, dużej zmiany, a tak naprawdę, to te „małe szczęścia” dają mi tyle radości. Mam dni, kiedy potrafię się cieszyć z drobnostek, dostrzegać „moje małe szczęścia”, jakie spotykają mnie każdego dnia. Od czasu do czasu są takie leniwe poranki, kiedy czas zwalnia. Popijam kawę i patrzę przez okno na otaczający mnie świat. Uśmiecham się do siebie.
Ludzie często czekają na jakieś niezwykłe wydarzenia czy sytuacje z zewnątrz, żeby odnaleźć szczęście. Potrzebują coraz więcej rzeczy, przedmiotów, które pozornie im to szczęście dają. Uwielbiam obserwować małe dzieci, które cieszą się niemal ze wszystkiego. Ostatnio mój syn, przyniósł do domu garść kamieni, bawił się nimi pół dnia. Ma tyle zabawek, a jemu największą frajdę sprawiła zabawa kamykami. Bierzmy przykład z dzieci, które doceniają małe drobnostki i potrafią się nimi cieszyć. Wystarczy na chwilę się zatrzymać, rozejrzeć się wokół i dostrzec ile jest okazji do radości.
Bohaterki pani najnowszej powieści z różnych względów wyruszają w podróż po Polsce, ale chyba wszystkie je łączy to, że od czegoś uciekają – od wspomnień, codzienności, bolesnych przeżyć czy zaściankowości małego miasteczka. Ta podróż wygląda jak droga, którą przemierzają, by znaleźć szczęście. Jak się okazuje, ta droga prowadzi je do... domu (taki jest zresztą tytuł książki). Czy to znaczy, że czasem trzeba ruszyć się ze swoich czterech kątów, by i tak koniec końców dojść do wniosku, że nasze miejsce na świecie jest właśnie w naszym domu?
Myślę, że czasami trzeba zmienić otoczenie, wyjechać gdzieś daleko, aby docenić to, co się ma. Spojrzeć na sprawy z dystansem. Nabrać wiatru w żagle, by na nowo mierzyć się z problemami życia codziennego. Czasami jednak nie trzeba wyjeżdżać z domu, aby dobrze poczuć się w swojej skórze, w tym a nie innym miejscu. Wystarczy niekiedy zrozumieć, że życie jest TERAZ, że to, co się wydarzyło przykrego czy bolesnego jest już za nami. Niekiedy wystarczy na chwilę odciąć się od wszystkich i wszystkiego. Wyłączyć telefon, usiąść wygodnie w fotelu, zamknąć oczy i pomyśleć: „Ok., znalazłam się w dole, jest do d… , ale chcę ten stan rzeczy zmienić. Zacznę od dzisiaj. Spróbuję”. Oczywiście nie zawsze jest tak łatwo. Oczywiście, czasami potrzeba czasu, aby wyleczyć rany, czasami trzeba wypłakać morze łez, zakląć, tupnąć nogą. Ale nie koniecznie trzeba wyjeżdżać, by odzyskać spokój ducha.
Na koniec zapytam, bo w końcu temat domu wciąż powraca w naszej rozmowie, czy ma pani jakieś wskazówki dla kobiet (bo to one w większości sięgają po pani książki), jak stworzyć dom, do którego – właśnie! – wciąż chce się wracać. Dziś związki są bardzo kruche, relacje się rozpadają... Jak budować, by ta budowla była trwała? Wierzący odpowiedzieliby zapewne, że na fundamencie, jakim jest Pan Bóg, a pani jaką ma radę?
Stworzenie szczęśliwego domu to nie tylko rola i zadanie kobiet. Szczęśliwy dom tworzą wszyscy członkowie rodziny. Sądzę, że każdy szczęśliwy człowiek stworzy szczęśliwy dom. I tego szczęścia nie musimy wcale szukać na końcu świata, ono jest w nas, wystarczy wsłuchać się w siebie. Każda rodzina, każdy dom jest inny, dlatego nie będę dawała rad, co zrobić, by odnaleźć w domu szczęście. Wiem jednak, że o taki dom, do którego chce się wracać trzeba codziennie dbać. Taki dom jest w ciągłej budowie. Tu nie można osiąść na laurach i patrzeć w sufit, ciągle jest w tym domu coś do zrobienia. Ciepło domowego ogniska, trzeba nieustannie podsycać, dbać o ten dom, pielęgnować miłość, która się znalazła pod dachem naszego domu. Ślicznie dziękuję za rozmowę. Pozdrawiam wszystkie czytelniczki i czytelników, jeśli takowi są (śmiech).
*Rozmawiała Marta Brzezińska-Waleszczyk *