Andersen - życie baśniopisarza
FANTAZJE
1827–1831
Krasnoludek zajrzał przez dziurkę od klucza i zobaczył, że student czyta postrzępioną książkę [...]. Och jak tam było jasno! Z książki unosił się świetlisty promień, zmieniający się w pień, w ogromne drzewo, które wznosiło się wysoko, wysoko i szeroko rozkładało nad studentem swoje gałęzie. Każdy listek zielenił się soczystą zielenią, a każdy kwiat był śliczną główką młodej dziewczyny. [...] takich wspaniałości mały krasnoludek nigdy nawet sobie nie wyobrażał.
H.Ch. Andersen, Krasnoludek u kupca
Przeprowadzka na wiosnę 1827 roku ze smaganego wiatrem, białego budynku szkoły w Helsingør do malutkiego pokoiku na poddaszu, z ukośnymi ścianami i podłogą z gołych desek, w Kopenhadze była dla Andersena wielkim krokiem na drodze do szczęścia. Z natury był miastowym szczurem: niespokojnym, łatwo się nudzącym, stale potrzebującym dramatu; uwielbiał teatr, plotki i rytuały życia towarzyskiego. Ze swojego okna przy Vingårdsstræde 6 miał widok na kryte czerwoną dachówką dachy aż po wieżę kościoła św. Mikołaja. W letnie wieczory zwykł śnić na jawie, wsłuchując się w dźwięk organów i patrząc, jak zachodzi słońce, a chmury przybierają kształt górskich szczytów. Wynajmował pokój od pewnej wdowy w jednym z najstarszych budynków stolicy, średniowiecznym domu ze sklepioną piwnicą, w której od czasów średniowiecza mieściła się karczma Król Hans. Za rogiem znajdował się Teatr Królewski, a parę minut dalej, po drugiej stronie Kongens Nytorv, domy Collinów i Wulffów. Od swej stancji miał kilka kroków do portu i nad morze,
do miejsca gdzie jedna z sióstr Małej syrenki lubiła wypływać na powierzchnię wody, aby obserwować życie miasta: „najpiękniej – mówiła – było leżeć w świetle księżyca na piaszczystej mieliźnie przy spokojnym morzu i blisko brzegu widzieć wielkie miasto, w którym światła połyskiwały jak setki gwiazd, słuchać muzyki i szumu oraz turkotu wozów i głosów ludzi, spoglądać na liczne wieże kościołów i zamków, i słyszeć, jak biją dzwony.”
Andersen lubił życie studenckie. W niektórych przedmiotach, jak matematyka, czuł się wystarczająco pewnie, żeby przygotować się sam oddzielnie do egzaminu wstępnego na uniwersytet, ale w łacinie i grece potrzebował pomocy. Jego nowy nauczyciel, językoznawca i historyk Ludvig Christian Müller, był miłym, głęboko wierzącym młodym człowiekiem, którego Andersen od razu polubił. Mieszkał na wyspie Amager, po drugiej stronie kanału, idąc z centrum Kopenhagi, i w latach 1827–1828 Andersen dwa razy dziennie chodził tam i z powrotem z Kongens Nytorv, wzdłuż ruchliwej arterii, zwanej kanałem Holmen, przez most na Amager. Wieczorami uczył się albo pisał, jeśli miał ochotę. Obraz studenta na poddaszu zawsze urzekał Andersena: w tomie opowiadań Książka z obrazkami bez obrazków księżyc zagląda przez okna na poddaszu, aby opowiadać młodzieńcowi historie, a w baśni Krasnoludek u kupca tytułowego krasnoludka, mieszkającego na parterze u kupca, który mu zostawia kaszę z masłem, przyciąga blask lampy na strychu, gdzie czyta
książki „prawdziwy student, który nie posiadał nic”.
Andersen był biedny jak ów bohater z baśni, w każdy dzień tygodnia jadał kolację u jednej ze znakomitych kopenhaskich rodzin – w poniedziałki u Wulffów, w czwartki u Collinów, w piątki u Ørstedów, i tak dalej. Podobnie przyjmowano w zamożnych domach studentów przybyłych z prowincji; dzięki temu obyczajowi mogli oni poznawać mieszczańskie i intelektualne życie stolicy. U Ørsteda, na przykład, Andersen zainteresował się nauką, tam spotkał prywatnie profesora Von Schmidtena, u którego później zdawał egzamin z matematyki; na egzaminie ustnym Von Schmidten rozmawiał z Andersenem o jego planach literackich. W takich kręgach Andersen niebawem nawiązał stosunki z ówczesnymi ważnymi personami teatru, dramaturgami Oehlenschlägerem i Johanem Ludwigiem Heibergiem. Umiał też związać się ze swoimi dobroczyńcami i w inny sposób. Zabawiał dzieci, robiąc wyjątkowo piękne wycinanki – tancerzy, pałace z otwierającymi się wrotami, postaci z commedia dell’arte, jak Pierrot, i ulubiony złodziej serc, przedstawiający człowieka na
szubienicy z sercem u stóp – i był mile widzianym gościem.
Jeden z tych otwartych domów szybko zaczął się dla Andersena liczyć bardziej niż inne. Kolacje u Collinów, w ciemnym, skromnie umeblowanym domu na Bredgade, z niewygodnymi twardymi krzesłami, bez dywanów, poduszek czy kwiatów, ze starym pianinem w kącie i parą ogarów leżących u stóp Jonasa, początkowo onieśmielały Andersena. Collin miał pięcioro dzieci – Ingeborgę (urodzoną w 1804), Gottlieba (1806), Edvarda (1808), Louise (1813) i Theodora (1815) – mniej więcej jego rówieśników. Dzieci tworzyły zamknięty klan, wymieniając żarty i aluzje w niemal prywatnym, domowym języku, tak iż chłopak czuł się wykluczony z ich towarzystwa. Edvard przyznał później: „[...] nasza rodzina skupiona była na sobie i w naszym małym światku panowała atmosfera, która wyrażała charakter domu” . Wszyscy członkowie rodziny byli do siebie podobni: silni, dobrze zbudowani, spokojni, ciemnowłosi, o kwadratowych twarzach i zwyczajnych rysach; na wspólnej fotografii chudy i wysoki Andersen, z wielkim haczykowatym nosem, wygląda jak nader
niezgrabny odmieniec, brzydkie kaczątko w gnieździe.
Nad wszystkimi górował łagodny, ale stanowczy Jonas, najbardziej energiczny i najlepiej ustosunkowany człowiek w Kopenhadze: minister finansów, założyciel Kopenhaskiej Kasy Oszczędnościowej, dyrektor teatru, inspektor szkół i więzień, sekretarz fundacji pożytku publicznego, wspierającej artystów w rodzaju Andersena, założyciel duńskiego Towarzystwa Zbawienia Dzieci Porzuconych. Interesy i filantropię miał we krwi. Był self-made manem, którego przodkowie przybyli do Kopenhagi z Kolding na Jutlandii i tu zmienili nazwisko na Collin. Jak twierdzi biograf Collinów, „wszelkie ślady prowincjonalizmu zostały wymazane, pozycja towarzyska rodziny podniosła się o stopień lub dwa i czuło się jej autentyczny autorytet” . W Księdze życia Andersen pisał: „Bałem się ojca, choć kochałem go całym sercem; strach brał się stąd, że wierzyłem, iż całe moje powodzenie w życiu, ba, cała moja egzystencja, zależą od niego” . W dziennikach nie zawsze jest jasne, czy Andersen zwraca się do Boga, czy do Jonasa, i istotnie wydaje się,
że nie zawsze umiał ich odróżnić. W 1839 roku, kiedy był już uznanym autorem, wyznał, że patrzył na Jonasa jak na „[...] jakąś nieomylną istotę. [...] ma z pewnością rację, kiedy osądza, jak surowy Bóg musi sądzić. Czuję własną niemoc, czuję, jak bezużyteczny jestem na tym świecie i jak daremne są moje wszystkie wysiłki – a jednak nie śmiem umrzeć” . Andersen często tak się czuł wobec Jonasa i podobnie jak w wypadku Meislinga, strach przed Collinem prześladował go w snach aż do śmierci.
Synowie Collina w 1827 roku ukończyli gimnazjum klasyczne i byli gwiazdami uniwersytetu w drodze do błyskotliwej kariery zawodowej: Edvard został urzędnikiem państwowym i bankierem, Gottlieb szefem Funduszu Emerytalnego i sędzią, Theodor lekarzem okrętowym i dyżurnym lekarzem Teatru Królewskiego; w późniejszych latach leczył Andersena. Obie córki Collina poślubiły sędziów. Wszyscy naturalnie poszli za przykładem ojca i byli wobec Andersena życzliwi, choć nieco protekcjonalni. Edvard pomagał mu w nauce łaciny, Ingeborga, która wyszła za mąż i opuściła rodzinny dom, drażniła się z nim, aby się czuł swobodniej, i Andersen z radością odpowiadał na jej żarty. „Najstarsza córka wyszła za mąż i wyprowadziła się, ona najwięcej się mną zajmowała, inne dzieci w ogóle tego nie robiły”, pisał w Księdze życia. „Edvard wydawał się tak chłodny i nieprzystępny, że byłem przekonany, iż mnie nie cierpi, traktuje z góry, a nawet jest moim wrogiem. Tak myślałem o człowieku, który później stał mi się nieskończenie drogi i który,
wiem teraz, jest moim najlepszym i najbardziej wypróbowanym przyjacielem.”
Stopniowo Andersen zaprzyjaźnił się z Collinami i im częściej ich odwiedzał, tym bardziej pragnął stać się jednym z nich. Stanowili idealną rodzinę mieszczańską; ich powodzenie, bezpieczeństwo, kultura, życzliwość stanowiły przeciwieństwo samotności i niepewności Andersena. Zaczął nazywać dom przy Bredgade „domem domów” i marzył o nim jak o przystani, gdzie zawsze będzie serdecznie witany. Po jego śmierci Edvard napisał, że Andersen cieszył się, iż Collin traktuje go jak syna, lecz smucił, że nie jest nim naprawdę. Wnuczka Ingeborgi, Rigmor Stampe, twierdziła z kolei, że Andersen zawsze czuł się obco wśród Collinów, jakkolwiek byli dla niego mili. W 1827 roku Andersen pierwszy raz poczuł obsesyjne przywiązanie do tej rodziny, które miało trwać przez całe jego życie.
Ale Collinowie byli w owym czasie jedynie częścią świata kultury i nauki – skądinąd najatrakcyjniejszą – który nagle się przed nim otworzył. Andersen miał osiemnaście miesięcy na przygotowanie się do egzaminu wstępnego i umówił się sam ze sobą, że chodząc dwa razy dziennie do nauczyciela na wyspę Amager, skoncentruje się na lekcjach, ale wracając stamtąd, będzie oddychał swobodnie i pozwoli, by przychodziły mu do głowy „barwne poetyckie obrazy” . Cały świat dzielił je od melancholii Umierającego dziecka – były komiczne, fantastyczne i satyryczne. Gdy we wrześniu 1828 roku Andersen zdał egzamin (mimo niskiej oceny z łaciny), powrócił do pisania. Wspominał później: [pofolgowałem] barwnym fantazjom i pomysłom, które w drodze od mojego nauczyciela jakby mnie prześladowały; poleciały w świat w formie mojego pierwszego pracy: Piesza podróż od kanału Holmen do wschodniego cypla wyspy Amager.”
Andersen pisał ten utwór zimą 1828 roku na swoim poddaszu, do czego nawiązuje początek fabuły: „W wigilię nowego, 1828 roku siedziałem samotnie w moim pokoiku i patrzyłem na pokryte śniegiem dachy sąsiednich domów; wtem wtargnął do mojej duszy zły duch zwany szatanem i tchnął we mnie ową grzeszną myśl, by zostać pisarzem”. Tytuł odtwarza drogę Andersena do nauczyciela, podtytuł zawiera daty: „w 1828 i 1829 roku”; dowcip polega na tym, że owa „piesza podróż” to przechadzka o północy – młody poeta wędruje po mieście w ostatnich godzinach 31 grudnia 1828 roku i pierwszych 1 stycznia 1829; utwór ten został opublikowany 2 stycznia 1829 roku.
Piesza podróż jest komiczną fantazją w stylu E.T.A. Hoffmanna, którego baśnie na początku XIX wieku cieszyły się wielką sławą w Niemczech i w północno-wschodniej Europie. Carlyle przetłumaczył je na angielski, lecz nigdy nie przyjęły się w świecie anglosaskim; dzisiaj jedynie Historia o dziadku do orzechów i o królu myszy, na której motywach powstał balet Czajkowskiego, jest bardziej znana. Hoffmann zmarł w 1821 roku, lecz i w następnych dziesięcioleciach był niezmiernie popularny w Europie. W 1828 roku Andersen nazwał kółko czytelnicze, które założył z dwoma przyjaciółmi, tytułem ostatniego zbioru opowiadań Hoffmanna: Bracia serafiońscy. Notabene Hoffmann należał do berlińskiego klubu o tej samej nazwie. Trzej młodzi duńscy pisarze spotykali się, z papierami sterczącymi z kieszeni, aby czytać sobie nawzajem swoje ostatnie utwory i oddawać hołd Hoffmannowi. Hoffmann, niemiecki mistrz groteski, zastąpił teraz Waltera Scotta jako autor, który „zaraził” Andersena. Z trzech pisarzy, do których się przyznawał –
Scotta, Hoffmanna i Heinego – wpływ Hoffmanna był najważniejszy i długotrwały; bez tego autorytetu Andersen nie byłby w stanie spożytkować fantazji i opowieści, jakie snuł w głowie od lat dziecinnych ani nadać im zdyscyplinowanej formy artystycznej.
Podobnie jak u Andersena, osobowość Hoffmanna naznaczyły urazy dzieciństwa: wzbudziły one w utalentowanym chłopcu absurdalną wizję świata i wyrósł on na człowieka osaczonego przez lęki i obsesje, których żaden zawodowy sukces nie mógłby usunąć w cień. E.T.A. Hoffmann – na chrzcie otrzymał imiona Ernst Theodor Wilhelm, lecz później zmienił imię Wilhelm na Amadeus, na cześć Mozarta – urodził się w 1776 roku w Królewcu, hanzeatyckim mieście w Prusach Wschodnich. Jego rodzice byli blisko spokrewnieni: ojciec, poważany prawnik, uroczy, lecz niezrównoważony, matka histeryczna i surowa kobieta. Hoffmann nazwał ich pożycie „komedią domowych waśni”; małżeństwo zakończyło się rozwodem, gdy miał cztery lata. Jego ojciec znikł, zabierając z sobą starszego syna do innego miasta w Prusach Wschodnich i zostawiając Ernesta w domu babki, który był właściwie domem wariatów.
Babka Doerffler, „kobieta o budowie Amazonki, sparzonej z rasą Pigmejów” , miała obsesję na punkcie upadku swojej rodziny i tylko z rzadka opuszczała swój pokój. W drugim spoczywała na łożu boleści matka Hoffmanna, wątła i nerwowa, samotnie spożywająca posiłki i niewidująca się z nikim. Trzeci pokój dzielili wuj Otto Wilhelm Doerffler, czterdziestoletni stary kawaler, który kształcił się na prawnika, lecz przegrał haniebnie swoją jedyną sprawę sądową, oraz mały Ernst. Babka traktowała ich obu jak małe dzieci, Otto nazywany był w rodzinie swoimi tragicznymi inicjałami – O.W. wymawia się po niemiecku O Weh („Biada!”). Mieszkała z nimi jeszcze ciotka, pobłażliwa stara panna, a na piętrze lokatorka, niejaka Frau Werner, która uważała, że jest Najświętszą Panienką, jej syn zaś Mesjaszem. Goście nie mieli do domu wstępu, z wyjątkiem szkolnego kolegi Ernesta, zwanego Hippel, który w środy i niedziele po południu przychodził bawić się z nim i czytać Goethego; w te dni O.W. wychodził po obiedzie na długie spacery,
aby chłopcy mogli zostać sami w pokoju.