Andrzej Szarmach: "Chcę by prawda w końcu wyszła na wierzch"
Legendarny "Diabeł" z drużyny "Orłów Górskiego", brązowy medalista mistrzostw świata (1974, 1982), król strzelców igrzysk olimpijskich w Montrealu (1976), "odkrywca" talentu Erica Cantony i kilkuletni Anioł Stróż Grzegorza Krychowiaka zdecydował się w końcu przerwać milczenie. - Dla mnie najważniejsze jest to, żeby prawda w końcu wyszła na wierzch, bo różne rzeczy się działy, a nikt o tym nie mówił - przyznaje w rozmowie z książki.wp.pl Andrzej Szarmach, którego autobiografia napisana wraz z dziennikarzem Jackiem Kurowskim, ukazała się w czerwcu.
Legenda "Diabła"
Mógł grać w siatkówkę albo szczypiorniaka, ale u niego futbol był zawsze na pierwszym miejscu. Nie znaczy to, że treningi siatkarskie nic mu nie dały - przeciwnie - dzięki nim nauczył się wyskoku i momentu zatrzymania się w powietrzu, co pozwala na precyzyjne trafienie w piłkę. Piłkarze skaczą z jednej nogi, siatkarze z dwóch, co nawet dzisiaj zauważa Szarmach, który w latach siedemdziesiątych był tym, kim jest dzisiaj Robert Lewandowski.
Najpierw był "Aniołem"
Zanim jednak jego nazwisko zaczęto wymawiać z nabożeństwem i zachwycać się jego instynktem strzeleckim, on sam nie był jeszcze "Diabłem" tylko "Aniołem".
Jeden z najwybitniejszych polskich piłkarzy przyszedł na świat w 1950 roku w Gdańsku, w skromnej, ale kochającej się rodzinie. Miał siedmiu braci, jednak różnica wieku między nimi była znaczna. Kiedy urodził się ostatni z nich, pierwszy opuścił już rodzinny dom przy ulicy Malczewskiego, na który składała się kuchnia i dwa pokoje. Miejsca do spania nie brakowało, zwłaszcza, że jeden z chłopaków zawsze był w wojsku. Ojciec przyszłego piłkarza Górnika Zabrze, Stali Mielec i AJ Auxerre pracował jako kierowca w Stoczni Gdańskiej, matka troszczyła się o dom i trzymała wszystko w ryzach.
"Kiedyś zobaczysz mnie w telewizji"
"Żywe srebro" - tak zwykła mawiać o matka Andrzejku, który - podobnie jak inni synowie - przysparzał jej wielu kłopotów. "Profesjonalnie" w piłkę Szarmach zaczął grać w wieku 17 lat (wcześniej bracia organizowali polowe turnieje mając do dyspozycji tylko kauczukową piłkę). Rok później, w Lublinie, odbyła się młodzieżowa spartakiada szkół średnich i tam utalentowanego gracza dostrzegł trener juniorów Polonii Gdańsk, który zaprosił go na trening. Chłopak zdawał sobie sprawę, że przekonanie rodziców do tego, by postawił na futbol, nie będzie łatwe, ponieważ jego zadaniem była nauka i praca. Początkowo więc wymykał się tylko na mecze. W końcu ówczesny szkoleniowiec Polonii Gdańsk, trener Gdaniec przyszedł prosić o zgodę na treningi dla niego. Najtrudniej było przekonać rodzicielkę, ale w końcu się udało. "Kiedyś będziesz oglądała mnie w telewizji" - zapowiedział jej pewny siebie syn. Wtedy jeszcze nikt nie wiedział, jak szybko spełnią się te słowa.
Stocznia Gdańska: Wspólna historia Szarmacha i Wałęsy
Szarmach - podobnie jak i reszta zawodników - był zatrudniony w stoczni i pracował jako monter kadłubowy. W tej samej stoczni pracował późniejszy współzałożyciel "Solidarności" i prezydent RP, Lech Wałęsa, tyle że na stanowisku elektryka. Dopiero po latach, podczas rozmowy, obaj panowie zorientowali się, że łączy ich wspólna historia.
W Gdańsku Szarmach został "Aniołem" z bardzo prostej przyczyny. Napastnik wraz z drużyną wyjechał na zimowe zgrupowanie do Szklarskiej Poręby. W tamtych czasach piłkarze nocowali w jednej, wspólnej sali. Koledzy zauważyli, że Andrzej zwykle śpi na plecach z rękami splecionymi na piersiach. A że miał dłuższe i do tego jasne włosy, stwierdzili, że wygląda "jak aniołek". Jeszcze w Gdyni tak na niego wołano. Ale to się miało wkrótce zmienić i to dzięki reprezentacji.
Brawurowa ucieczka z Arki
Po kilku latach gry w Polonii trener Jerzy Słaboszowski ściągnął go do drugoligowej wówczas Arki Gdynia. Warto dodać, że to spod ręki Słaboszowskiego wyszły takie gwiazdy jak Kazimierz Deyna, Lesław Ćmikiewicz, Jerzy Gorgoń czy Kazimierz Kmiecik.
"Anioł" pograł w Gdyni tylko jeden sezon. Zdążył jednak znaleźć się w czołówce strzelców drugiej ligi. Jego dobra dyspozycja nie uszła uwadze "szperaczy" Górnika Zabrze, którzy wysłali nad morze swojego człowieka, Pawła Piechę. Miał on za zadanie sprowadzić Szarmacha na Śląsk. Młody zawodnik był zaszokowany tą propozycją, ponieważ w Górniku grało wówczas aż 12 reprezentantów Polski. Pech chciał, że rozmowa o ewentualnej zmianie barw klubowych odbywała się podczas jazdy taksówką, którą prowadził kibic Arki. Zaraz po skończonym kursie pobiegł on na skargę do "Głosu Wybrzeża". W mediach wybuchała afera (a trzeba pamiętać, że nie było wówczas normalnych transferów i kluby musiały porozumieć się wcześniej między sobą).
"Nogi za pas i do Zabrza"
Arka Szarmacha stracić nie chciała, więc zaczęła straszyć go wojskiem. Dodatkowo do Gdyni przyjechali przedstawiciele Legii Warszawa, żeby ściągnąć go do stolicy. Szczęśliwie gdyńska drużyna była wtedy na obozie w NRD. Tylko dzięki chłodnej głowie brata, Andrzejowi udało się uciec pociągiem do Zabrza. Przez całą drogę jednak dręczyły go wątpliwości. "Coś ty najlepszego zrobił? Przecież łapy wyciągnęła po mnie Legia, a zatrzymać chciała Arka! A ja co? Nogi za pas i do Zabrza! Banita i dezerter w jednym! Co to mogło oznaczać? Kłopoty, wyłącznie kłopoty!" - wspomina legendarny snajper w autobiografii - "Andrzej Szarmach - diabeł nie anioł".
- Nie miałem wyjścia, a stały przede mną dwie możliwości: albo iść do wojska, albo zdecydować się na niepewną przyszłość w Górniku. Wybrałem więc Śląsk. Co prawda musiałem poczekać jakiś czas, aż sprawy się unormują. Na szczęście skończyło się dobrze - dodaje były zawodnik w rozmowie z książki.wp.pl.
"Górnik sportowo dał mi wszystko"
Po niedługim czasie okazało się, że decyzja o ucieczce z Gdyni była słuszna. Szarmach szybko stał się jednym z ekipy i przebił się do pierwszego składu. "Górnik sportowo dał mi wszystko. (...). Ja, chłopak z Gdańska, bez żadnego poważnego sukcesu, pojawiłem się nagle w piłkarskim raju. Drużynie marzeń. Galerii sław" - przyznaje "Diabeł". Warto przypomnieć, że w tamtych czasach o Górniku mówiła cała piłkarska Europa. W 1970 roku jako pierwszy (i do tej pory jedyny polski klub) dotarł do finału europejskich rozgrywek, gdzie w finale Puchary Zdobywców Pucharów przegrał z Manchesterem City 1:2. Nie zmienia to jednak faktu, że zapewnił sobie nieśmiertelność.
Ślub jest ważny, ale mecz ważniejszy
W 1972 roku Andrzej poznał przyszłą żonę, Małgorzatę, której początkowo nie powiedział, czym się zajmuje. O tym, że jest piłkarzem, dowiedziała się dopiero po jakimś czasie. "Spodobał mi się jego anielski wygląd. Wysoki, długowłosy blondyn o niebieskich oczach z muskularnymi, trochę krzywymi nogami (...). Podobało mi się, że ma gest, poczucie humoru i zwariowane pomysły (...). Jeszcze dzisiaj wspominamy te beztroskie lata i naszą ulubioną piosenkę It Never Rains In Southern California" - opowiada małżonka "Orła Górskiego".
Z okazji ślubu Szarmach nie dostał wolnego - dzień po ślubie Górnik mierzył się w Wisłą Kraków i decyzją trenera Teodora Wieczorka snajper musiał zagrać. Andrzej, mimo że balował do rana, nie tylko wystąpił, ale i strzelił zwycięskiego gola, ku rozpaczy Antoniego Szymanowskiego. A przezwisko "Diabeł" wymyślił mu kolega z reprezentacji młodzieżowej Jerzy Kasalik, kiedy zobaczył, jak w Essen Szarmach wyskoczył wyżej niż niemieccy obrońcy i strzelił gola głową zza linii pola karnego.
"Strejlau odkrył mnie jeszcze w Gdyni"
Równolegle z sukcesami w Górniku rozwijała się również kariera reprezentacyjna Szarmacha. Jego talent został jednak dostrzeżony znacznie wcześniej.
- Andrzej Strejlau odkrył mnie kiedy jeszcze grałem w Gdyni i w młodzieżowej reprezentacji Polski konsekwentnie na mnie stawiał. Był asystentem Kazimierza Górskiego i uważam, że to również jego zasługa, że później trener Górski dawał mi szanse - wspomina Szarmach, który sam był bardzo zaskoczony, kiedy powołano go na mistrzostwa świata w 1974 roku.
"Diabeł" zdawał sobie jednak sprawę, że gdyby nie kontuzja Lubańskiego, on mógłby na ten turniej w ogóle nie pojechać. Wiedział jednak, że trener Górski da mu szansę. I nie pomylił się. "Kazio rzucił mnie od razu na głęboką wodę. Bardzo głęboką" - zaznacza Szarmach, bo to on, a nie strzelec "złotego gola" z Wembley, Jan Domarski, wybiegł na boisko w pierwszym meczu z Argentyną. Za zaufanie odpłacił się selekcjonerowi strzelając bramkę, a "Biało-czerwoni" ostatecznie wygrali 3:2 (dwa trafienia dołożył Grzegorz Lato).
"Kazio Górski był dla nas jak dobry ojciec"
Lepszego początku mundialu nie można było sobie wymarzyć, a później było tylko lepiej - Polacy rozgromili Haiti aż 7:0, a w kolejnym starciu Włochów 2:1. Królem strzelców z siedmioma golami został Lato, a niespełna 24-letni Andrzej, wraz z Holendrem Johanem Neeskensem, wicekrólami (Obaj zdobyli po 5 bramek).
Późniejszy gwiazdor Stali Mielec i Auxerre nigdy nie ukrywał, jak wiele zawdzięcza Trenerowi Tysiąclecia. "Był dla nas jak dobry ojciec. Rozmawiał, tłumaczył i wychowywał. Potrafił dotrzeć do każdego bez złości i zgrzytów. Miał z drużyną fantastyczny kontakt. Lubił nas, a my jego. Nie przypominam sobie, by ktokolwiek powiedział o nim złe słowo (...). Każdy skoczyłby za nim w ogień. Potrafił wyciągnąć z nas wszystkich to, co najlepsze, scementował tę grupę tak różnych przecież ludzi (...). Zmontował taki zespół, w którym obowiązywała zasada: jeden za wszystkich, wszyscy za jednego" - tak po latach charakteryzuje Górskiego jego podopieczny i równocześnie dodaje, że "Kazio" bronił drużynę przed Andrzejem Strejlauem i szefem banku informacji, Jackiem Gmochem.
Jacek Gmoch: Zazdrośnik przekonany o swojej wielkości
Tego ostatniego, "doktora piłki nożnej", były napastnik wspomina wyjątkowo źle. To Gmoch po zakończonych srebrnym medalem olimpijskim igrzyskach w Montrealu przejął reprezentację Polski. "Oto pojawił się zazdrośnik z ogromnym kompleksem Kazimierza Górskiego. Człowiek, który nie mógł przeboleć, że Kaziu zrobił tak wielką trenerską karierę. Dwie olimpiady i mistrzostwa świata - z każdej z tych imprez przywoził medale. On myślał, przeświadczony o swojej wielkości, bo przecież wszystkie rozumy pozjadał, że te sukcesy przykryje swoimi. I sparzył się" - ocenia "Diabeł", który, podobnie jak i inne "Orły Górskiego" podpisał w 2010 roku list otwarty w sprawie Gmocha, który ukazał się w "Przeglądzie Sportowym". Byli gracze zarzucili byłemu trenerowi "zakłamanie", "bezczelność i "awanturnictwo", oraz nazwali "mącicielem", który w końcu powinien przestać przeszkadzać polskiej piłce.
- Dzisiaj trudno mi nawet przypomnieć sobie wszystkie pomysły Gmocha, ale miał ich naprawdę wiele. Chciał wprowadzać różne systemy, które oczywiście się nie sprawdzały. Kiedyś zamknął wszystkich zawodników w klinice na trzy dni. Siedzieliśmy tam i przechodziliśmy różne badania, po których okazało się, że ci najlepsi z kadry w ogóle nie nadają się do uprawiania tego sportu. Z jednego z testów wyszło mu natomiast, że ja i Lubański za nic w świecie nie możemy grać razem. I oczywiście się do tego stosował - ironizuje późniejszy gwiazdor francuskiej piłki.
"Tomaszewski przy meczach o stawkę spalał się psychicznie"
Dzisiaj to, co stało się na igrzyskach w Montrealu, byłoby nie do pomyślenia. Polacy przyjechali na finał z NRD i byli zmuszeni siedzieć w szatni dwie godziny, bo nagle zmieniono godzinę meczu. Winni? Brak. Po piętnastu pierwszych minutach finałowego starcia Niemcy prowadzili już 2:0, a tymczasem broniący polskiej bramki Jan Tomaszewski powiedział nagle, że boli go brzuch i opuścił plac gry. "Taki był. Tchórz. Przy meczach o stawkę spalał się psychicznie" - uważa Szarmach i przekonuje, że Polacy mogli jednak walczyć o złoty medal. Niestety, nie udało się.
Jego zdaniem najgorsze było to, że po tym turnieju trener Górski stracił pracę. I chociaż zawodnicy byli przekonani, że zastąpi go Strejlau, który był przecież jego asystentem, szkoleniowcem kadry został Gmoch, powszechnie nazywany "Szczęką". Dziś już wiadomo, że stało się tak, ponieważ miał on wysokie notowania w partii, a w ówczesnej ekipie było kilku zawodników współpracujących ze Służbą Bezpieczeństwa.
Autorskie pomysły "Szczęki"
Na kolejny mundial, odbywający się w 1978 roku w Argentynie, "Szczęka" jechał po medal. Szarmach zaznacza jednak, że "Biało-czerwoni" byli zbyt skupieni na kłótniach, a dodatkowo Gmoch wciąż wprowadzał swoje autorskie pomysły. Nie tylko "Diabeł" i Lubański nie mogli razem przebywać na boisku, ale również Kazimierz Deyna i Zbigniew Boniek. "Zaczęły się zgrzyty i walka o skład. Nie na boisku, ale poza nim" - dodaje.
"Orzeł Górskiego" nie oszczędza również późniejszego selekcjonera kadry i obecnego prezesa PZPN, który w Argentynie dopiero stawiał pierwsze kroki. Co prawda Boniek miał "papiery na granie", ale był niecierpliwy i arogancki. "Parł na sukces w myśl zasady, którą często powtarzał: po trupach do celu. I kilku ludzi po drodze utopił. Działaczy, trenerów, kolegów. Chociaż on nie miał kolegów. Jakby miał, to by go tak nie stłukli" - przyznaje "Diabeł" mając na myśli chrzest, jaki "Zibi" tam przeszedł.
Ekscentryczny Guy Roux
To właśnie urodzonego w Sławięcicach Klosego zastąpił w Auxerre Szarmach. Przez lata bowiem działał w tym klubie sprawdzony mechanizm - dwóch Polaków grało regularnie, a trzeci, zwykle rezerwowy, szykował się do odejścia (kiedy Wieczorek odchodził, sprowadzono późniejszego selekcjonera reprezentacji, Pawła Janasa).
I chociaż "Diabeł" przybył do Francji jako gwiazda, bez wątpienia pierwsze skrzypce w klubie grał charyzmatyczny i ekscentryczny trener Guy Roux. Budził strach i respekt, a to, co powiedział, było święte. Doskonale znał się na zawodnikach i wiedział, który do czego może mu się przydać. Wolał jednak, by obcokrajowcy rozumieli jak najmniej. Przykłady? Po kilku miesiącach Szarmach otrzymał pismo z Ligi Zawodowej, że parafował umowę z Francuzami. Jakim cudem, skoro niczego nie podpisywał? Zrobił awanturę, ale winnych nie odnalazł. Pomogło postraszenie sądem i obietnica podwyżki. "Orzeł Górskiego" do dziś nie wie jednak, kto podrobił jego podpis na kontrakcie.
Legenda AJ Auxerre
Do Auxerre Szarmach trafił w wieku 30 lat, ponieważ dopiero wtedy mógł opuścić Polskę. Nie obyło się jednak bez problemów - i tym razem Stal nie chciała go puścić. Zawodnik złożył w Mielcu wniosek o wydanie paszportu. Jeden z działaczy mający znajomości w urzędzie odebrał go, ale "Diabeł" złożył w Rzeszowie kolejny wniosek i dzięki temu udało mu się wyjechać.
Już w swoim pierwszym meczu, z Olympique Lyon, strzelił gola. "Od samego początku przygotowywałem ludzi, że będę strzelał" - przekonuje. Po kilku tygodniach do Francji przyjechała również Małgorzata wraz z dziećmi i natychmiast zachłysnęła się tym krajem. Półki sklepowe - w przeciwieństwie do tych polskich - były pełne, a bieda nie dawała się ludziom we znaki. Tymczasem polski napastnik, bez znajomości języka i zwyczajów musiał szybko się zaaklimatyzować. Na szczęście pomagali mu w tym Henryk Wieczorek i Józef Klose (ojciec Miroslava, późniejszego gwiazdora m.in. Werderu Brema i Bayernu Monachium).
"Erica Cantonę wziąłem pod swoje skrzydła"
Poza tym Roux musiał wszystko o wszystkich wiedzieć i przez lata stworzył sobie siatkę informatorów. Nie tylko zabraniał piłkarzom wyjazdów i imprezowania (jego współpracownicy spisywali liczniki samochodów graczy), ale mieszał się również w ich sprawy rodzinne. Miał jednak wielkie wyczucie. Prowadził bowiem Auxerre (z niewielkimi przerwami) przez ponad czterdzieści lat i osiągnął z tym klubem największe sukcesy: zdobył mistrzostwo Francji, czterokrotnie puchar Francji, awansował też do ćwierćfinału Ligi Mistrzów (1997).
Francuz jednak nie poznał się na talencie późniejszej gwiazdy Manchesteru United, Erica Cantony. Krnąbrny, ale charakterny i z wielkimi umiejętnościami - tak oceniał go Szarmach, który robił wszystko, by ułatwić młodzikowi karierę. Bo na pomoc szkoleniowca Cantona nie miał co liczyć. "Wziąłem go pod swoje skrzydła, wyjaśniałem, pokazywałem, instruowałem. Chciał się uczyć (...). Od pierwszego dnia w Auxerre był gotowy do gry w pierwszym składzie, ale Guy Roux widział go raczej w roli epizodysty niż aktora pierwszoplanowego" - zaznacza były reprezentant Polski.
"Entliczek, pentliczek, co zrobił Piechniczek?"
Ryszard Kulesza, który zastąpił na stanowisku selekcjonera Gmocha, a później także Antoni Piechniczek, nieczęsto korzystali z usług błyszczącego w Ligue 1 napastnika. On sam zresztą zaznacza, że w latach 1979-81 dla kadry praktycznie nie istniał, a kiedy Piechniczek objął reprezentację, nie miał z nim prawie żadnego kontaktu. Na eliminacyjny mecz z NRD dostał jednak powołanie, podobnie jak Jan Tomaszewski i Grzegorz Lato, którzy również występowali za granicą. Zdaniem Szarmacha, trener musiał dostawać naciski "z góry", by na nich postawić.
Na mistrzostwa świata w Hiszpanii co prawda napastnik poleciał ("za zasługi dla polskiej piłki" - jak zdradził mu Piechniczek), ale trener od razu zapowiedział, że u niego grać nie będzie. "To był największy koszmar w mojej karierze. Wszystko przychodziło mi do głowy. Od zwątpienia po złość. Od motywacji po skrajną rezygnację. W życiu bym się nie spodziewał, że ktoś zrobi mi coś takiego" - wyznaje. Ostatecznie podopieczni Piechniczka wywalczyli trzecie miejsce, mimo dużych kłopotów z przygotowaniami (żaden międzynarodowy mecz towarzyski nie doszedł do skutku) i niepewnej sytuacji w kraju po wprowadzeniu stanu wojennego.
Piechniczek: U mnie grać nie będziesz
Szarmach największy żal do selekcjonera ma o to, że nie zagrał w przegranym, półfinałowym starciu z Włochami, chociaż przecież mówiło się, że "ma na nich patent".
- Do dzisiaj nie znajduję odpowiedzi na pytanie, dlaczego tak ze mną postępował. Nie wiem, co nim kierowało, o czym myślał i co próbował osiągnąć - twierdzi "Diabeł", który w swoim drugim i trzecim sezonie w Auxerre został wicekrólem strzelców, a przez 5 lat zdobył 94 gole w 148 meczach.
Wychowanek Polonii Gdańsk był też dwukrotnie wybierany na najlepszego obcokrajowca ligi francuskiej - w 1981 i 82 roku. Po kilku latach przeniósł się do EA Guingamp, a karierę piłkarską zakończył w Clermont Foot, gdzie był także grającym trenerem. Później pracował w LB Chateauroux, AS Angouleme, FC Aurillac i - co ciekawe - Zagłębiu Lubin. Cel, jaki postawiono mu przed podpisaniem umowy, czyli utrzymanie, został osiągnięty. Szarmach przekonuje, że gdyby "Miedziowi" nie zmienili władz i nie wchodzili mu w paradę, mógłby wypełnić swój dwuletni kontrakt.
Trener, Anioł Stróż, menadżer
Zerwał z trenerką, założył firmę i zrobił kursy menadżerskie, a że miał spore kontakty w tym światku - proponował francuskim klubom polskich zawodników. Kamila Grosickiego przedstawiciele Rennais oglądali z Szarmachem, kiedy jeszcze tamten grał w Pogoni Szczecin. Krychowiakowi "Diabeł", który od prawie 40 lat mieszka we Francji, pomógł natomiast w przenosinach z Arki Gdynia do Girondins Bordeaux.
- Czego najbardziej w życiu żałuję? Chyba tego, że nie wyjechałem z Polski wcześniej, chociaż miałem propozycje. Niestety, takie były czasy. Pewnie mógłbym zrobić większą karierę zagranicznych zespołach, ale niektórych rzeczy nie dało się przeskoczyć i trzeba było się dostosować. Dostałem od życia szanse, które wykorzystałem. Może jednak powinienem zrobić to lepiej? - zastanawia się legenda polskiej piłki.
Jacek Kurowski, Andrzej Szarmach, "Andrzej Szarmach. Diabeł nie anioł" , Wydawnictwo Dolnośląskie, Wrocław 2016.