"Arzach, Szalony Erektoman, Wakacje Majora": psychodeliczny trip in colour [RECENZJA]
Jeśli ktoś kiedyś zacznie wam mówić o szkodliwości środków psychoaktywnych, pokażcie mu ten komiks.
Oczywiście żartuję. Nie namawiam też nikogo do brania narkotyków. Jednak fakt pozostaje faktem: w przypadku Jeana Girauda vel Moebiusa i jego twórczości na pewnym etapie środki psychoaktywne odegrały niebagatelną, żeby nie powiedzieć fundamentalną rolę. "Arzach, Szalony Erektoman, Wakacje Majora" niezbicie tego dowodzi.
Na 168 stronach zebrano trzy kultowe albumy Francuza, wydane w latach 70. Znajdują się w nich historie uważana za jedne z najważniejszych osiągnięć komiksu europejskiego, m.in. rewolucyjny, niemal niemy "Arzach", pieprzny "Szalony Erektoman" oraz "Zboczenie". To jedyna czarno-biała historyjka w całym tomie, a jednocześnie swoisty manifest Moebiusa, kontestującego wszelkie normy i reguły formalne rządzące komiksowym rzemiosłem.
Podobnie jak w przypadku poprzednich tomów mamy tu do czynienia z daleko idącym formalnym eksperymentem. Popisem niezmierzonej wyobraźni napędzanej talentem podkręcanym tonami grzybów i jointów. Wizją, którą albo kupuje się w całości, albo w ogóle.
Czego tu nie ma! Zabawy stylistyczne, burzenie czwartej ściany, surrealistyczny dowcip, dekonstrukcja gatunków, biograficzna wiwisekcja i oniryczne jazdy – zarówno w warstwie narracyjnej, jak i graficznej. A skoro już o niej mowa - w tomie znajdziecie duży przekrój twórczości Moebiusa: od umownej, prościutkiej kreski nawiązującej do pasków z lat 50. po styl opierający się na szerokim spektrum detali i wykorzystaniu przebogatej palety barw.
Przy tego typu klasyce zawsze pojawiają się rozterki: kupić czy odpuścić? Całkiem uprawnione, zważywszy, że narkotyczne jazdy Francuza dalekie są od upodobań masowego czytelnika. Powiem więc tylko tyle: znać wypada, a nawet trzeba.
Ocena: 8/10