Alicja i Miasto Grzechu
Obudziłem się z lekkim katarem dopiero koło drugiej po południu. Znowu śnił mi się kruk o czarnych skrzydłach.
– Spotkamy się w Ciemnym Lesie – obwieścił z nieukrywanym rozmarzeniem w zachrypniętym głosie.
– Kruki nie mówią – odparłem z pewnością, którą daje jedynie sen.
– Kra, kra – zgodził się ze świetnie wyczuwalną ironią.
Nie pamiętałem nic więcej z tego snu, lecz znowu po przebudzeniu byłem tak spocony, jak gdyby dręczyła mnie w nocy gorączka. Poszedłem do łazienki i kiedy odkręciłem kurek, rury wściekle zagrzmiały, a z kranu popłynęła gęsta rdzawa ciecz. Pewnie po raz kolejny remontowano pamiętającą czasy międzywojnia kanalizację. Zaparzyłem herbatę, bo zostało mi jeszcze trochę wody w czajniczku, zażyłem aspirynę i wyszedłem po gazety. Na podmurówce w bramie siedziała Alicja i czytała książkę w okładce z szarego papieru. Tym razem była ubrana w obszerne sztruksowe spodnie oraz burą bluzę z ogromnymi kieszeniami na piersi. Wyglądała, jakby włożyła na siebie komplet worków.
– Cześć – przywitałem ją. – Co tu robisz?
– Może łapię ryby? – zapytała zgryźliwie. – Albo czekam na pociąg? Dlaczego nie otwierasz drzwi, Aleks?
– Dzwoniłaś? – zdziwiłem się.
– Nie, oczywiście, że nie – powiedziała i to też miała być ironia.
– No dobrze, idę tylko po gazety i zaraz wrócę. Zaczekasz?
Wstała i włożyła książkę do torby.
– Nie – odparła. – Powiedz mi – zaczęła – czy Daria jest piękna?
– Piękno jest pojęciem względnym. Osobistym – odparłem po chwili zastanowienia, bo sam sobie zadawałem to pytanie: tylko bardzo ładna czy już piękna?
– Eee tam. – Wzruszyła ramionami. – Jaka jest dla ciebie?
– Bardzo ładna.
– Czy myślisz, że ja kiedyś też będę ładna?
– Co za pytanie? – Uśmiechnąłem się. – A bo to kiedykolwiek wiadomo? Widziałem śliczne dzieciaki, które wyrastały na tłustych, bezkształtnych chłopaków lub dziewczyny, i brzydkie kaczątka, które zmieniały się w łabędzie i brylowały na wybiegach. Jaka będziesz, w dużej mierze zależy od ciebie samej.
– To ma być odpowiedź, co? – mruknęła.
Uśmiechnąłem się jeszcze raz i poklepałem ją po ramieniu. To był mój pierwszy fizyczny kontakt z Alicją. Nigdy wcześniej jej nie dotknąłem, ani nawet o tym nie pomyślałem. I w tym samym momencie, kiedy poklepałem ją po ramieniu, ktoś z impetem pchnął mnie na ścianę kamienicy. Odwróciwszy się, zobaczyłem sąsiada z góry. Miał wściekle czerwoną twarz i małe, skacowane oczka. Jego mięsisty, porowaty nos był poznaczony sinoczerwonymi i liliowymi żyłkami. Zionęło mu z ust źle przetrawionym alkoholem.
– Ty kurwo, gnoju zajebany – powiedział dziwnie spokojnie. – Dzieci obmacujesz, pizdolizie, w kurwę twoją...?
Stał przede mną i chwiał się, jakby płynął na pokładzie kołyszącego się na morzu statku.
– Niech go pan zostawi! – krzyknęła Alicja. – Aleks nic mi nie robi!
Wtedy byłem zbyt zaskoczony, by usłyszeć, że w głosie Alicji nie było nawet grama strachu. Za to z całą pewnością były w nim tony wściekłości.
– Do domu, mała dziwko! – warknął facet i strzelił mnie prawym sierpem w policzek.
Ten cios był wolny, nieudolny i sygnalizowany. Kiedyś zszedłbym płynnie z jego linii. Kiedyś uderzyłbym serią: kopnięcie w jądra, chwyt za głowę, kopnięcie kolanem w twarz, hak od dołu. Kiedyś ten wielki, skacowany facet leżałby w kałuży własnej krwi, a zadowolony z siebie Aleks przyklepywałby „pionę” któremuś z kolegów, z którym potem poszedłby na piwo. Ale teraz było teraz, nie kiedyś. Teraz był tylko Aleks mięczak, który bał się własnego cienia. Poczułem ból i zrobiło mi się ciemno przed oczami. Sąsiad chwycił mnie za koszulę i rzucił o ścianę. Huknąłem w mur czołem, osunąłem się i instynktownie zwinąłem w kłębek. Miałem nadzieję, że pójdzie sobie i nie będzie mnie kopał. Jednak facet nie poszedł. Nie mógł. Alicja skoczyła mu na plecy, wczepiła się w niego nogami, zawinęła lewe ramię wokół jego szyi, a paznokciami prawej dłoni zaczęła orać twarz. Był tak zaskoczony, że nie pomyślał nawet, iż wystarczy uderzyć całym ciężarem plecami w ścianę, by ją ogłuszyć. Nieudolnie próbował się oswobodzić, zatrzymać
jej dłoń. Ale Alicja była naprawdę bardzo szybka i mierzyła paznokciami prosto w oczy. Wszystko to widziałem jak przez mgłę. Czułem słodki smak krwi w ustach i ból w policzku. Kręciło mi się w głowie, jednak zdołałem wstać. Widziałem Alicję szamoczącą się z tym wielkim bydlakiem i wiedziałem, że nigdy jej nie zostawię samej. „Możesz uciec, Aleks” – pobłażliwie i rozgrzeszająco szepnął ten ktoś, kto mieszkał we mnie od dawna. Mogłem. I równie dobrze mogłem, kurwa, zdechnąć na śmietniku! Wyjąłem z kieszeni pęk kluczy i zacisnąłem go w dłoni. Tego uczyli mnie koledzy. Kiedyś, dawno temu. Wszystko może być bronią: klucze, zapalony papieros, obcas. Rąbnąłem sąsiada kluczami w twarz i przypadkowo udało mi się trafić prosto w duży, mięsisty nos. Zawył, a ja zobaczyłem obok siebie dwóch ludzi w mundurach. Ktoś mnie odciągał na bok, ktoś smagnął pałką przez łydki i opadłem na kolana. Ktoś zatrzasnął mi na przegubach kajdanki, ktoś inny wlókł za ramiona w stronę ulicy. A potem rzucili mnie jak worek kartofl i na
podłogę policyjnego volkswagena. I słyszałem tylko rozpaczliwe, wściekłe wołanie Alicji:
– Zostawcie go! Aleks!
W przychodni zakleili mi policzek plastrem i pozwolili się umyć. Teraz siedziałem naprzeciwko szpakowatego policjanta, który wciąż pocierał nabrzmiałego syfa nad kącikiem wargi i zastanawiał się, co ze mną zrobić.
– Pobicie z użyciem niebezpiecznego narzędzia, stawianie oporu przy zatrzymaniu – powiedział. – I czynna napaść na funkcjonariusza. Taaak. Do tego mamy molestowanie nieletniej. Ładnie, panie... – zerknął w mój dowód i wymienił nazwisko. – Posiedzimy sobie trochę...
– Chcę zadzwonić – chrypnąłem, bo miałem usta i gardło wyschnięte na wiór.
– Zadzwonić? – Z tyłu stał jeszcze jeden policjant, nie dostrzegłem go wcześniej. – Może dać ci dzwoneczek, zboku, co?
Miał ostry, napastliwy głos. Cuchnął zastarzałym potem i czułem ten zapach, pomimo że miałem katar i nos pełen zaschniętej krwi.
– Chcę zadzwonić – powtórzyłem.
Trzasnął mnie od tyłu w zraniony policzek. Otwartą dłonią, ale i tak zabolało. Szpakowaty wstał od biurka i odwrócił się w stronę okna.
– Będzie padać – westchnął. – Cholera, nie wziąłem parasola z domu.
Dostałem drugi raz i spadłem z krzesła. Próbowałem się podnieść, jednak policjant podciął mnie niedbałym, choć bolesnym kopnięciem w golenie. Zwaliłem się z powrotem na podłogę i zobaczyłem twarz gliniarza. Był dość młody, o ostrych rysach i wydłużonym wąskim nosie. Gdybym miał go porównać do jakiegoś zwierzęcia, najbardziej przypominał lisa. Złośliwego liska chytruska, któremu nie wyszedł kolejny mały szwindelek i który jest w związku z tym wściekły na cały świat.
– Wsta-awaj – rzucił. – Co, kurwa? Dziewczynki masz siłę obmacywać, a wstać to już nie?
– Nikogo nie obmacywałem – odparłem, patrząc na plecy szpakowatego, który nadal stał obrócony do okna.
– Jasssne – wysyczał ten za mną. – A ja jestem pierdolona Matka Teresa z pierdolonej Kalkuty. – Spytajcie ją. – Zacząłem wstawać i znowu mnie podciął. Upadłem na lewą dłoń i coś chrupnęło mi w nadgarstku.
– Spy-taliśmy – odparł. – I powiedziała nam wszystko.
Wiesz, co z takimi jak ty robią pod celą? Jak wyjdziesz z więźnia, to na dupie nie będziesz mógł siadać.
Chwycił mnie za włosy, poderwał do góry. Pchnął na ścianę i kopnięciem rozstawił nogi.
Trzasnąłem czołem w odrapany mur z łuszczącą się szarożółtą farbą.
– Przyzwyczajaj się, bo w tej pozycji spędzisz kilka lat. – Tchnął mi w ucho zepsutym oddechem. – Jak wyjdziesz, to nawet nie będziesz musiał chodzić srać, bo będziesz miał tak rozjebaną dupę, że gówno samo z ciebie wyleci.
– Dosyć! – Mężczyzna przy oknie odwrócił się w naszą stronę. – Siadać – rzekł do mnie. – A ty przynieś kawę.
Drugi policjant zastanawiał się chwilę, po czym stuknął jeszcze raz moim czołem w ścianę i puścił. – Jak ja, kurwa, nienawidzę takich gnojów – powiedział i wyszedł.
– Niech pan siada.
Podniosłem krzesło i usiadłem.
W całej tej koszmarnej sytuacji była jedna dobra rzecz. Nie uwierzyłem, że Alicja mogła zeznawać przeciwko mnie. Nawet przez myśl mi nie przeszło, by mogła skłamać tylko dlatego, że policjanci podsunęli jej taką myśl.
– Zapłacicie mi za to – obiecałem i zacząłem szukać w kieszeni chusteczki, żeby zetrzeć krew z na nowo rozbitego policzka.
– Jasne. – Spojrzał na mnie z obrzydzeniem i rzucił na blat paczkę chusteczek higienicznych. – Weź się wytrzyj, człowieku. Ty się martw lepiej o swoje rachunki – dodał – nie o nasze.
Wtedy na biurku zadzwonił telefon. Szpakowaty podniósł słuchawkę.
– Jest u mnie – stwierdził po chwili.
Dłuższy czas wsłuchiwał się w głos po drugiej stronie i jednocześnie wpatrywał we mnie zmęczonym spojrzeniem. Lewą dłonią wciąż pocierał nabrzmiałego syfa.
– Dobrze – rzekł na koniec i odłożył słuchawkę.
Milczał z minutę, po czym przysunął w moim kierunku pudełko cameli.
– Pan pali – powiedział i postukał knykciami w blat biurka. – Taka praca – odezwał się po chwili. – Cały czas nerwy i nerwy.
Wyjąłem papierosa, a on przypalił go zapalniczką. Coś wyraźnie się zmieniło, ale co? Kto dzwonił przed momentem, pytając o mnie?
– A pan, zamiast powiedzieć od razu, o co chodzi, to się szarpie z policjantami, bije z jakimś pijakiem. I to dziennikarz, nie wstyd panu?
Nie byłem już dziennikarzem. Nawet nie miałem legitymacji, bo wyrzuciłem ją, kiedy straciła ważność.
– Zapomniał pan o molestowaniu – przypomniałem.
Spojrzał na mnie ciężko.
– Dziewczynka złożyła zeznania – mruknął. – Nie ma żadnego molestowania. Pan zapomni o tym, a my zapomnimy o bójce i stawianiu oporu. – Wyciągnął z szuflady biurka moje klucze i rzucił je na blat. – Swoją drogą, nieźleś go pan załatwił tymi kluczami. Facet ma nos w dwóch kawałkach.
Ledwo go zszyli... – umilkł i też sięgnął po papierosa. – A pana szefowa to nerwowa kobitka. Pan wie, że ona mi groziła prokuratorem? Z samej stołecznej dzwonili w pana sprawie.
Moja szefowa? Miałem tylko jedną szefową, kiedy pracowałem jeszcze w redakcji ogólnopolskiego pisma.
Do dzisiaj zlecała mi niezgorsze fuchy, ale skąd mogła wiedzieć o całym wydarzeniu?
– Niech pan idzie i zrobi coś ze sobą, a jutro proszę przyjść, to spiszemy zeznanie. – Spojrzał na mnie uważnie.
– Pana sąsiad też miał ciężką łapę.
Machinalnie dotknąłem rozbitego policzka.
– Jasne – rzekłem. – Szkoda, że pan nie wziął tego parasola.
Uśmiechnął się lekko.
– Ludzie popełniają błędy – powiedział i wiedziałem, że to ma wystarczyć za przeprosiny. Gdy wyszedłem za bramę komendy, zobaczyłem, że Anna, moja dawna szefowa, wysiada z nowiutkiej toyoty lśniącej metaliczną czerwienią. Spojrzała na mnie.
– Oni? – zapytała ostro i ruchem podbródka wskazała wejście do komendy.
– Nie. Dzień dobry i dziękuję.
– Nie wiem, czy dobry. Wsiadaj.
– Mam blisko do domu...
– Aleks, wsiadaj, do kurwy nędzy!
Uśmiechnąłem się i wsiadłem. Anna przekręciła klucz w stacyjce i zapaliła papierosa. Paliła jakieś długie brązowe wynalazki o kadzidlanym zapachu.
– Co ty wyprawiasz? – zapytała. – Wiesz, ile ja poruszyłam trybów, żeby cię wypuścili? W dodatku musiałam się umówić na kolację z rzecznikiem stołecznej, a on jest tak nudny, że flaki się przewracają. Dziękuj Bogu, że ta dziewczynka ma poukładane w głowie jak mało kto...
– No właśnie, jak... – zacząłem.
– Aleks! – Spojrzała na mnie ostro. – Z czasów, kiedy pracowaliśmy razem, pamiętasz zapewne, że nienawidzę, aby mi przerywano. Mam dla ciebie ważną informację: nic się w tej mierze nie zmieniło.
– Przepraszam – mruknąłem bez cienia skruchy.
Patrzyła na mnie przez chwilę i pokręciła głową.
– Ale cię załatwili – powiedziała. – No dobrze. Dziewczynka. Alicja, tak? Znalazła mój numer na kartce przy twoim telefonie. Dlaczego chciałeś dzwonić?
– Powiedzieć, że wysłałem tekst.
– Byłeś chociaż na premierze?
– Nie.
– Zadzwoniła i powiedziała, co się stało. – Pominęła milczeniem moje przyznanie się do winy. – Oświadczyła, że nigdy nawet jej nie dotknąłeś i że masz dziewczynę, z którą sama cię poznała. To prawda?
– Poza tym, że nie mam dziewczyny, tylko znajomą, wszystko jest prawdą.
Ruszyła z parkingu, szybko, z piskiem opon. Zauważyłem, że postawiła samochód na oznaczonym farbą miejscu przeznaczonym dla funkcjonariuszy komendy.
– Gdzie jedziemy? – zapytałem.
– Do mnie – odparła. – Zostawiłam tam tę twoją małoletnią znajomą, bo inaczej stałaby przed komisariatem.
Nie wiem, co jest grane, ale ta mała ma fioła na twoim punkcie. Kim ona jest?
Dotychczas nigdy nie powiedziałbym, że Alicja ma fioła na moim punkcie. Jednak z całą pewnością miała silnie rozbudowane poczucie sprawiedliwości. Zresztą jak silnie, to jeszcze przekonałem się w przyszłości.
– Nie wiem, Anno – odrzekłem szczerze. – Słowo daję, że nie wiem. Rozbiła mi kiedyś piłką szybę i przyszła przeprosić. Potem zobaczyła, że podoba mi się pewna dziewczyna i postanowiła nas ze sobą poznać. Może to była forma przeprosin, rewanżu za nieszczęsne okno?
Oczywiście maksymalnie uprościłem sprawę. Jednak co innego mogłem powiedzieć Annie? Historia podana w tej formie była nadal dziwna, lecz przynajmniej stawała się zrozumiała. A jeśli chodzi o dziwne historie, Anna była dziennikarką od wielu lat i wiedziała, że na świecie ludziom przytrafiają się czasami różne niestworzone rzeczy. W innym wypadku gazety nie miałyby o czym pisać.
– Zabawna mała. – Anna wzięła zakręt tak ostro, że aż rzuciło mnie na boczną szybę. Stuknąłem czołem w plastik. – Zapnij pasy, cholera! Jak twój scenariusz?
– Wszystko dobrze.
– Pewnie. Ta nowa dziewczyna odchodzi na wychowawczy. Możesz wrócić, jeśli chcesz...
Praca. Stała, dobra pensja i duże artykuły podpisane moim nazwiskiem. Premiery filmów, przyjęcia, spotkania. I harówa od dziewiątej do dwudziestej, a czasem dłużej. I ohydne, małostkowe spory o liczbę kolumn, podchody ludzi, którzy chcą zająć twoje miejsce, szukanie dziury w całym, obmowy i drobne złośliwostki. Może przesadzałem, ponieważ Anna nie pozwalała na to, by jej pracownicy stali się zgrają szakali, niemniej nie mogła przecież kontrolować wszystkiego. Poza tym życie takie, jakie prowadziłem kiedyś, było mi już tak odległe, iż równie dobrze mogło być życiem kogoś innego.
– Dziękuję, Anno – powiedziałem i naprawdę byłem jej wdzięczny. – Nie zapomnę ci tego.
– Rozumiem, że odpowiedź brzmi: nie – stwierdziła, gdyż była inteligentną kobietą. – Nie zapomnij mi podziękować, kiedy przyznają ci Oscara. Ile tam jest czasu?
Czterdzieści sekund? Milczała chwilę, potem zdjęła dłoń z kierownicy i poklepała mnie po ramieniu.