- Otwierać! - huknął pięścią w drzwi. Drzwi jednak były zawarte. - Hej tyyyyy!!! Otwieraj, psiamać!
Piekarz musiał jednak coś wywęszyć. Jego twarz mignęła przez moment w oknie na piętrze i widać było, że ani myśli otwierać.
- Hej ty! Na jednej nodze! - chłopak chciał go wziąć podstępem. - Chleb przyszedłem kupić!
- Chleba nie ma - rozległ się przytłumiony głos z góry.
- No to mąkę kupię. Mnie tam zajedno!
- Po mąkę? A to do młyna idźcie!
- Toż zima - zdziwił się autentycznie chłopak. - Młyn zamknięty.
Piekarz nie znalazł kontrargumentu. Cisza przedłużała się coraz bardziej.
- Hej tyyyy! - chłopak zrozumiał, że tamten nie otworzy po dobroci. - Wiesz po co przyszedłem?
- Jużci!
- No to otwieraj! A nie... To czerwonego kura puszczę!
- A czym ogień skrzesacie na ziąbie?
Istotnie, porywisty wiatr zdawał się przybierać na sile potęgując mróz i sypiąc śniegiem.
- Już ty się nie martw. Kura puszczę. Żonka i dziecka zgorzeją... po co?
- Jużci! We śniegu chałupa się nie zajmie!
- O żesz ty - chłopcu również skończyły się argumenty. Stękając z wysiłku chwycił żłób służący w lecie do pojenia koni, rozpędził się i walnął nim w drzwi. Ale drzwi były mocne. Chłopak uderzył żłobem raz i drugi, potem odszedł i znowu się rozpędził. Tym razem żłób pękł na pół.
- Psia twoja mać! - Sirius zdjął okulary i schował je pod skórzaną kurtę. Objął słup podtrzymujący wypust dachu i usiłował wyrwać go z ziemi, ale słup ani drgnął. To jednak podsunęło mu pewną myśl. Chwycił drąg, na którym poprzednio leżał żłób, uniósł go i chwiejąc się od ciężaru uderzył w okno na piętrze.
Zamachnął się jeszcze raz i jeszcze - dwa razy trafił w ścianę. Dopiero kolejne uderzenie roztrzaskało okno. Na chwilę ukazała się w nim czyjaś głowa, sądząc po targanych wiatrem długich włosach, najwyraźniej kobieca. Potem głowa znikła, a jej miejsce zajął spory nocnik, którego zawartość poszybowała w dół. Chłopak odskoczył w ostatniej chwili. Wyraźnie zdenerwowany oparł drąg o framugę okna i używając rąk i nóg zaczął się wspinać, a raczej pełzać w górę po chwiejnym, ukośnym pomoście. Piekarz z żoną rzucali w niego garnkami, sprzętami i wszystkim co tam mieli pod ręką.
Stojący naprzeciw Zaan wiedział jednak, że go nie powstrzymają. Wiedział też, że do domu można łatwo się dostać z drugiej strony, od piekarni, gdzie drzwi trzyma tylko mały haczyk. Nie chcąc uronić ani chwili pobiegł w tamtą stronę, zadyszał się już na tak krótkim odcinku i niewiele myśląc runął ciężarem całego ciała na drzwi od piekarni. Haczyk puścił od razu i Zaan choć przez chwilę poczuł się jak Sirius. Wbiegł do środka, przemierzył sień i wpadł do izby na parterze. Słyszał dobiegające z góry wrzaski i "szlachetnego rycerza", który klął w żywy kamień. Chciał wbiec po schodach ale musiał uskoczyć bo właśnie spadał po nich zakrwawiony piekarz goniony przez chłopca z obnażonym mieczem w dłoni. Piekarz podniósł się znacząc ścianę krwią. Chwiał się na nogach ale chwycił stołek i trzymając go oburącz osłaniał się przed rycerzem.
- No przestań, psiamać, uciekać - tłumaczył mu Sirius.
Piekarz nie dał się przekonać, wycofywał się w stronę pieca parując uderzenia stołkiem. Chłopak nie mógł wziąć zamachu w ciasnej izbie. Walnął mieczem w powałę, potem strącił z szafy lichtarz i stłukł dzbanek stojący na ławie. Dopiero kolejnym ciosem udało mu się wytrącić stołek z rąk piekarza. Ten jednak nie zamierzał się poddać. Dokonując cudów zręczności wcisnął swoje tłuste cielsko w wąską szczelinę pomiędzy ścianą a piecem. Sirius klął nie przebierając w słowach, piekarz wrzeszczał bo piec parzył go coraz bardziej, trzy kobiety - żona i córki płakały stojąc na schodach.
Chłopak zrezygnował z zamachu i cięcia, ustawił się tuż przy szparze i pchnął silnie na oślep. Nie mógł celować w takiej ciasnocie. Piekarz wrzeszczał z takim samym natężeniem jak przedtem. Sirius wycofał okrwawiony miecz i pchnął jeszcze raz i jeszcze... Wrzask zaczął słabnąć, ale chłopak nie miał na tyle siły, żeby pchnięciem zabić od razu tak grubego człowieka. Ujął miecz obydwoma rękami ale tak nie mógł nic zdziałać - szpara była za wąska. Odrzucił miecz, wyjął zza cholewy nóż i wciskając się za gorący piec, sycząc z bólu od gorąca, zadał dwa ciosy.
W izbie zapadła cisza. Kobiety nie płakały już, Zaan bał się głośniej odetchnąć. Sirius wziął z otwartego kufra jakąś szmatę i wytarł ostrze, potem schował nóż z powrotem do buta. Rozejrzał się wokół.
- I widzisz - zerknął w stronę nieżywego już piekarza - przez ciebie zaświniliśmy juchą całą chałupę... - potrząsnął głową - i piec trzeba będzie rozebrać, żeby cię wyjąć.
Podniósł miecz i spojrzał na wtulone jedna w drugą kobiety na schodach.
- No to teraście sieroty - mruknął. - Pieniądze macie. Z domu nic nie biorę.
Szarpnął mocno potężną zasuwę, otworzył drzwi ale zatrzymał się jeszcze na chwilę.
- Radę wam dam - spojrzał na przerażoną matkę tulącą do siebie dwie chlipiące córki. - Stara jeszcze nie jesteś. Dom masz i piekarnię. Bierz szybko chłopa, który chleb umie miesić. Wtedy córki nie umrą z głodu - splunął na próg. - Wielu się zdecyduje bo posag masz słuszny. Będziesz mogła wybierać.
Sirius wyszedł na zewnątrz. Zatrzymał się jednak jeszcze raz i krzyknął z dworu:
- Głupio mi, że ci chałupę rozpieprzyłem i że piec będziesz musiała rozbierać - ostatni raz spojrzał na kobietę stojącą dokładnie na środku schodów. - No ale sama widziałaś. On uciekał.