"Aktorzyca". Emilia Krakowska, niezapomniana Jagna z "Chłopów" opowiada o swoim życiu
Pracowali z nią najwięksi – Wajda, Hanuszkiewicz, Bareja. O sławnych twórcach i faktach ze swojego życia, także tych nieznanych, Emilia Krakowska opowiada Katarzynie Kaczorowskiej. Publikujemy fragment książki "Emilia Krakowska. Aktorzyca”.
Niezapomniane kreacje Marysi w "Weselu”, Jagny w "Chłopach” czy Wandy w "Bez znieczulenia” zapewniły jej przychylność krytyków filmowych. Widzowie zaś pokochali ją za nieprzejednany temperament, który pokazywała na ekranie i scenie, ale także w sytuacjach prywatnych. Dzięki talentowi i pracowitości Emilia Krakowska wyrobiła sobie niepowtarzalną pozycję w polskim świecie artystycznym, zyskała także unikatowy wgląd w mniej znane wydarzenia z biografii sławnych i cenionych artystów. Niewielu osobom było bowiem dane oglądać, jak Jerzy Połomski sypia w wannie w warszawskiej Dziekance, a Andrzej Wajda przeżywa rozstanie z Beatą Tyszkiewicz.
"Emilia Krakowska. Aktorzyca” to spotkanie z jedną z najpopularniejszych aktorek ostatniego półwiecza. W rozmowie z Katarzyną Kaczorowską Emilia Krakowska wspomina inspirujące osoby, miejsca i wydarzenia, które wpłynęły na jej życie. Wraca do poznańskich Jeżyc, gdzie przyszła na świat, do pierwszych przesłuchań teatralnych, do wielkich sukcesów, ale i bolesnych porażek. Całą historię przedstawia jednak po swojemu – z dystansem i humorem.
– Kiedy dostała pani propozycję pracy od Hanuszkiewicza?
– To nie tak.
– A jak?
– Pierwszego maja Hanuszkiewicz zaprosił cały nasz rok do audycji poetyckiej, która szła na żywo. Przy okazji tego spotkania powiedziałam mu, że chciałabym się dostać do jego teatru.
– Co odpowiedział?
– Że bardzo chętnie, ale nie ma etatu. Możliwość będzie za rok, tylko muszę w tym czasie pracować.
– Czekała pani?
– Miałam przyrzeczone, więc czekałam. I w telewizji mówiłam dzieciom wiersze na dobranoc. Chwytałam, co tylko było. I czekałam. Aż powiedziałam Michałowi, że pójdę do Teatru Ziemi Mazowieckiej. Mnie było ciasno. Składamy się z emocji, nastrojów i niepokojów, a ciało i głowa są nieustannie pod ich wpływem. Stwierdziłam, że jeżeli kilka moich koleżanek zostało tam przyjętych, to może i ja przezimuję sezon w tym zespole? Tak żeby czuć zapach kleju do charakteryzacji, atmosferę… Był mi potrzebny klimat teatru i byłam zaniepokojona, a Michał, „cywil” przecież, nie człowiek sceny, mógł się tylko przyglądać. Aż w końcu zdecydowałam, że pójdę do pań Berwińskiej i Wróblewskiej. Zaproponować siebie. Przyjęły mnie bardzo serdecznie, wspominając, że bardzo podobał im się mój dyplom. Wtedy jeszcze reżyserzy oglądali dyplomy… Ośmielona ich serdecznością, wyraziłam prośbę o przyjęcie mnie w poczet aktorów ich teatru. A one wtedy powiedziały mi, że bardzo im przykro, ale nie mogą.
– Upokorzenie?
– Rozbeczałam się przy nich w straszliwy sposób. Popłynęłam Niagarą łez. Do dzisiejszego dnia wstydzę się pokazania tej słabości. To dla mnie lekcja na całe życie. Dlatego potem omijałam prośby o angaż.
Ale żyć trzeba było dalej. Występy w telewizji dawały popularność, ale bez nazwiska. Uciekała od tego zresztą, bo wiedziała, że popularność nie oznacza jakości. Tak mówiła mama. I cały czas, czekając na obiecany angaż w teatrze u Hanuszkiewicza, marzyła o tym, by ta szansa startu i tworzenia w końcu stała się faktem. Kolejną wiosną zaczęły się angaże. Kwiecień, maj, taki rytuał sezonu. Młoda aktorka bez etatu gra Ingę w Pierwszym dniu wolności w Teatrze Telewizji. W reżyserii Hanuszkiewicza. Ale nic nie wskazuje na to, że dostanie upragniony etat. Jest Perła Steinbecka z Tadeuszem Janczarem – Tadeusz Grochowiak poprosił autora o zgodę, by zrobić z niej słuchowisko radiowe. Ktoś zadzwonił do młodej aktorki. Znów reżyseruje Hanuszkiewicz. Podobno Grochowiak chciał wiedzieć, z kim będzie pracował. Usłyszał, że z Krakowską, więc zapytał: "A dlaczego nie z Warszawską?”.
Nie ma nazwiska. Nie jest ani warszawska, ani krakowska. Jest poznańska. W tym zabieganiu w końcu się dowiaduje, że teatr musi wysłać prośbę do ministerstwa, że jest zapotrzebowanie na aktorkę. Czeka. I rozpada się, bo wiersze dla dzieci na dobranoc nie zaspokajają głodu grania na scenie. Dzwoni do teatru. Do kadrowej, cudownej pani Ratowskiej, podpytać, czy już przyszła odpowiedź z ministerstwa. Pani Ratowska idzie do dyrektora zapytać, co z tym pismem. Dyrektor dzwoni do młodej aktorki wściekły, żeby nie nękała pytaniami jego pracownika.
– Wysłano to pismo?
– Za dużo chcesz wiedzieć. Ja po prostu już żyłam tym, że jestem w tym zespole. Oglądam premierę Igi Cembrzyńskiej, dzwonię, żeby jej powiedzieć, że była rozkoszna. I czekam. Podziwiam kolegę z roku, Janusza Bukowskiego. Zastąpił w Weselu Wojciecha Siemiona. Też cudny jest. I czekam. Ręce mi opadają. Skrzydła mi opadają.
– Ale dostała w końcu pani ten angaż.
– Dostałam.
– Jak?
– Zaczęłam umierać.
– Nie rozumiem.
– Michał w akcie desperacji wziął mnie za rękę i poszliśmy do ministra kultury. Wtedy się jeszcze do ministra można było dostać.
– Dostaliście się i…?
– I Michał przedstawił sprawę, że żona – czyli ja – jest bez pracy, że jest pismo w departamencie u pana Henryka Bieniewskiego, na które czeka teatr. Że w tym piśmie minister wyraża zgodę na zatrudnienie w teatrze w Warszawie. Bieniewski powiedział mi wtedy: "Musi być pani bez zarzutu”, a minister podpisał zgodę.
– Czemu miała pani być bez zarzutu?
– Bo inaczej mnie z tego teatru wywalą, a nie ma gorszej sytuacji, niż wchodzić do zespołu, którego dyrektor wcale nie jest gotowy za ciebie ginąć.
– Czyli nie wysłał tego pisma do ministerstwa.
– Ale to u ciebie okropnie proste wszystko jest. Wysłał, nie wysłał. Przyszłam do teatru. Potem zresztą poszło w świat, że jestem pupilką dyrektora.
– A nie była pani?
– Pan Hanuszkiewicz miał bardzo piękną opowieść pod tytułem, jak mnie angażował do teatru. Schodził ze sceny, ze Zbrodni i kary. Ja czekałam w ciasnym korytarzu, aż się pojawił. Pełen przeżyć, bo przecież grał Raskolnikowa. Wtedy podeszłam do niego i powiedziałam: „Jestem panem zachwycona, przyjmie mnie pan do teatru?”. A on odpowiedział krótko: "Tak”. I zawsze to opowiadał przy różnych okazjach. A ja się uśmiechałam.
– Zmyślał?
– To był teatr, kochanie. Rozumiesz to? Teatr. Hanuszkiewicz, dzielny człowiek, który robił wszystko, żeby zrealizować swoje marzenia, był królem anegdoty. Ja to zrozumiałam. A najważniejsze, że dostałam ten mój wymarzony etat. Oficjalnie nikt nic nie wie o żadnym liście do ministerstwa, spotkaniu, którego nie było. Po prostu obietnica stała się ciałem. I oczywiście na początku nie mam żadnego zajęcia. Mąż mi mówi: "To ja poproszę, bo jesteś już nie do zniesienia, żeby ci pozwolił chociaż zamiatać ten teatr”. No to poszłam do dyrektora Estrady. I tam dostałam wspaniałą szkołę zachowania. Jechałam na koncert w Polskę nyską z panią Hanką Bielicką albo Ireną Santor i to było dla mnie wielkie szczęście, że mogłam się od nich uczyć i że one pochylały się nade mną, mówiąc: "Dobry repertuar pani ma”.
– Jak wyglądała praca w Estradzie?
– Jedziesz z wielkimi ludźmi. Jest szkolna sala, trudne warunki, ale cały czas cieszysz się, bo możesz obserwować panią Hankę, która zawsze znalazła parę złotych, żeby podziękować kierowcy. Jeżeli ja miałam takich wspaniałych nauczycieli, którzy mogli do mnie zawołać: "Mała, a spróbuj tego”, to oznaczało, że swoim zapałem i dyscypliną musiałam wykazać, że jestem warta tego zespołu. Dyrektor, pomimo różnych niechęci i podszeptów, jednak mnie zaangażował, a po pół roku pracy Jaga Walewska, aktorka, która w tym czasie, żeby być w teatrze, zajmowała się menedżerstwem, jak to się dzisiaj mówi, poklepała mnie i powiedziała: "Mała, przyjęłaś się”. To był mój sukces. Aż w końcu przyszło do mnie typowe aktorskie szczęście.
– Czyli?
– Zastępstwo za Zofię Kucównę w "Weselu" w roli Panny Młodej. Na scenie była taka obrotówka, trzeba było na nią wskakiwać, a ja mam lęk przestrzeni. Mąż mi mówi: "Najwyżej się wywalisz i będzie historycznie”. Normalnie umieram. W sobotę się dowiedziałam, że gram. We wtorek rano była próba, a wieczorem spektakl. Nie znam zespołu. Wiem, że jestem pod lupą. Ale nie mogę o tym myśleć. Oni przegadywali całe "Wesele", ja nie. W dodatku wieczorem wszyscy mieli charakteryzację… Tyle że trzeba uratować przedstawienie. I dzieje się coś niewypowiedzianego.
– Dała pani radę?
– Kochanie, co bym nie dała? Potem przez siedem lat grałam to "Wesele", wtedy, kiedy Zosia nie mogła. I byłam szczęśliwa. I na tyle sobie zaskarbiłam akceptację tym przedstawieniu, że kiedy grała Zosia, to ja tańczyłam.
– Dlaczego?
– Bo aktorzy są sprawiedliwi. Jeżeli coś zaczynasz robić dobrze i widzą twoją pracowitość, to ci jeszcze wskażą drogę, pomogą. No i któregoś dnia w garderobie Marylka Pawłowska powiedziała mi, że panie Wróblewska i Berwińska pytają o mnie, bo rozpoczynają próby do "Chłopów" na jubileusz dziesięciolecia swojego teatru. "Pytały, co robisz, na co ja im odpowiedziałam, że jesteśmy bardzo zajęci, bo jedziemy do Paryża i Londynu”. Dzwonię więc do pań i mówię, że jestem do dyspozycji, że gram Pannę Młodą w "Weselu" i można mnie zobaczyć. Stanęłam do konkursu. Poprosiłam pana Adama, czy pozwoli, żebym zagrała najbliższe przedstawienie, bo panie chciałyby mnie obsadzić. A on odpowiedział: „Przecież to jest oczywiste, że właśnie panią”.
"Strój klauna znalazłam w jakimś sklepiku z tanią odzieżą. Przygotowywałam się do przedstawienia dla dzieci z okazji świąt, gdzieś pod Poznaniem. Często wyszukuję różne stroje. Jak nie przydadzą się na scenie mnie, to komuś innemu"
Katarzyna Kaczorowska – polska dziennikarka. Od 1994 roku współtworzy zespół „Gazety Wrocławskiej”, początkowo jako reporterka działu miejskiego, później redaktorka i wydawca. Autorka książki „80 milionów”, współautorka „Kobiety niezapomniane”, w 2010 roku nominowana do nagrody Grand Press w kategorii wywiad. Publikowała m.in. w „Pressie”, „Marie Claire”.