Peter Lerangis
ZŁODZIEJ MIECZA
39 wskazówek, tom trzeci
Rozdział 1
Byli ugotowani.
Amy Cahill nie spuszczała oka z wysłużonego czarnego worka marynarskiego sunącego wzdłuż bagażowego taśmociągu. Na jego rogach widać było wybrzuszenia. Nad taśmociągiem w pięciu językach widniał napis: dziękujemy za odwiedzenie wenecji. informujemy, że losowo wybrane sztuki bagażu rejestrowanego zostaną przeszukane.
– Świetnie – podsumowała. – Ciekawe, jak często odbywa się to losowanie?
– Mówiłem ci, że wojownik ninja zawsze powinien przewozić swoje miecze w bagażu podręcznym – szepnął jej brat Dan, któremu odkąd pamiętała, brakowało piątej klepki.
– Wybacz, Jackie Chanie, ale każdy bagaż podręczny jest prześwietlany – odparła szeptem. – Istnieją ścisłe reguły przewożenia samurajskich mieczy w plecakach, nawet tych należących do wychudzonych jedenastolatków niespełna rozumu, którym wydaje się, że są wojownikami ninja.
– Moglibyśmy po prostu wytłumaczyć, że potrzebujemy tych mieczy do krojenia szynki parmeńskiej. – Nie ustępował Dan. – Kto jak kto, ale Włosi powinni rozumieć kulinarne niuanse.
– A ty powinieneś zrozumieć: ”Pięć do dwudziestu lat”.
Dan wzruszył ramionami i podniósł klatkę do przewożenia domowych zwierząt, z której łypał na niego podejrzliwie bardzo niezadowolony egipski mau.
– Do widzenia, Saladinie – zwrócił się w stronę klatki. – Pamiętaj, że kiedy już dotrzemy do Tokio, co wieczór będziesz dostawał sushi z lucjana czerwonego!
Saladin miauknął żałośnie, kiedy Dan odstawił delikatnie klatkę na taśmę.
– Mmmm, hmm, ooooch… Aaaaaaaaaaahhhh! – Zza ich pleców dał się słyszeć zduszony krzyk. To Nellie Gomez, opiekunka młodych Cahillów, tańczyła do piosenki odtwarzanej na swoim iPodzie. Absolutny dystans do siebie był jedną z wielu zalet Nellie.
Amy patrzyła, jak ich bagaż znika w ładowni. Gdyby celnicy przeszukali ich torbę, z pewnością wszczęliby alarm. Lotnisko zaroiłoby się od wrzeszczących włoskich policjantów i cała trójka musiałaby brać nogi za pas.
Oczywiście mieli w tym wprawę. Ostatnio często musieli uciekać. Wszystko zaczęło się w dniu, kiedy podjęli wyzwanie zawarte w testamencie babci Grace. Od kiedy jej posiadłość w Massachusetts stanęła w płomieniach, wciąż spotykały ich śmiertelnie niebezpieczne przygody: Niemal zginęli w walącym się budynku w Filadelfii, zostali zaatakowani przez mnichów w Austrii i byli ścigani przez łodzie na weneckich kanałach. Stali się celem brudnych zagrywek wszystkich gałęzi rodu Cahillów.
Raz na jakiś czas – mniej więcej co trzy sekundy – Amy zastanawiała się, po kiego diabła robią to wszystko. Ona i Dan mogli zadowolić się przyjemną sumką miliona dolarów na głowę, tak jak wielu innych członków rodziny. Grace ofiarowała im jednak inny wybór: pościg za trzydziestoma dziewięcioma wskazówkami prowadzącymi do ukrytego przez setki lat sekretu, źródła największej władzy, jaką znał świat.
Do tej pory Amy i Dan wiedli zwyczajne, raczej nudne życie. Po śmierci rodziców przed siedmiu laty przygarnęła ich okropna ciotka Beatrice. Jedyną fajną rzeczą, którą dla nich zrobiła, było zatrudnienie Nellie.
Teraz jednak wiedzieli, że stanowią element czegoś znacznie większego, potężnej rodziny, do której należeli Ben Franklin i Wolfgang Amadeusz Mozart. Wyglądało na to, że wszyscy najwięksi geniusze byli Cahillami. Ciężko im było wyobrazić sobie coś równie niesamowitego.
– Hej, Amy, czy kiedykolwiek myślałaś o tym, żeby wskoczyć na taśmę i zobaczyć, co się stanie?
Dziewczyna chwyciła brata za ramię i ruszyła w stronę przejścia dla pasażerów. Nellie szła tuż za nią. Jedną ręką podkręcała swojego iPoda, a drugą poprawiała tkwiący w jej nosie kolczyk w kształcie węża.
Amy spojrzała na lotniskowy zegar – wskazywał czternastą trzynaście. Samolot miał wylecieć o czternastej trzydzieści siedem. Był to lot międzynarodowy, na który należało się stawić dwie godziny, a nie dwadzieścia cztery minuty wcześniej.
– Nie zdążymy! – zawołała.
Ruszyli biegiem w stronę bramki numer cztery, raz po raz kogoś potrącając.
– Wygląda na to, że nie znaleźli Rufusa i Remusa, co? – zapytał Dan.
– A kim są Rufus i Remus? – Amy zrobiła zdziwioną minę.
– Mówię o mieczach! Nazwałem je tak na cześć założycieli Włoch.
– To byli Romulus i Remus – syknęła Amy. – Założyciele Rzymu. I ani się waż wspominać to słowo!
– ”Rzym”?
– ”Miecz”, lamusie. – Amy zniżyła głos do szeptu, kiedy dotarli na koniec bardzo długiej kolejki. – Chcesz nas wszystkich wtrącić do paki?
– O-o-o-o… – Nellie wciąż zawodziła fałszywie do jakiegoś bliżej nieokreślonego punkowego kawałka.
Wydawało się, że dotarcie na początek kolejki zajmie im jakieś trzydzieści godzin. Amy jak zawsze z trudem zniosła konieczność zdjęcia nefrytowego naszyjnika – pamiątki po babci Grace. Nie chciała się z nim rozstawać nawet na minutę. Kiedy skończyli odprawę, zegar wskazywał czternastą trzydzieści jeden. Rzucili się długim korytarzem w kierunku bramki.
– Wszystkich pozostałych pasażerów linii Japan Airlines, lot osiem zero siedem do Tokio, zapraszamy do wyjścia numer cztery – rozległ się z głośników komunikat, wypowiedziany po angielsku, ale z silnym włoskim akcentem. – Proszę przygotować karty pokładowe i… arrrrrrivederci!
Znowu stanęli na końcu kolejki, tuż za pociągającym nosem brzdącem, który w pewnym momencie odwrócił się i kichnął prosto na Nellie.
– Fuj! Gdzie twoje dobre maniery? – oburzyła się dziewczyna, wycierając dłoń w rękaw.
– Czy ktoś widział moją kartę pokładową? – zapytał Dan, przetrząsając kieszenie.
– Weź moją – zaproponowała Nellie. – Jest cała w smarkach.
– Sprawdź w książce – podpowiedziała Amy, wskazując na egzemplarz w miękkiej oprawie, wciśnięty w tylną kieszeń jego spodni.
Dan wyciągnął wysłużony tom Komedii wszech czasów, który znalazł na tylnym siedzeniu taksówki w drodze na lotnisko. Karta pokładowa tkwiła pomiędzy stronami.
– Ten szalony, szalony świat – westchnął chłopiec.
– To była twoja najmądrzejsza uwaga dzisiejszego dnia – zauważyła Amy.
– Raczej tytuł filmu – odparł Dan. – Właśnie o nim czytam. Niesamowita fabuła…
– Zapraszam do przodu. Witamy na pokładzie! – zaświergotała wesoło stewardesa. Słuchawki z logo Japan Airlines kiwały się na jej blond głowie za każdym razem, gdy witała kolejnego pasażera. Na piersi miała tabliczkę z nazwiskiem: I. Rinaldi.
Nellie wręczyła kobiecie swoją kartę pokładową i ruszyła harmonijkowym korytarzem prowadzącym do wejścia do samolotu.
– Hej, dzieciaki, to nic trudnego – zawołała przez ramię do swoich podopiecznych.
Dan wyciągnął kartę pokładową w stronę stewardesy, nie przestając paplać:
– To naprawdę śmieszny film. Wyobraź sobie starych, dobrych komików szukających skarbu…
– Przepraszam panią, brakuje mu piątej klepki – zwróciła się do stewardesy Amy, wręczając jej kartę pokładową i popychając brata w stronę tunelu.
Jednak pani Rinaldi stanęła przed nimi, blokując im przejście.
– Uno momento – powiedziała, starając się zachować profesjonalny uśmiech i jednocześnie wsłuchując się w czyjś głos w słuchawce. – Si… och, si, si, si, si… buono – odezwała się do mikrofonu. Następnie wzruszyła ramionami i zwróciła się do Amy i Dana: – Proszę pójść ze mną.
Kiedy odchodzili na bok, Amy usiłowała nie panikować. Miecze… Na pewno znaleźli miecze…
Dan patrzył na nią wzrokiem spaniela. Czasami wystarczyło jedno spojrzenie, by dokładnie wiedzieć, o czym myśli jej brat.
Może powinniśmy uciec? mówił jego wzrok.
Niby dokąd? odpowiedziała mu bez słów.
Nellie wysunęła głowę z wejścia do tunelu.
– Co się dzieje? – zapytała.
– To rutynowa procedura – zawołała pani Rinaldi, po czym zwróciła się do Amy i Dana: – Mój przełożony mówi, że zostaniecie poddani wyrywkowej kontroli. Zaczekajcie tu na mnie – rzuciła i zniknęła razem z ich kartami pokładowymi.
Z wnętrza tunelu dobiegł głos innej stewardesy, zwracającej się do Nellie:
– Zajmij swoje miejsce, skarbie. Nie martw się, samolot nie odleci bez wszystkich pasażerów.
– Nienawidzę lotnisk. – Nellie przewróciła oczami i ruszyła we wskazanym kierunku. – Do zobaczenia w środku. Zostawię wam paczkę orzeszków.
Kiedy zniknęła, Amy syknęła do brata:
– Wiedziałam, że tak będzie. Przeszukali twój bagaż. Zatrzymają nas, oddadzą ciotce Beatrice i już nigdy nie zobaczymy Nellie…
– Przestaniesz wreszcie krakać? – przerwał jej Dan. – Powiemy im, że ktoś podrzucił nam mie… sama wiesz co do worka. Nigdy w życiu ich nie widzieliśmy. Jesteśmy dziećmi. Dzieciom zawsze się wierzy. Poza tym może wcale nie przeszukali naszych bagaży. Może sprawdzają tylko twój paszport, by upewnić się, że mogą pozwolić komuś tak brzydkiemu wsiąść do samolotu…
Amy wymierzyła mu kuksańca w żebro.
– Ostatnie wezwanie pasażerów lotu osiem zero siedem do Tokio, bramka numer cztery! – ryknęło z głośnika.
Trzecia stewardesa właśnie zakładała taśmę blokującą dostęp do korytarza.
Amy była już poważnie zdenerwowana. Nie mogli czekać ze startem samolotu bez końca.
– Musimy znaleźć tę stewardesę. Miała na nazwisko Rinaldi – powiedziała. – Za mną!
Chwyciła Dana za ramię i oboje rzucili się w stronę bramki. Nagle wpadli na parę, która biegła dokładnie w tym samym kierunku. Amy odbiła się od nich, tracąc na chwilę dech, a później wpadła z impetem na Dana, który prawie przewrócił się na podłogę.
– Co u… – wydusił.
Nieznajomi mieli na sobie długie czarne trencze z postawionymi kołnierzami, skrywającymi ich twarze. Jedno z nich nosiło drogie czarne lakierki, drugie – wysadzane diamencikami sportowe buty. Kiedy mijali Dana i Amy, wymachując w powietrzu kartami pokładowymi, jedno z nich zawołało:
– Z drogi!
Amy skądś znała ten głos. Złapała Dana za ramię, gdy tajemnicza dwójka odsuwała barierkę na bok.
– Zaczekajcie! – zawołała.
Steward także za nimi krzyknął. Dopiero wtedy para zatrzymała się i wręczyła mu karty pokładowe. Mężczyzna pobieżnie na nie spojrzał, kiwnął głową i założył taśmę z powrotem.
– Miłego lotu, Amy i Danie – rzucił jeszcze za tajemniczą parą.
Gdy pasażerowie weszli do korytarza, odwrócili się – opuścili kołnierze i uśmiechnęli się zuchwale.
Amy otworzyła usta ze zdziwienia, widząc kuzynów i głównych rywali w pościgu za trzydziestoma dziewięcioma wskazówkami. Kuzynów, których złośliwość przewyższały wyłącznie bogactwo i przebiegłość.
– Sayonara, frajerzy! – zawołali na pożegnanie Ian i Natalie Kabrowie.
Rozdział 2
– Zatrzymać ich! – Dan i Amy biegli w stronę tunelu, wrzeszcząc ile sił w płucach.
Steward natychmiast odciął im drogę.
– Wasze karty pokładowe, per favore? – Na jego twarzy malowała się mieszanka zdumienia i zniecierpliwienia.
Amy bezradnie patrzyła, jak Ian i Natalie znikają w tunelu. Po chwili rozległ się głuchy dźwięk zamykanych drzwi samolotu.
– To jest… to jest rodzeństwo Kabra! – krzyknął Dan. – Złe Kobry. Famoso, evillo Kabritos! Porwali naszą opiekunkę!
Wokół nich zaczął zbierać się tłum gapiów. Tymczasem steward, patrząc w oczy Amy, zapytał:
– Nie macie kart pokładowych?
Dan posłał siostrze rozpaczliwe spojrzenie, które wręcz krzyczało: Jesteś starsza – zrób coś!
W głowie Amy galopowały myśli. Skąd wzięli się tu Ian i Natalie? Przecież ona i Dan zostawili ich nieprzytomnych w zadymionym pomieszczeniu w Wenecji. Kto ich uratował? Jakim cudem udało im się tak szybko stanąć na nogi? Jak zdołali ukraść im karty pokładowe?
Wszyscy patrzyli na Amy. Całe lotnisko. Nie cierpiała, kiedy ludzie się na nią gapili. A tym bardziej, jeśli wiązało się to z upokorzeniem ze strony rodzeństwa Kabra. Zawsze byli o krok przed nimi, zawsze o wskazówkę bliżej rozwikłania tajemnicy Cahillów. Nieważne, jak bardzo Amy i Dan się starali, Kobry były sprytniejsze, szybsze, bardziej opanowane i bezwzględne. Podszyli się pod nią i Dana. Lada chwila mieli zaskoczyć ich bezbronną opiekunkę. W jaki sposób Amy miała sobie z tym wszystkim poradzić? Otworzyła usta, ale nie dała rady wydobyć z nich żadnego dźwięku. Patrzyło na nią zbyt wiele par oczu. Czuła się tak, jakby ktoś zawiązał jej struny głosowe na supeł.
– Nooo dobra, dzięki Amy – powiedział Dan. – Posłuchaj, chłopie… To znaczy niech pan posłucha. Tamta dwójka to rodzeństwo Kabra. Oszukali nas, rozumie pan? Comprendo? Bilety, które okazali, są na nazwisko Cahill, ale oni nie są Cahillami. To znaczy, teoretycznie są, ale to inna gałąź rodu. Oni są Janusami czy raczej Lucianami, a my nie wiemy, kim jesteśmy… to znaczy, do której linii należymy… ale jesteśmy z nimi spokrewnieni. W każdym razie wszyscy bierzemy udział w czymś w rodzaju walki związanej z testamentem naszej babci, ale to długa historia. Teraz trzeba zatrzymać tamtą dwójkę! Prosimy!
– Przykro mi – odezwał się mężczyzna. – Skoro nie macie kart pokładowych…
Amy chwyciła brata za ramię. W ten sposób niczego nie wskórają. Muszą odnaleźć panią Rinaldi lub przełożonego, który ją wezwał. Niewykluczone, że nadal mieli szansę. Może uda im się jeszcze powstrzymać samolot przed startem.
Jak na komendę Amy i Dan rzucili się biegiem przed siebie, minęli miejsce, gdzie wpadli na rodzeństwo Kabra, i w mgnieniu oka znaleźli się na głównym korytarzu. W oddali widzieli szereg sklepów. Po prawej stronie znajdował się składzik i szklane drzwi z napisem: WSTĘP WYŁĄCZNIE DLA PERSONELU. Po lewej, przy drzwiach do damskiej toalety, zebrał się krąg gapiów. Grupa sanitariuszy właśnie wynosiła z pomieszczenia kobietę na noszach. Ze wszystkich kierunków biegli w ich stronę funkcjonariusze policji.
Nie zwalniając kroku, Amy usiłowała wypatrzyć w tłumie znajomą twarz.
W końcu się udało. Błysk blond włosów, przerzucanych przez ramię, przyciągnął jej wzrok.
– Dan, spójrz!
– O, czyżbyś odzyskała mowę? – spytał chłopiec z przekąsem. – Co znowu?
Przez tłum sprawnie przedzierała się wysoka kobieta w za dużym mundurku Japan Airlines. Widok znajomej postaci wystarczył, by z gardła Amy dobył się najgłośniejszy z możliwych krzyk:
– Irina!
Iriny Spasky nie sposób było pomylić z nikim innym – jej sztywno wyprostowanej, wojskowej sylwetki i ostrego jak sztylet ruchu ramion. Irina była kolejnym Cahillem biorącym udział w pościgu za wskazówkami. Podobnie jak Iana i Natalie, cechowała ją absolutna bezwzględność. Jednak Irina była profesjonalistką – przeszła szkolenie szpiegowskie w KGB.
Nie odwróciła się. Poza przyspieszonym krokiem nic nie wskazywało na to, by usłyszała krzyk Amy. Po chwili zniknęła w tłumie.
– Zatrzymać ją! – Dan rzucił się przed siebie, prawie wpadając na siedzącego na wózku inwalidzkim mężczyznę.
– Polizia! – wrzasnął tamten, podnosząc laskę, jakby chciał uderzyć Dana w głowę.
Chłopiec zdołał się uchylić, a Amy odciągnęła go na bok, starając się nie stracić z oczu Iriny. Biegli przed siebie, łokciami torując sobie drogę.
Wreszcie znaleźli się w mniej zatłoczonej części lotniska, niemal przy jego końcu, ale po Irinie nie było nawet śladu.
– Uciekła – jęknął Dan.
– Nie… nie mogę w to uwierzyć. – Amy z trudem łapała oddech. – Była w zmowie z Ianem i Natalie. W trójkę wystrychnęli nas na dudka.
– Jesteś pewna, że to była ona? Niby skąd Irina miałaby wziąć strój stewardesy?
Wtem z megafonu dobiegł głośny komunikat po włosku i po chwili tłum rozsunął się szybko, tworząc przejście. Przez lotnisko na sygnale jechała niewielka karetka pogotowia.
Z tłumu rozbrzmiewał szmer rozmów, głównie w obcych językach. Na szczęście Amy udało się dostrzec parę ludzi w okularach przeciwsłonecznych. Byli obwieszeni aparatami fotograficznymi, ubrani w obrzydliwe hawajskie koszule i mieli pozbawione wyrazu uśmiechy, przyklejone do twarzy.
– Spójrz, Dan, to Amerykanie – powiedziała. – Chodź, posłuchamy, co mówią.
Zbliżyli się do nich na tyle, by usłyszeć strzępki rozmowy o kobiecie na noszach.
Dan wyglądał na zmieszanego.
– Została nagabnięta w damskiej toalecie?
– Napadnięta – poprawiła go Amy. – To musiała być przełożona tamtej stewardesy! Irina ogłuszyła ją i zabrała jej uniform.
– O rany… – odparł Dan, niemal z podziwem.
Amy spojrzała w stronę okna, za którym wielka maszyna właśnie kołowała na pas startowy.
– Samolot szykuje się do startu! – krzyknęła, spanikowana.
– Gdzie są drzwi? – Dan rozejrzał się wkoło. – Jeszcze możemy za nim pobiec!
– Jasne, ty biegnij, a ja tymczasem spróbuję kupić bilet na najbliższy lot – dla jednej osoby i poczekam, aż obsługa zdrapie twoje szczątki z silnika odrzutowca. – Amy przewróciła oczami i rzuciła się biegiem do stanowiska rezerwacji. – Możesz ewentualnie pójść ze mną!
Okna samolotu przypominały z oddali mętne, srebrzysto-czarne dziury. Amy wiedziała, że za jednym z nich znajduje się Nellie.
Sam na sam z rodzeństwem Kabra.