"Tajne życie". Jak wygląda bycie agentką CIA? Prawdziwa historia
Jako młoda kobieta została zwerbowana do CIA. Infiltrowała najniebezpieczniejsze grupy terrorystyczne na Bliskim Wschodzie. Była agentka amerykańskiego wywiadu, Amaryllis Fox, w swojej książce "Tajne życie" odsłania niemal wszystkie tajniki pracy szpiega, opisując detale, których żaden agent nie wyjawił wcześniej światu.
Amaryllis Fox pierwsze szkolenie operacyjne, zamknięcie w symulowanym świecie na pół roku, rozpoczęła, mając zaledwie 21 lat. W książce dokładnie opowiada o swoich przeżyciach. Wraz z nią wkraczamy do świata tajnych agentów, przekraczamy bazę Langley i docieramy na tzw. Farmę, czyli teren, gdzie odbywają się najbardziej wymagające szkolenia szpiegowskie. Agenci są tam przygotowywani na wszystko, nawet na próby molestowania czy niezwykle realistyczne groźby zamordowania bezbronnych dzieci.
Fox pierwszą misję zrealizowała pod nieoficjalną przykrywką i nie mogła liczyć na żadne dyplomatyczne wsparcie w sytuacji zagrożenia. Pomogła jej globtroterska przeszłość, podróżowanie u boku ojca, doradcy Margaret Thatcher i Michaiła Gorbaczowa. Jednym z jej celów było kontrolowanie dostępu do broni atomowej, biologicznej i chemicznej. Aby infiltrować środowisko zainteresowane wykorzystaniem jej w aktach terroru, weszła w mroczny krąg handlarzy bronią i ich klientów. Stykała się z członkami grup terrorystycznych w Karaczi, Rangunie i Szanghaju.
Jedną z jej ostatnich misji było udawanie marszandki zainteresowanej sztuką ludów tubylczych. Podczas tej pracy Fox – co wielu osobom może wydać się kontrowersyjne – zabierała na akcje malutką córkę, ukrywając w jej pieluchach podsłuch. Fox, tak jak na prawdziwego szpiega przystało, opisuje swoje różne wcielenia. Agentka potrafiła się wielokrotnie przeobrażać, dzięki czemu zdobywała cenne dla służb informacje. Jej atutami były też kobiecy wizerunek i uroda, które powodowały, że nikt nie podejrzewał Fox o prowadzenie podwójnej gry w imieniu najpotężniejszej agencji wywiadowczej na świecie.
Książka "Tajne życie" wciąga niczym dobry thriller, ale jest bardziej przerażająca, bo każda zapisana na jej stronach historia wydarzyła się naprawdę. To pozycja pokazująca, że świat i wojna o globalne wpływy wyglądają zupełnie inaczej, niż sobie wyobrażamy.
Dzięki uprzejmości wydawnictwa Czarna Owca publikujemy fragment książki Amaryllis Fox "Tajne życie".
Dajemy jej na imię Zoë Victoria – "zwycięstwo życia". To najprostsza forma pobożności, jaka przychodzi mi do głowy, świadectwo wytrwałości życia, miłości, światła w konfrontacji ze śmiercią, strachem i mrokiem.
Mama i siostry wyjeżdżają, a Dean, Zoë i ja wracamy do domu w Szanghaju. Udajemy normalną rodzinę na użytek kamer, mikrofonów i milczącej Ayi, która wysyła meldunki do Pekinu. Tylko nikt nie powiedział Zoë, na czym polega misja, więc nie odgrywa swojej roli jak trzeba, nie robi tego, co przewidują książki, kiedy ma to robić. Na pozór jestem cicha i stoicka, ale w głębi siebie zaczynam panikować i wychodzić z siebie, tak jak mama przy Benie. W książce napisali, że kontakt wzrokowy to pierwsze wspólne przeżycie matki i dziecka. Ale u nas wcale tak nie jest. Im bardziej próbuję, tym staranniej moja córka utrudnia mi zajrzenie w oczy jej duszy.
To dla mnie nowe uczucie, potwór skrywający się w moich trzewiach. Zwalczanie terroryzmu? Nie ma problemu. Powstrzymywanie rozprzestrzeniania broni jądrowej? Kaszka z mleczkiem. Ale uciekające spojrzenie tego niemowlęcia powoduje, że blednę i panikuję. Wyciągam pochopne wnioski, przestaję jeść. Przeszukuję fora internetowe, sama diagnozuję u nas problemy, układam się z Bogiem, aż wreszcie Dean, nieproszony, bierze mnie za rękę i mówi po prostu:
– Dzieci są nieprzewidywalne. Pozwólmy jej prowadzić.
To proste i silne słowa, jak kamienny obelisk widoczny we mgle. Wyrzucam zatem z siebie małą część mojego strachu, a zamiast tego trzymam się Zoë.
Powoli wracam do normalnego tempa operacji. Latam za granicę z Zoë ułożoną w chuście owiniętej wokół mojej szyi, by zapobiegać zbliżającym się atakom. Nie wybieram się do obszarów ogarniętych wojną, ale spotkania z handlarzami bronią, którzy podjęli z nami współpracę, są zawsze ryzykowne, działam więc ostrożniej niż kiedykolwiek, niemal obsesyjnie dbając o bezpieczeństwo.
Przechodzę trasy sprawdzeniowe z córką zawieszoną na mojej piersi. Robię notatki z tajnych spotkań w samochodach, gdy delikatnie chrapie pod moją brodą, a papiery, które muszę w domu po ciemku przekazać do HQS przez tajny komunikator, chowam do skrytek wypchanych jej pieluchami. Za każdym razem muszę rozważyć, czy bardziej niebezpieczne jest zabranie córki ze sobą, czy też pozostawienie jej w obcym kraju, gdzie gosposia pracuje dla służb bezpieczeństwa. Ciągle towarzyszy mi też pokusa wybrania trzeciej opcji – rzucenia tego wszystkiego i powrotu do domu, na szpiegowską emeryturę. Przy każdym nowym zagrożeniu mam jednak przed oczami twarze dzieci – równie niewinnych co moja córka – których życie jest stawką. Niemowlęta w wózkach w Nowym Jorku i Londynie, Bangkoku i Stambule. (...)
Upewniam się, że nikt nie może nas usłyszeć, a potem rozmawiam z nią o tym, że się boję. O tym, że chcę, żeby ktoś mnie znał. O tej nocy w hotelowej łazience i o tym, co śniło mi się w noc jej narodzin. Mówię jej najróżniejsze rzeczy, których nigdy nie powiedziałam na głos czy nawet w myślach. Mała patrzy głównie w dal, ale nie za wielką dal, chyba że akurat chrapie albo pije moje mleko. (...)