Wielka awantura o niedawną premierę wrocławskiego Teatru Polskiego. Chodzi o sztukę „Zaśnij teraz w ogniu” Przemysława Wojcieszka. Kontrolerzy Dolnośląskiego Urzędu Marszałkowskiego zarzucają dyrekcji teatru niegospodarność. Chodzi o zakupy rekwizytów, które kosztowały ponad 47 tys. zł. Urzędniczą grozę budzą tylko niektóre.
„Niegospodarne” są: slipy za 70 złotych, stanik z Triumpha prawie za 80 zł, buty ze sklepu Zary za 229 zł, a także szminka za 100 zł i dwa tusze do rzęs Diora po 122 zł, marynarka za 189 zł i papierosy za 123 zł.
Urzędnicy sprawdzili, że w teatrze jest pracownia szewska, a szewca nikt nie pytał, czy może zrobić buty do sztuki Wojcieszka. Nikt też nie sprawdził, czy teatralni krawcy mogą uszyć potrzebne ubrania.
– Kiedy pytaliśmy, czy w ramach oszczędności nie należałoby zlikwidować w teatrze pracowni szewskiej lub krawieckiej, usłyszeliśmy, że są niezbędne – denerwuje się Rafał Bubnicki z urzędu.
Teraz okazuje się, że rekwizyty kupują w sklepach.
Przemysław Wojcieszek komentuje krótko: kpina.
– Robienie z tego afery to ośmieszanie Wrocławia. Realizowałem przedstawienia w mniejszych teatrach, półamatorskich i nawet tam nie zdarzyło się, żeby aktor wychodził na scenę w swoich ciuchach – opowiada.
Urzędnicy przekonują zaś, że Krzysztof Mieszkowski nie jest dobrym menedżerem. Zarzucają mu, że nie potrafi zmieścić się w planowanych wydatkach. Teatr w tym roku ma już 1,4 mln zł straty. Wyciągają mu też inne wydatki: mieszkanie wynajęte dla zagranicznego reżysera, w którym ten nie spędził ani jednego dnia, bo mieszkał w hotelu (też opłacanym przez teatr), czy zbyt drogie bilety na samolot dla tego reżysera. Zdaniem kontrolerów za tak duże pieniądze Mieszkowski nie przygotował wartościowych przedstawień. Podliczyli, że chodzi na nie bardzo mało widzów.