Trwa ładowanie...
fragment
07-02-2012 13:23

Accelerando

AccelerandoŹródło: Inne
d4czpsa
d4czpsa

– A jak! – Amber potrząsa głową, prawie nie kryjąc pogardliwego uśmiechu wyższości. Wie, że to niezbyt ładnie, ale mama jest bardzo daleko, a tata i macocha nie przejmują się takimi rzeczami. – Dobra jestem – obwieszcza. – No i co z naszym zakładem?
– Ajaj. – Pierre wbija dłonie głębiej w kieszenie. – Tylko chwilowo nie mam przy sobie dwóch milionów drobnymi. Przy następnym cyklu? – Co?! – Jest wściekła. – Założyliśmy się!
– No wiesz... doktor Bayes mówił, że tym razem też ci się nie uda, więc moją inteligentną kasę wpakowałem w opcje. Gdybym je teraz wyciągnął, byłbym na wielkim minusie. Dasz mi czas do końca cyklu?
– Oj, Pee, taki bystry, a wierzy simom. – Jej awatar promieniuje nastoletnią wzgardą. Pierre garbi się pod jej wzrokiem. Ma tylko dwanaście lat, piegi i jeszcze się nie nauczył, że zobowiązania trzeba realizować. – Tym razem ci daruję – oświadcza Amber – ale zapłacisz mi za to. Duży procent. Pierre wzdycha.
– A jaką stopę odse...
– Nie, Pierre. Duży procent twojej uwagi. Przez jeden cykl będziesz moim niewolnikiem! – Uśmiecha się złośliwie.
Pierre natychmiast robi przestraszoną minę.
– Jeśli nie każesz mi sprzątać tacy ze śmieciami. Nie planujesz tego, prawda?


Witamy w czwartym dziesięcioleciu. Myśląca masa w Układzie Słonecznym przekracza już 1 MIPS na gram; czyli wciąż jest on niezbyt bystry, ale już nie całkiem tępy. Populacja ludzi osiągnęła niemal szczyt, sięgając dziewięciu miliardów, ale przyrost zaczyna już skłaniać się ku ujemnemu, a średnia wieku w rejonach zwanych niegdyś „rozwiniętymi” jest dobrze po czterdziestce. Ludzkie procesy umysłowe stanowią około 1028 MIPS-ów z układowej mocy. Prawdziwe myślenie spoczywa głównie na aureoli tysiąca bilionów procesorów otaczających białkowe maszyny swą obliczeniową mgiełką – każdy z osobna ma jedną dziesiątą mocy ludzkiego mózgu, ale razem są dziesięć tysięcy razy mocniejsze, a ich liczba podwaja się co dwadzieścia milionów sekund – dochodzi już do 1033 MIPS-ów i nadal rośnie, choć Układowi Słonecznemu daleko jeszcze do pełnego przebudzenia. Technologie przychodzą i odchodzą, ale nawet pięć lat temu nikt nie przewidywał, że puszkowane naczelne będą teraz orbitować wokół Jowisza – synergia nowych branż i
dziwacznych modeli biznesowych zreanimowała epokę kosmiczną, znaczną rolę odegrało też wykrycie (dotąd nierozszyfrowanych) sygnałów pozaziemskich cywilizacji. Niespodziewani eksploratorzy marginesów rozwijają nowe nisze ekologiczne na peryferiach ludzkiej infoprzestrzeni, minuty lub godziny świetlne od centrum, w miarę jak nabiera tempa ekspansja zamrożona jeszcze w latach 70. XX wieku.
Amber, jak większość postindustrialistów na pokładzie statku-sierocińca Ernst Sanger, ma paręnaście lat: choć u wielu z nich naturalne talenty ulepszono przez komórkową rekombinację genetyczną, ona, wskutek wyznawanych przez matkę ideałów, musi zadowalać się prozaicznymi komputerowymi pomocami. Nikt jej nie grzebał przy tylnej korze ciemieniowej, żeby powiększyć pamięć krótkoterminową, ani przy tylnym górnym zakręcie skroniowym, żeby poprawić przetwarzanie informacji słownej, ale za to dorastała z neuroimplantami, które są dla niej teraz równie naturalne jak płuca czy palce. Połowa jej mózgowego softu wybiega poza czaszkę, układając się na sieci procesorów podpiętych do mózgu kanałem komunikacyjnym opartym na kwantowym splątaniu – jej osobistej metakorze. Te młode mutanty jasno płoną: nie są może całkiem niezrozumiałe dla swych rodziców, lecz kompletnie obce – tak. Przepaść między pokoleniami jest szeroka jak lata sześćdziesiąte i głęboka jak Układ Słoneczny. Rodzice, urodzeni w najgorszych latach XXI wieku,
dorastali w towarzystwie białych, ociężałych wahadłowców, stacji kosmicznej, która tylko kręciła się w kółko, i komputerów, które popiskiwały przy naciskaniu klawiszy. Pomysł, że w ogóle można sobie polecieć na orbitę Jowisza, jest dla nich równie nieintuicyjny, jak Internet dla przedstawiciela amerykańskiego wyżu.
Większość pasażerów puszki uciekła od rodziców, uważających, że nastolatki mają chodzić do szkoły, niemogących poradzić sobie z pokoleniem tak podrasowanym, że przerasta inteligencją wszystkich dorosłych wokół. Amber w wieku sześciu lat posługiwała się biegle dziewięcioma językami, w tym tylko dwa były ludzkie, a sześć poddawało się serializacji8. Gdy miała lat siedem, matka zabrała ją do szkolnego psychologa, bo mówiła syntetycznymi językami. Dla Amber to była kropla, która przelała czarę, i dziewczyna zadzwoniła do ojca z nielegalnego, anonimowego telefonu. Ojciec miał wprawdzie orzeczony zakaz kontaktów z nią, ale matce nie przyszło do głowy wystąpić o takowy dla jego partnerki...


Pod żądłem napędu statku marszczą się potężne zwoje chmur: pomarańczowe, brązowe i błotnistoszare pasma powoli wyczołgują się zza opuchniętego horyzontu Jowisza. Sanger zbliża się do peryjowium, zanurzony głęboko w śmiercionośne pole magnetyczne gazowego olbrzyma; po walcu skaczą wyładowania elektrostatyczne, rozpalając się łukiem wokół ciemnofioletowej chmury gazów wydechowych wypychanych przez magnetyczne zwierciadła napędu plazmowego o zmiennym impulsie. Plazmowa rakieta jest podkręcona na maksymalny przepływ masy, impuls właściwy ma teraz prawie tak mały, jak rakieta z reaktorem rozszczepiającym, ale za to daje maksymalny ciąg; cała konstrukcja, poskrzypując i pojękując, wykonuje manewr asysty grawitacyjnej. Za godzinę napęd zamigoce, zgaśnie i sierociniec zacznie spadać w górę, na zewnątrz, ku Ganimedesowi, a potem opadnie na orbitę wokół Amaltei, czwartego księżyca Jowisza (i źródła większości materii w pierścieniu Gossamera). Nie są pierwszymi puszkowanymi człekokształtnymi docierającymi do podukładu
Jowisza, ale za to jednym z pierwszych prywatnych przedsięwzięć tego typu. Transmisja danych jest tu ślimacza – jakby ssało się przez słomkę zdechłe ślimaki – od paru setek mikrosond o mysich móżdżkach i kilku pozostawionych przez NASA lub ESA dinozaurów dzielą ich miliony kilometrów próżni. Są tak daleko od wnętrza Układu, że macierz łącznościowa statku idzie w większości na cache’owanie danych – przychodzące informacje pochodzą już sprzed całych kilosekund.
Amber, podobnie jak połowa nieśpiących pasażerów, przygląda się temu z fascynacją z mesy. Mesa jest długim, nadmuchiwanym walcem o podwójnym kadłubie, umieszczonym osiowo pośrodku statku. W rurach w jej ścianach mieści się większość ich zapasów wody. Całą przeciwległą ścianę zajmuje projekcja wideo, w czasie rzeczywistym przedstawiająca trójwymiarowy obraz przetaczającej się pod nimi planety; w rzeczywistości, pomiędzy nimi a uwięzionymi w magnetycznej otoczce Jowisza cząstkami umieszczono tyle masy, ile się tylko dało.
– W tym sobie popływać... – wzdycha Lilly. – Tylko sobie wyobraźcie, zanurkować w to morze...
Na oknie pojawia się jej awatar, oddalony o kilometry próżni surfuje na srebrnej desce.
– Nieźle by cię spiekło od tego wiatru – szydzi Kas.
Awatar Lilly, dotąd ubrany w migotliwy metaliczny kostium kąpielowy, zaczyna nagle przypominać fakturą pieczone mięso i ostrzegawczo macha kiełbaskowatymi paluszkami.
– I ciebie też, i okno, przez które tam wlazłeś!
Wirtualna próżnia za oknem zaczyna się roić od ciał, przeważnie ludzkich, wyginających się i przeistaczających w udawanej walce, gdy połowa dzieciaków podejmuje wirtualne wyzwanie „każdy na każdego”. To gest na pohybel dojmującemu lękowi, że za cienkimi ściankami sierocińca czai się środowisko naprawdę tak nieprzyjazne, jak sugeruje usmażony awatar Lilly.
Amber odwraca się do swego pulpitu: pracuje nad zawiłą plątaniną formularzy, które trzeba wypełnić, zanim ekspedycja rozpocznie pracę. Wokół niej krążą i onieśmielają fakty i liczby, które nigdy się zanadto nie oddalają. Jowisz waży 1,9 x 1027 kilogramów. Ma dwadzieścia dziewięć księżyców, a wokół nich tłoczy się w przybliżeniu dwieście tysięcy pomniejszych ciał, skalnych brył i śmieci – licząc tylko te większe niż składniki pierścienia, Jowisz bowiem (jak Saturn) też ma pierścienie, chociaż nie tak widoczne. Dotarło tutaj w sumie sześć ważniejszych platform orbitalnych – oraz dwieście siedemnaście mikrosond, wszystkie oprócz sześciu należą do prywatnych konsorcjów rozrywkowych. Pierwszą ludzką ekspedycję zorganizowały sześć lat temu ESA Studios, po nich parę firm od próbnego wydobycia oraz magistrala mikrohandlowa, która rozsiała po całym podukładzie pół miliona pikosond. A teraz dotarł Sanger i trzy inne puszki z małpami (jedna z Marsa, dwie z niskiej orbity okołoziemskiej) i wygląda na to, że wybuchnie tu
żywiołowa kolonizacja, gdyby tylko nie fakt, że istnieją co najmniej cztery konkurencyjne Wielkie Plany na zagospodarowanie masy Jowisza.
Ktoś ją poszturchuje.
– Ej, Amber, co tam porabiasz?
Otwiera oczy.
– Odrabiam pracę domową.
To Su Ang.
– Słuchaj, my lecimy na Amalteę, nie? Ale nasze sprawozdania finansowe lądują w Reno, więc trzeba odwalić całą tę papierkową robotę. Monica prosiła, żebym pomogła. Tego jest cała góra.
Ang nachyla się i czyta do góry nogami:
– Agencja Ochrony Środowiska?
– Tak. Arkusz Szacunkowej Oceny Przyszłego Wpływu na Środowisko dwieście cztery, sześć b, strona druga. Mam im „wypisać wszystkie akweny wody stojącej w promieniu pięciu kilometrów od terenu planowanych prac wydobywczych. W przypadku prac ziemnych poniżej poziomu wód gruntowych także wymienić wszystkie źródła, zbiorniki i strumienie w odległości mniejszej lub równej głębokości wykopu w metrach pomnożonej przez pięćset, do maksymalnej odległości dziesięciu kilometrów w kierunku zgodnym z uwarstwieniem geologicznym. Dla każdego ze zbiorników wypisać wszystkie zagrożone lub objęte ochroną gatunki ptactwa, ryb, ssaków, gadów, płazów, bezkręgowców i roślin występujące w promieniu dziesięciu kilometrów...
– ...od kopalni na Amaltei. Która krąży sto osiemdziesiąt tysięcy kilometrów nad Jowiszem, nie ma atmosfery, a na jej powierzchni można w pół godziny łyknąć dziesięć grejów promieniowania. – Ang kręci głową, a potem psuje efekt, chichocząc.
Amber unosi wzrok.
Na ścianie przed nią ktoś – pewnie Nicky albo Borys – wkleił do wirtualnej bijatyki karykaturę jej własnego awatara. Od tyłu obejmuje ją olbrzymi pies z kreskówki, z obwisłymi uszami i nieprawdopodobnie wielkim wzwodem, wyśpiewujący anatomicznie nieprawdopodobne propozycje i sugestywnie się przy tym pieszczący.
– Chuj z nim!
Wytrącona przez ten szok z roztargnienia – i zła – Amber upuszcza górę papierów i ciska na ekran nowy awatar, wyśniony w nocy przez jej agenta.
Nazywa się Szpic i jest groźny. Szpic urywa psu głowę i sika mu do tchawicy o ludzkiej anatomii: tymczasem ona rozgląda się dookoła, próbując się domyślić, który ze skretyniałych dzieciaków albo zagubionych maniaków nauki mógł wysłać jej tak niesympatyczny przekaz.
– Dzieciaki! Spokój! – Rozgląda się. Jedna z Franklinów (tym razem dwudziestoparoletnia czarnoskóra kobieta) patrzy na nich groźnie. – Nie można was zostawić na pół kilo, żebyście się nie pobili?
Amber wydyma usta.
– Się nie bijemy, to jest ożywiona wymiana zdań.
– Ha. – Franklinka się pochyla; ręce ma splecione, na twarzy przyklejony uśmieszek. – Już to kiedyś słyszałam. W każdym razie... – ona-oni machają ręką i ekran gaśnie – ...mam dla was wiadomość. Nasz tytuł został zweryfikowany. Fabryka rusza, gdy tylko wyłączymy żądło i zakończymy przepychanie papierologii przez prawników. Wreszcie mamy szansę zarobić na nasze utrzymanie...


Amber wspomina historię starożytną, przeszłość sprzed pięciu lat według jej osi czasu. W tej powtórce widzi wnętrze piętrowego wiejskiego domu gdzieś na głębokim Zachodzie; przebywają tam z matką tymczasowo, dopóki ona zajmuje się audytem jakiejś przestarzałej firmy fabrykacyjnej, tłukącej z krzemu układy scalone dla Pentagonowych projektów, które dawno zjechały z krzywej nowoczesności. Matka pochyla się nad nią, groźnie dorosła w swym ciemnym kostiumie i klipsach-przyzwoitkach.
– Idziesz do szkoły i koniec dyskusji.
Matka jest lodowatą blond madonną i należy do najskuteczniejszych łowców nagród w skarbówce – potrafi przyprawić prezesów wielkich firm o atak paniki, po prostu mrugając. Amber, płowowłosa narwana ośmiolatka o pomieszanej tożsamości, przez brak doświadczenia niepewna, gdzie przebiega granica między nią a siecią, nie umie jeszcze się skutecznie bronić. Po paru sekundach werbalizuje słabiutki protest:
– Ja nie chcę! – Jeden z demonów pomagających zarządzać postawą podpowiada, że to niedobre podejście, więc Amber modyfikuje wypowiedź:
– Mamo, oni znowu będą mnie męczyć. Za bardzo się od nich różnię. A w ogóle to wiem, że chcesz, żebym socjalizowała się z moimi metrykalnymi równoważnikami, ale czy nie po to mam zapas pasma transmisyjnego we wstęgach bocznych? Mogę się naprawdę dobrze socjalizować w domu.
Mama robi coś niespodziewanego: przyklęka, tak by mieć oczy na wysokości jej twarzy. Obie stoją na dywanie salonu, gdzie rządzi brązowy sztruks w stylu lat siedemdziesiątych oraz kwasowo-pomarańczowe tapety w perskie roślinne zakrętasy. Choć raz są same: gdy ludzie walczą, domowe roboty chowają się po kątach.
– Kochanie, posłuchaj mnie. – Głos ma zdyszany, naładowany emocjami równie silnymi i duszącymi, jak woda kolońska, której używa, żeby stłumić u klientów zapach ich strachu. – Wiem, że ojciec pisze ci takie rzeczy, ale to wszystko nieprawda. Potrzebujesz towarzystwa, fizycznego towarzystwa, twoich rówieśników. Nawet z twoją wszczepką jesteś kimś naturalnym, a nie jakimś przekonstruowanym dziwadłem. Naturalne dzieci, jak ty, potrzebują towarzystwa, inaczej dziwaczeją. Amber, socjalizacja to nie tekstowe gadki z podobnymi do ciebie ludźmi, musisz nauczyć się radzić też z tymi, którzy się od ciebie różnią. Nie będziesz jakimś cyborgiem-sieciowym świrem. Ale żebyś była zdrowa, trzeba chodzić do szkoły, rozwijać swój mentalny system odpornościowy. W końcu, co nas nie zabije, czyni nas mocniejszymi, tak czy nie?
To chamski moralny szantaż, przejrzysty jak szkło i manipulatorski jak cholera, ale corpus logica Amber oznacza go ogromnym animowanym symbolem, sugerującym prawdopodobieństwo kary fizycznej, jeśli na to zareaguje – mama jest wzburzona, nozdrza ma rozszerzone, oddech przyśpieszony, na policzkach jest widoczne rozszerzenie naczyń krwionośnych. Amber – do spółki ze wszczepką i wsparciem metakory złożonej z rozproszonych agentów – jest wystarczająco dojrzała, by modelować, przewidywać i umieć uniknąć kar cielesnych. Jednakże jej wzrost i dziecinny wygląd stawiają ją w niekorzystnym położeniu podczas negocjacji z dorosłymi, którzy dorastali w prostszych czasach. Wzdycha i robi ryjek, żeby dać mamie do zrozumienia, że się nie zgadza, ale będzie posłuszna.
– No dobra. Skoro tak mówisz.
Mama wstaje, wpatrzona w przestrzeń – pewnie mówi saturnowi, żeby odpalił silnik i otworzył garaż.
– Tak mówię, skarbie. Wkładaj buty, zabiorę cię, wracając z pracy, i mam dla ciebie prezent, wieczorem razem pojedziemy, sprawdzimy sobie nowy kościół. – Uśmiecha się, lecz uśmiech nie dociera do oczu. Amber już dawno się domyśliła, że te rytuały mają zapewnić jej symulowane wychowanie w stylu amerykańskiej klasy średniej, którego według niej Amber rozpaczliwie potrzebuje, zanim wpadnie głową naprzód w przyszłość. Tak naprawdę, tak samo jak Amber, nie lubi tych kościołów, ale nie ma sensu się kłócić.
– Teraz będziesz już grzeczna, prawda?

d4czpsa
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d4czpsa

Pobieranie, zwielokrotnianie, przechowywanie lub jakiekolwiek inne wykorzystywanie treści dostępnych w niniejszym serwisie - bez względu na ich charakter i sposób wyrażenia (w szczególności lecz nie wyłącznie: słowne, słowno-muzyczne, muzyczne, audiowizualne, audialne, tekstowe, graficzne i zawarte w nich dane i informacje, bazy danych i zawarte w nich dane) oraz formę (np. literackie, publicystyczne, naukowe, kartograficzne, programy komputerowe, plastyczne, fotograficzne) wymaga uprzedniej i jednoznacznej zgody Wirtualna Polska Media Spółka Akcyjna z siedzibą w Warszawie, będącej właścicielem niniejszego serwisu, bez względu na sposób ich eksploracji i wykorzystaną metodę (manualną lub zautomatyzowaną technikę, w tym z użyciem programów uczenia maszynowego lub sztucznej inteligencji). Powyższe zastrzeżenie nie dotyczy wykorzystywania jedynie w celu ułatwienia ich wyszukiwania przez wyszukiwarki internetowe oraz korzystania w ramach stosunków umownych lub dozwolonego użytku określonego przez właściwe przepisy prawa.Szczegółowa treść dotycząca niniejszego zastrzeżenia znajduje siętutaj