Na furtce sąsiadów wisiała bezwładnie młoda osoba płci żeńskiej i darła się wniebogłosy, przerywając jedynie dla nabrania tchu. W oknach pobliskich domów pojawiły się głowy, ale nikt nie kwapił się, by wyjść. Ludzie, nauczeni doświadczeniem, wybrali bezpieczeństwo.
– Co się stało?! – Luka szarpnęła nieznajomą za ramię i usiłowała zlokalizować ewentualne obrażenia. – Ktoś panią napadł?
– Czekaj, puść mnie – Monika przepchnęła się do przodu i zaczęła skrupulatnie obmacywać wyjącą. – Jestem pielęgniarką. Znam się na tym lepiej od ciebie.
Dziewczę spojrzało na nią nieprzytomnie, zachłysnęło się jakby i wydało z siebie ochrypły okrzyk zgrozy. Widząc, że nabiera tchu do dalszej wokalizy, Monika nie wytrzymała.
– Cicho!!! – wrzasnęła okropnie. – Bo w gębę dam!!! Przestań wyć i mów, co się stało!!!
Luka osobiście była zdania, że Monika zbyt brutalnie traktuje, było nie było, poszkodowaną, ale – o dziwo – pomogło. Nieznajoma odkleiła się od furtki, opadła na chodniczek, objęła się ramionami i zaczęła monotonnie jęczeć.
– Tam są otwarte drzwi – powiedziała niepewnie Luka, patrząc na dom sąsiada. – Ona chyba zobaczyła coś w środku.
W tym momencie dziewczę jęknęło głośniej i wydało z siebie zawodzący lament, z którego od czasu do czasu można było wyodrębnić pojedyncze słowa. Brzmiało to mniej więcej tak:
– Yyyyy... uuuuu... Jezusieńku.... Yyyyy... Mariolka... Uuuuu... Yyyyy... Zabita... Uuuuu... Na śmierć... Yyyyy... Mariolka... Uuuuu...
Luka i Monika jednocześnie poczuły, jak im dreszcz przechodzi po plecach.
– Pilnuj jej tu, a ja zajrzę – Luka zbladła, ale przemogła strach i ostrożnie ruszyła w kierunku domu, ściskając kurczowo tasak i gratulując sobie w duchu przezorności.
Przemknęła po schodkach tak, że sam Winnetou przyznałby jej dożywotnie członkostwo w swoim szczepie i wytknęła głowę zza framugi, z góry nastawiając się na mało estetyczne widoki. W przedpokoju nie było niczego mrożącego krew w żyłach. Po chwili wahania ostrożnie weszła do środka i tu ją radykalnie zastopowało. Nogi przyrosły jej do posadzki, a przez głowę przemknęła rozpaczliwa myśl, że przepadło, żaden dźwig jej stąd nie ruszy. Zostanie w tym miejscu do końca świata jako symbol sąsiedzkiego wścibstwa.
Śliczna Mariolka leżała w malowniczej pozie u podnóża schodów wiodących na piętro. Ręce miała rozrzucone, nogi zaplątane w prawie przezroczysty szlafroczek w jadowicie różowym kolorze. Leżała twarzą do podłogi, a przy jasnych włosach brązowiała zaschnięta plama krwi. Obok znajdował się rozbity słoiczek z jakąś mazią i coś, co wyglądało jak ogarek świecy.
Luka wzięła głęboki oddech, z wysiłkiem przemogła odrętwienie i na sztywnych nogach wyszła na zewnątrz. Do dalszych peregrynacji nie czuła się zdolna. Usiadła na schodkach i czule przytuliła do siebie tasak.
Na jej widok Monika odetchnęła z ulgą, porzuciła coraz ciszej lamentującą dziewczynę i podeszła do przyjaciółki.
– No? – spytała niecierpliwie. – Czego ona tak wyła? Co tam w środku jest?
– Mariolka nie żyje – wykrztusiła Luka. – Leży przy schodach. Wygląda, jakby spadła.
– Jesteś pewna? Może żyje, tylko straciła przytomność?
– Niemożliwe – Luka pokręciła głową. – Wiesz, mnie się zdaje, że ona już trochę tak leży... Jest gorąco... Ona zawsze pachniała drogimi kosmetykami, a teraz...
– Cholera! – Monika usiłowała szybko myśleć. – Myślisz, że od poniedziałku tak leży?... Co robimy?
– Ktoś musi zadzwonić na policję – powiedziała Luka niemrawo.
– Rany, jak dobrze, że Łukasz zostawił swój numer... Ja tu zostanę z tą niedojdą umysłową, a ty idź do domu i zadzwoń do niego.
– O tej porze? – zaprotestowała Luka. – Nie wiem, która jest godzina, ale chyba jeszcze wcześnie...
– Co cię obchodzi godzina? – zdenerwowała się Monika. – Mamy trupa, a Łukasz jest gliną! Proste! Będzie wiedział, co robić!
– Mariolka... O Jezu... No, tak. Mamy trupa... – Luka wstała i krokiem zombie powlokła się do furtki, omijając pojękujące dziewczę.