Pięć dni między anulowanym atakiem niemieckim i faktycznym wybuchem wojny upłynęło na Zachodzie pod znakiem rosnącego optymizmu. Łudzono się, że polityka stanowczości zmusi Hitlera do ustępstw. Niebezpieczeństwo wojny wciąż było bardzo poważne, ale cała strategia Zachodu i Polski opierała się w tym czasie na odstraszaniu Niemców. A skoro – jak myślano – Hitler zapędził się w ślepy zaułek, prąc do konfrontacji z Polską, to Zachód chciał mu pozostawić uchylone drzwi do negocjacji, choć już nie zasadach „monachijskich”, lecz na warunkach równoprawności, bez gróźb czy jednostronnych posunięć.
Ta nowa sytuacja tłumaczy, czemu tyle czasu poświęcono odpowiedzi na ofertę Hitlera. Dokument rządu brytyjskiego potwierdzał poparcie dla Polski i determinację w dochowaniu wierności układowi brytyjsko-polskiemu, ale sugerował też, że nie może być mowy o porozumieniu niemiecko-brytyjskim, dopóki kwestia polska nie zostanie rozwiązana drogą równoprawnych ustaleń dwustronnych, zagwarantowanych przez traktat międzynarodowy. Podczas dyskusji w siedzibie premiera i na forum gabinetu starano się usunąć z tekstu wszystko, co mogłoby sugerować, że poparcie dla Polski osłabło choćby na jotę. Postanowiono więc usunąć zdanie: „W końcu gdy ucierpią wszyscy, nie będzie większej różnicy, na czyje barki złożymy bezpośrednią odpowiedzialność”. Minister spraw wewnętrznych sir John Simon zauważył, komentując szkic odpowiedzi dla Hitlera: „Nie będzie nawet cienia wątpliwości, kto ponosi wyłączną odpowiedzialność”. Minister wojny Hore-Belisha zanotował sobie punkty do gabinetowej dyskusji o liście do Hitlera: „Albo to wszystko
blef, albo nie. Jeśli blef, to OK, a jeśli nie, to nie możemy osłabiać swojej pozycji przez oddzielanie sprawy polskiej od naszej własnej”. Uważał, że pierwsza wersja tekstu Halifaksa nie była dość stanowcza i zanotował: „Jesteśmy gotowi na wojnę, chyba że on [Hitler] jest gotów na negocjacje na równych warunkach”. Ostatecznie przyjęto niemal wszystkie poprawki „wyostrzające” ton listu, zabranego do Berlina 28 sierpnia przez Hendersona. Dokument ten odzwierciedlał nastroje panujące wówczas w Foreign Office. Richard Butler określił je jako „całkowite powstrzymanie się od przymuszania Polaków do negocjacji”. Uważano, że właśnie stanowczość przyniesie pożądane efekty. Sytuacja we Francji była nieco inna, gdyż Hitler nie sądził, by rząd francuski zdecydował się na samodzielne działania, bez porozumienia z Londynem. Dlatego skupił się na „zmiękczaniu” postawy Brytyjczyków wobec sprawy polskiej. W Paryżu również zapanował optymizm, oparty na doniesieniach francuskich dyplomatów w Niemczech. Ich zdaniem odwołanie
rozkazu do ataku 26 sierpnia miało świadczyć o pogłębiającej się słabości strony niemieckiej. 27 sierpnia Robert Coulondre, francuski ambasador w Berlinie, stwierdził podobno – według urzędnika MSZ Saint-Johna Perse’a – że „trzeba wiedzieć, iż Hitler w obliczu siły cofa się”. Następnego dnia w Paryżu mówiono z rosnącą nadzieją, że „Hitler waha się coraz bardziej”. Na Quai D’Orsay plotkowano o wojnie nerwów z Hitlerem, który stara się jak może wybrnąć z polskiej awantury. „Niemieckie morale – zanotował Saint-John Perse 29 sierpnia – załamuje się, a nasze wręcz przeciwnie – rośnie”. Wśród wielu francuskich polityków wyczuwało się stanowczość, podobnie jak u ich kolegów z Londynu. Mówili, że „kto sieje wiatr, zbiera burzę”.
Georges Bonnet sądził, że tę zmianę klimatu politycznego da się przekuć na jakąś powtórkę z Monachium. Gorąco popierał włoską inicjatywę zorganizowania konferencji pokojowej i pragnął, by Polacy zrezygnowali z Gdańska. Rolę głównego negocjatora chciał najpierw powierzyć królowi Belgów Leopoldowi III, a potem widział w tej roli – co brzmi nieprawdopodobnie – generała Francisca Franco, niedawnego triumfatora w hiszpańskiej wojnie domowej. Bonnet i jego poplecznicy gotowi byli posunąć się znacznie dalej w wywieraniu presji na Polskę, Francuscy munichois („monachijczycy”), entuzjaści rozwiązania monachijskiego, których głównym rzecznikiem był minister spraw zagranicznych, optowali za taką strategią dlatego, iż wierzyli, że Hitler woli mimo wszystko zasiąść za stołem negocjacyjnym niż wdać się w wojnę.
Jednakże przygotowania do ewentualnego konfliktu trwały nieprzerwanie. W Polsce – gdzie minister Beck wciąż twierdził, że stanowczość wobec niemieckich żądań może doprowadzić do porozumienia respektującego polskie interesy – postępowała mobilizacja. 27 sierpnia gotowe do działania były już wszystkie polskie jednostki, a dzień później skontrolowano stan terenów przygranicznych na zachodzie kraju: sprawdzono, czy są już przygotowane do działań wojennych i czy ewakuowano z nich mieszkańców. 29 sierpnia wojska polskie przeszły na wysunięte pozycje, choć nie wydano jeszcze rozkazu do mobilizacji powszechnej. W Wielkiej Brytanii ministerstwo wojny zarządziło 27 sierpnia mobilizację 35 000 żołnierzy armii terytorialnej, a następnego dnia zmobilizowano wszystkie „kluczowe zespoły” armii regularnej, tak by można było szybko rozbudować siły zbrojne z chwilą ogłoszenia powszechnej mobilizacji – z czym Chamberlain się wstrzymywał, nie chcąc zaogniać sytuacji zbyt prowokacyjnymi działaniami.
(fragment, przełożył Jarosław Skowroński)
Dzień wybuchu wojny był dniem Hitlera. Podjął nieodwołalną decyzję i stał się wreszcie prawdziwym wodzem wojennym Niemców. O godzinie 10.00 przybył do berlińskiej Opery Krolla, gdzie od czasu pożaru gmachu Reichstagu obradował niemiecki parlament. Zamiast zwykłego brunatnego uniformu partyjnego miał na sobie bluzę mundurową w wojskowym kolorze feldgrau, zamówioną parę dni wcześniej przez jego służącego. Ponieważ sesję zwołano dopiero o trzeciej w nocy, ponad stu deputowanych z odleglejszych terenów Rzeszy nie zdążyło przyjechać, a niektórzy byli już w szeregach wojska. Wolne miejsca zajęli więc gwardziści Hitlera i inni funkcjonariusze partyjni. Przewodniczący Reichstagu, Hermann Göring, ogłosił, że ci „zastępczy” deputowani mają również prawo głosu, gdyż zależało mu na efekcie jednomyślności pełnej reprezentacji narodu. Od tak dobranej kompanii Hitler otrzymał już na wstępie burzliwą owację. Mówił krócej niż zazwyczaj, oskarżając Polaków o niechęć do kompromisu, akt agresji wobec Niemiec (prowokacja
gliwicka) oraz torpedowanie jego wysiłków na rzecz pokojowego porozumienia. „Gdańsk był i jest miastem niemieckim – stwierdził. – Korytarz pomorski był i jest niemiecki”. Gdyby nie kultura niemiecka – mówił – cały ten obszar tkwiłby w „najgłębszym barbarzyństwie”. Nie wyrażał się jednak ze szczególną wrogością o Francji i Wielkiej Brytanii. Podczas swego wystąpienia zerkał w kierunku lóż dyplomatycznych, gdzie siedzieli między innymi przedstawiciele tych krajów. Kiedy skończył, nagrodzono go owacją na stojąco. „Cóż za stanowczość!” – zachwycał się Goebbels w swym dzienniku. Hitler ogłosił także, że jeśli umrze lub polegnie na tej wojnie, to jego miejsce ma zająć Hermann Göring. Minister spraw wewnętrznych Wilhelm Frick odczytał następnie projekt ustawy o przyłączeniu Gdańska do Rzeszy. Projekt został przyjęty przez aklamację. Hitler wrócił do Kancelarii Rzeszy „zlany potem i wyczerpany”. Po drodze, na Unter den Linden i Wilhelmstrasse, zgromadziły się tłumy ludzi chcących zobaczyć swego Führera. W ciągu tego
dnia weszło w życie kilka dekretów i rozkazów dotyczących wojennego wysiłku Niemiec. Najbardziej znamienna była zgoda Hitlera na „eutanazję” ludzi fizycznie bądź psychiczne niepełnosprawnych. Dokument ten znaleziono już po wojnie w archiwach niemieckich – nosił datę 1 września 1939 roku. Rozkaz opracowano jeszcze przed wybuchem wojny, ale w miesiącach letnich 1939 roku pozostawał w zawieszeniu, a wprowadzono go ostatecznie w październiku tego roku. Chodziło o to, by w obliczu wojny nie „marnować” środków medycznych na „genetyczne obciążenia” narodu. W rezultacie zamordowano 70 000 niepełnosprawnych lub przewlekle chorych Niemców. Dokument antydatowano – może dlatego by podkreślić związek tej decyzji z początkiem wojny i potrzebą wyzbycia się wszelkich wewnętrznych zagrożeń dla czystości rasy niemieckiej.
Wieści o agresji Niemiec wobec Polski dotarły wczesnym rankiem do Paryża i Londynu. Cadogan został o 7.00 rano wyrwany ze snu wiadomością, że Gdańsk stał się częścią Rzeszy, a wkrótce potem przekazano mu, iż Wehrmacht przekroczył granicę polską. O godzinie 7.48 Chamberlain otrzymał depeszę agencji Reuters, podającą treść porannego komunikatu radia niemieckiego o decyzji Hitlera, by uderzyć na Polskę: „Rozkaz Führera kładzie kres temu obłędowi – cytowała agencja. – Nie ma innego wyjścia: od tej pory siła spotka się z siłą”. O godzinie 7.20 do ministra wojny Hore-Belishy zatelefonował generał Gort. Powiedział, że „Niemcy się ruszyli”. Minister nie mógł już zasnąć. Kręcił się w łóżku, mrucząc: „Szlag by trafił tych Niemców. Że też musieli mnie obudzić w taki sposób!”. Gdy wstał, zauważył, że nie zjawił się jego fryzjer i zrozumiał, że będzie się musiał ogolić sam. Nie było jednak całkiem jasne, co się właściwie stało i do jakiego stopnia można ufać napływającym wieściom. Późnym wieczorem dnia poprzedniego
przekazano bowiem Chamberlainowi wiadomość z niemieckiego komunikatu radiowego, że to polskie wojsko przekroczyło w trzech lub czterech miejscach granicę z Niemcami. Gdy Halifax poprosił o wyjaśnienia chargé d’affaires ambasady niemieckiej, powiedziano mu, że niemieccy dyplomaci dopiero badają sytuację. Jednakże polski ambasador potwierdził, że wojna istotnie wybuchła i że to Niemcy są agresorem. O godzinie 8.30 francuski ambasador w Warszawie przekazał do Paryża, że armia niemiecka atakuje na całym froncie.Wkrótce potem zarówno Chamberlain, jak i Daladier wydali rozkaz do mobilizacji powszechnej, a oba rządy przystąpiły do przygotowania zgodnych not, żądających od Berlina natychmiastowego wycofania wojsk niemieckich z terytorium Polski.
W instrukcjach dotyczących mobilizacji powszechnej widać było zastanawiający brak zdecydowania. Wojskowy sekretarz gabinetu brytyjskiego, Hastings Ismay, powiadomił szefów sztabów, iż rząd postanowił wysłać do Berlina depeszę, która nie była wprawdzie ultimatum, ale czymś bardzo podobnym. „Możliwe – dodał powściągliwie – że zechcą panowie przekazać swoim dowódcom zarówno w kraju, jak i w koloniach, iż takie faktyczne ultimatum zostało wysłane”. Sir Cyril Newall, szef sztabu sił powietrznych, nader służbiście zadepeszował do wszystkich dowódców RAF w Wielkiej Brytanii, nad Morzem Śródziemnym, w Palestynie, Iraku, Adenie i na Dalekim Wschodzie, by przekazać im, że Berlinowi ma być postawione „faktyczne ultimatum” – i że w związku z tym należy się przygotować na nagły atak Niemców.
(fragment, przełożył Jarosław Skowroński)