Autorka książki o aborcjach: w Polsce nawet słowo na "a" jest zakazane
Krystyna Romanowska, współautorka książki "Dziewięć rozmów o aborcji" mówi WP: - Kobieta słyszy od ginekologa "w Polsce TEGO nikt nie zrobi". Lekarze nie używają słowa "terminacja" czy "wcześniejszy poród", czy nawet "aborcja".
Sebastian Łupak: Jest pani współautorką książki "Dziewięć rozmów o aborcji", zna więc pani ten temat. Jak odebrała pani nowy wyrok Trybunału Konstytucyjnego?
Krystyna Romanowska: Wraz z Katarzyną Skrzydłowską-Kalukin napisałyśmy tę książkę z nadzieją, że jeśli ludzie zamieszczone w niej historie przeczytają i jeśli to zakazane w Polsce słowo na "a" – aborcja – zostanie wreszcie głośno wypowiedziane, zmusimy wreszcie ludzi do myślenia i może polska rzeczywistość trochę się zmieni. Tymczasem, trzy lata później, budzimy się w jeszcze bardziej mrocznym, restrykcyjnym świecie.
Czego dowiedziała się pani o aborcji, pisząc tę książkę?
Opowiem na przykładzie jednej z opisanych historii: kobieta po 30-tce, matka bliźniaków, zaszła w ciążę w 2016 roku. W książce jest taki fragment, opis badania:
"Lekarz bada mnie półtorej godziny (…) Na USG Rita ma poskręcane wyprostowane nogi. Widzę ją całą, bo jest ten moment, kiedy można dziecko całe zobaczyć. Ma trzy razy okręconą pępowinę wokół szyi. Nie wytrzymuję. Ryczę jak bóbr. Wygląda jak mały wisielec. Taka biedna cała, z tą wielką głową. I wtedy sobie myślę, że ona prosi mnie, żeby ją uwolnić.
W wyniku badania lekarz wpisuje wielowadzie, wymieniając sporo terminów medycznych i wodogłowie, patrzy mi w oczy i mówi: - Ma pani dwóch zdrowych, małych synków, którzy bardzo pani potrzebują. Ja proponuję tylko jedną opcję, wie pani, o czym mówię? - O co chodzi ? - pytam przerażona. - Można terminować taką ciążę, ma pani bardzo mało czasu, bo to jest 22 tydzień. Ale zgodnie z prawem może pani to zrobić. Wady są straszne, to nie rokuje życia. Teraz musi pani bardzo uważać, bo wszyscy będą chcieli dodatkowymi badaniami odwlec w czasie waszą decyzję".
I jak to się skończyło?
Mama małej Rity była celowo odsyłana do różnych lekarzy, celowo opóźniano informację o wynikach badań prenatalnych. Nie było szans, że po urodzeniu dziecko będzie żyło. Poza tym ta ciąża była dla kobiety zagrożeniem jej życia, a ona w domu miała już przecież dwójkę dzieci. Mówimy o kobiecie z wyższym wykształceniem, z dużego miasta, mieszkającą na strzeżonym osiedlu i dobrze zarabiającą. Wierzącą katoliczkę, która nigdy nie myślała o aborcji.
A jednak chciała tę ciążę usunąć?
Myśleli z mężem o aborcji w Holandii. Można tam było terminować ciążę w specjalnej klinice. Można było pojechać do tej kliniki, posiedzieć w niej tydzień i podjąć decyzję. I jeżeli nic by się nie zmieniło, miałaby tam wywoływany poród. Można by się było z dzieckiem pożegnać, pochować je. Tak po ludzku. Nie mogli jednak wspólnie z mężem podjąć żadnej decyzji.
Dlaczego?
Bohaterka książki opowiadała mi: "- Wiadomo - na początku człowiek szuka, zastanawia się: może Rita ma szansę żyć? A może z wodogłowiem da się, a może zastawka? Internet, burza mózgów, siedzimy całe noce, sprawdzamy, czytamy historie innych dzieci. Dzieci z wodogłowiem żyją".
Chodziła na badania, które się wzajemnie wykluczały, każdy z lekarzy miał inną teorię. Oboje byli u kresu wytrzymałości. W końcu kiedy już, po naprawdę wielu wahaniach, przepłakanych nocach i nieliczonych czasami upokarzających badaniach lekarskich, podejmują decyzję o aborcji, okazuje się, że brakuje dokumentu o wadach letalnych dziecka. Więc lekarz odmawia jej "tego". Stwierdza: "nie ma pani wyjścia. Musi pani donosić".
Lekarz odmawia jej "tego"?
Już trzy lata temu ginekolodzy używali terminologii "tego", "to". Kobieta słyszy "w Polsce TEGO nikt nie zrobi". Lekarze nie używają słowa "terminacja" czy "wcześniejszy poród", czy nawet "aborcja".
Jak to się skończyło?
W końcu dziewczynka rodzi się i żyje półtorej godziny. Rita nie przełyka, bo ma zrośnięty przełyk…
W jakim stanie była matka?
Kobieta przez wiele dni ma ogromne problemy z oddychaniem. Czuje się jakby oddychała przez słomkę. Pamiętajmy, że jest późną mamą - gdy rodzi pierwszego syna ma 37 lat, półtora roku później – drugiego. Z mężem chcieli mieć trójkę dzieci. Wiedziała, że do 42 lat może jeszcze być w ciąży. Rita była więc dzieckiem planowanym.
My nie mamy pojęcia, jeśli sami tego nie przeżyliśmy, przez co ta i inne kobiety przechodzą, jakie to jest cierpienie, jaki ból, jak trudny wybór. Nikt z nas nie ma prawa oceniać takich dramatycznych decyzji.
Inna matka, bohaterka tej książki, wiedząc, jak bardzo uszkodzony jest jej płód, modliła się, żeby jej dziecko umarło wcześniej, bo wiedziała, że będzie się męczyło, jeśli się urodzi.
Czy pani zdaniem Trybunał Konstytucyjny bądź Kościół Katolicki nie powinny zmuszać kobiet do rodzenia w takiej sytuacji?
Małostkowość, okrucieństwo i psychopatia tego wyroku jest niebywała. Do tego mężczyźni - politycy - mędrcy dyscyplinują kobiety, jakby to oni znali tajemnicę życia. Tymczasem nie mają pojęcia o realności - żyją w świecie abstrakcji. Kobiety powinny mieć wybór. Są sprawy, których nie da się twardo uregulować legislacyjnie. Prawdziwe życie opiera się na trudnych, dramatycznych decyzjach.
Jaki pani zdaniem będzie efekt wyroku Trybunału Konstytucyjnego?
Zwiększy się podziemie aborcyjne, chcę wierzyć, że obejdzie się bez stosowania wieszaków do chałupniczego zabiegu. Decyzja TK uderzy w te mniej zamożne rodziny. Czy władzy zależy, żeby w ubogich rodzinach na świat przychodziły chore dzieci? Kto będzie pomagał tym kobietom, które będą musiały cały czas się tymi dziećmi opiekować? Państwo? Kościół?
Mamy program rządowy "Za życiem". On ma pomagać takim matkom, rodzinom z takimi chorymi dziećmi…
Program "Za życiem", który miał dawać jałmużnę w postaci czterech tysięcy złotych za urodzenie niepełnosprawnego dziecka spokojnie kurzy się na półce. Mojej bohaterce nie przyznano tych pieniędzy, ponieważ, będąc w wysoko zagrożonej ciąży, nie doniosła jakiegoś świstka z ZUS-u.
Czy kobiety w Polsce będą się teraz bały rodzić?
Myślę o moich znajomych koleżankach po 30 roku życia, które wiedzą, że to dla nich ostatni dzwonek na urodzenie dziecka. Wszystkie mówią po tej decyzji TK, że nie będą rodzić w tym kraju. Perspektywa zajścia w ciążę z dzieckiem chorym w Polsce jest dzisiaj koszmarem, a nikt nie daje kobietom możliwości wyboru.
Jestem pewna, że w rezultacie niska i tak dzietność spadnie.
Demograficznie jest ta decyzja więc strzałem w kolano, która z dobrem obywateli i przyszłością kraju nie ma nic wspólnego.
Chciałam jeszcze powiedzieć kobietom, które piszą z ulgą w internecie: "uff, ja na szczęście mam synów", że sprawa ta dotyczy nas wszystkich. Bez względu na wiek i płeć. Ich synowie będą musieli podejmować w przyszłości ze swoimi partnerkami wspólne decyzje.
Wierzy pani, że protesty uliczne coś dadzą?
Nowa jakość obecnych protestów to zdecydowanie większy niż cztery lata temu atak na Kościół. Ruch Czarnych Parasolek nie odniósł sukcesu, bo nie był gotowy na zmianę postawy wobec Kościoła. Dyskusja o aborcji zmusza do wyjścia poza sferę "niedzielnej" religijności - jest pytaniem o wartości.
Poza tym na protestach jest zdecydowanie więcej mężczyzn niż wcześniej. Pamiętajmy, że kobiety i mężczyźni nie różnią się zbytnio pod względem poparcia dla możliwości aborcji.
Ataki prawicowych publicystów, w rodzaju oburzonego językiem protestów Rafała Ziemkiewicza i straszenie piekłem przez biskupów, są groteskowe, wzbudzają śmiech i pogardę. Wszystko to wydaje się budzić nadzieję, że protesty nie pójdą na marne.