Trwa ładowanie...
d1vofby
03-02-2020 19:39

Lepsze jutro (#3). Za ostatnią gwiazdą.

książka
Oceń jako pierwszy:
d1vofby
Lepsze jutro (#3). Za ostatnią gwiazdą.
Forma wydania

Książka

Rok wydania
Autorzy
Kategoria
Wydawnictwo
Materiały prasowe
Źródło: Materiały prasowe

Aby przygotować się na lepsze jutro, trzeba pożegnać się z przeszłością.

Kamila niczego nie pamięta. Tamten dzień jawi się jej jako zamazany obraz i gdyby nie przypadek, nie dowiedziałaby się, że wydarzyło się coś złego.

Na dodatek okazuje się, że sprawy mają się zupełnie inaczej, niż je dotąd widziała. Krok po kroku wszystko, co budowała z takim trudem, rozpada się jak domek z kart. Dziewczyna będzie musiała nauczyć się żyć od nowa, wybaczyć sobie i poszukać pomocy. Czy najbliżsi zdadzą trudny egzamin w chwili, gdy będzie ich najbardziej potrzebowała?

Czy Kamila wreszcie odkryje, co się znajduje za ostatnią gwiazdą i czy będzie umiała uporać się z trudną przeszłością? Jak ostatecznie ułożą się losy trzech sióstr?

Jak bardzo czekałam na ten trzeci tom! Jak byłam ciekawa, jak autorka poukłada losy sióstr!

Jakie okazało się „Lepsze jutro”, tym razem „Za ostatnią gwiazdą”?

Przeczytajcie!

Joanna Onysk

Doskonałe zwieńczenie cyklu. Autorce udało się mnie zaskoczyć, zmylić oraz zainteresować. To historia pełna emocji, smutków i radości, a przede wszystkim to opowieść o sile siostrzanej miłości. Gorąco polecam!

GrażynaWróbel

To zdecydowanie moja ulubiona cześć trylogii! Magdalena Kołosowska umiejętnie prowadzi czytelnika przez fabułę, którą wypełniają emocje, momenty zwątpienia oraz trudne decyzje. Takie historie chce się czytać! Polecam!

Hanna Smarzewska

Lepsze jutro (#3). Za ostatnią gwiazdą.
Numer ISBN

978-83-66217-94-2

Wymiary

130x200

Oprawa

miękka ze skrzydełkami

Liczba stron

288

Język

polski

Fragment

Pierwsza szła mama. Sama. Za nią, w odległości dwóch kroków, szłyśmy my; Kinga, Karo z dziećmi i ja. Za nami Kubiakowie, wciąż jeszcze teściowie Kingi, oraz Marek, za nimi reszta rodziny i znajo­mych. Nieprzebrany tłum wijący się na wąskich alejkach cmentarza, a wśród nich moja paczka, moi przyjaciele, zaraz po rodzinie najbliżsi mi ludzie. Ich widok, ich obecność znaczyły dla mnie wiele, a mimo to unikałam ich wzroku i spuszczałam gło­wę, ilekroć któreś na mnie spojrzało. Nie chciałam żadnych kondolencji, wyrazów współczucia. Nie od nich. Byli, czułam ich obecność, a to znaczyło dla mnie więcej niż słowa.

Patrzyłam na to wszystko, jakbym była wi­dzem na przedstawieniu; wiedziałam przecież, że mężczyzna w czerni niósł urnę z prochami mojego ojca, ale nie docierało do mnie, że to rzeczywiście koniec. Wciąż miałam nadzieję, że wrócę do domu, w którym będzie na mnie czekał ukochany tata, że się obudzę, a te wszystkie wydarzenia okażą się je­dynie złym snem. Przecież tatuś nie mógł tak po prostu odejść! Jego życie nie mogło skończyć się w ten sposób!

Uniosłam głowę i rozejrzałam się wokół. Cie­szyłam się, że założyłam okulary przeciwsłoneczne. Co prawda słońca nie było, ale spełniały swoją rolę, ukrywając moje oczy przed światem. Nie płakałam. Byłam zaskoczona tym, co się działo. Ile osób my­ślało tak jak ja?

Ostatni raz widziałam się z tatą w święta. Nie sądziłam, że nasza ówczesna rozmowa będzie ostatnią, tak jak złożone życzenia, wspólna Wigi­lia i świąteczny obiad. Nie byłam przygotowana na rzeczy ostateczne.

Gdybym wiedziała… gdybym skontaktowała się z nimi po świętach.

Przypomniałam sobie rozmowę z Karo, gdy za­dzwoniła do mnie tydzień wcześniej i swoją obiet­nicę. Niespełnioną, ale…

Tata wiedział, że nie mogłam. O wszystkim opo­wiedziałam mu, kiedy leżałam w szpitalu. Poszłam wówczas do niego i przez całą noc siedziałam przy jego łóżku. Miałam wrażenie, że mnie uważnie słu­chał, pomimo że był nieprzytomny.

A jeśli to przeze mnie?

Pomyślawszy o tym, zachwiałam się i byłabym upadła, gdyby nie czyjeś ramię.

– Dziękuję – szepnęłam i spojrzałam na osobę, która mi pomogła.

Ze zdumieniem zauważyłam, że obok był Marek i właśnie obejmował mnie ramieniem.

– Wszystko w porządku? – zapytał.

– Tak. – Starałam się, aby jak najmniej osób zwracało na mnie uwagę. – Dziękuję.

– Na pewno?

– Nic mi nie jest – zapewniłam.

Odprowadziłam go wzrokiem. Wrócił do swojej mamy i podał jej ramię.

Och, jak ja zazdrościłam Kindze tego Marka! Bo już wiedziałam, wcale się nie kryli z tym, że coś ich łączyło. Nie kryli się przed nami, przed Karo, mamą i mną. Początkowo byłam zaskoczona, na­wet przez myśl mi nie przeszło, że moja siostra może być zainteresowana bratem Karola. Że mo­głaby być zainteresowana kimkolwiek po rozstaniu z mężem. I nigdy też nie uwierzyłabym, gdyby ktoś mi powiedział, że Marek mógłby być zaintereso­wany stabilizacją. A teraz, obserwując ich razem, widziałam, czułam i mogłam niemal dotknąć tego, co ich łączyło. Bo łączyło! Coś, co widać było w ich gestach, uśmiechach, spojrzeniach! Kiedyś wydawa­ło mi się, że szczytem marzeń każdej kobiety jest mężczyzna taki jak Karol, ułożony, zorientowany na cel, konsekwentny, doskonale prowadzący swo­ją karierę. Tworzyli z Kingą parę doskonałą. Tak przynajmniej nam się wydawało. I im zapewne też. Do czasu. Ich pierwsza rozprawa rozwodowa zo­stała wyznaczona za nieco ponad trzy tygodnie, na ostatni wtorek lutego. Pierwsza i jedyna, bo Kinga zarzekała się, że wszystko już ustalili i orzeczenie rozwodu pozostaje formalnością.

Spojrzałam na siostrę.

Kiedyś uważałam, że wychodząc za Karola, wy­grała los na loterii, ale teraz zazdrościłam jej Mar­ka, bo wiedziałam, że w życiu są ważniejsze rzeczy niż sukces i kariera. I to właśnie Marek okazał się tym, który dawał jej to wszystko. Nawet jeśli byli tylko przyjaciółmi.

Jak to się stało, że w jej życiu wszystko wywró­ciło się do góry nogami?

I zaraz to samo pomyślałam o Karolinie i o so­bie. Moja najstarsza siostra też czekała na swoją rozprawę rozwodową i miała termin wyznaczo­ny na piątego kwietnia. Wyglądała na zmęczoną, pozbawioną radości życia. Zapewne częściowo za jej stan odpowiadała śmierć taty, ale coś jeszcze musiało się wydarzyć. I nie sądziłam, aby chodziło o Rafała. Nie byłam wtajemniczona we wszystko, ale obiło mi się o uszy, że przez jakiś czas spoty­kała się z kimś. Czasem potrafiły z Kingą mówić o czymś niemal szeptem, kiedy wydawało im się, że nie widzę. Nigdy jednak nie powiedziały wprost, że

Karo kogoś ma. A ja nie dopytywałam. Byłam zajęta swoim życiem, zachłystywałam się szczęściem z po­wodu nieprzytomnego wręcz zakochania w Mate­uszu. Teraz nie potrafiłam określić, co do niego czuję i nie byłam pewna, czy mogę z nim w dalszym ciągu być. Bałam się. Moje życie nabrało rozpędu, działy się w nim rzeczy, których nie chciałam; i ni­gdy nie myślałam, że będą mnie dotyczyć. Byłam tym wszystkim zmęczona.

Podeszłam do Kingi i wsunęłam rękę pod jej ramię. Odwróciła się. Nie musiałyśmy nic mówić, porozumiewałyśmy się bez słów. Uśmiechnęła się do mnie i ścisnęła delikatnie moją dłoń.

Zatrzymaliśmy się przed kolumbarium.

Nie potrafiłam się skupić, dochodziły do mnie jakieś strzępy modlitw i słów księdza. Ogarnęło mnie dziwne przeczucie, którego nie mogłam się pozbyć. Zupełnie jakby coś miało się wydarzyć. Wkradł się we mnie niepokój i wciąż narastał.

Rozejrzałam się. W powodzi ludzkich głów nie dostrzegłam niczego niepokojącego, ale w mo­mencie gdy chciałam odetchnąć z ulgą, wreszcie go zobaczyłam.

Nie widziałam Mateusza i nie rozmawiałam z nim od kilku dni. Ostatnio kontakt mieliśmy ze sobą w poniedziałek, kiedy zadzwonił do mnie, a ja w paru słowach zakończyłam nasz związek i po­wiedziałam, że wracam do mamy. Przyjął to z wy­raźnym zaskoczeniem, jakby się nie spodziewał, co nie lada mnie zdziwiło. Spędziłam z nim ponad pół roku, a patrzyłam w tej chwili jak na nieznajomego. Nie potrafiłam z nim porozmawiać. I choć w cią­gu ostatnich kilku dni niejednokrotnie próbował, w końcu zrozumiał, że nie jestem zainteresowana. Nie wiedział wszystkiego; o wielu rzeczach nie miał pojęcia, bo sama się dopiero dowiadywałam. Nie informowałam go o niczym, jakbym jednym gestem wykreśliła go ze swojego życia.

Nic nie potrafiłam na to poradzić, to było sil­niejsze ode mnie. Strach, niepewność, nieufność, zagubienie. Najbezpieczniej czułam się w towarzy­stwie mamy i sióstr; nie chciałam ryzykować, do­puszczać kogokolwiek do siebie, rozmawiać. I mimo że zdawałam sobie sprawę, iż Mateusz po prostu zasługiwał na szczerość, nie umiałam się przełamać. Dlatego nie cofnęłam swoich słów i pozwalałam mu wierzyć, że to, o czym mu powiedziałam kilka dni wcześniej, jest prawdą.

A teraz żegnał mojego ojca, stojąc w tłumie żałobników.

Od początku naszej znajomości podchodził do moich rodziców nieco sceptycznie. Rozmawiał z nimi, był miły, ale widziałam gołym okiem, że z całą pewnością się nie zaprzyjaźnią. Żałowałam tego, zwłaszcza ze względu na tatę. Po tym, jak wyje­chał Karol, ulubiony zięć zarówno jego, jak i mamy, ojciec nie miał w rodzinie faceta, z którym mógłby sobie pogadać. Miałam nadzieję, że Mateusz stanie się dla niego niemal synem. Marzyłam, by sobie dys­kutowali o męskich sprawach. Niestety nie zaiskrzy­ło. Moi rodzice pozostali dla niego obcymi ludźmi, z którymi nie chciał mieć bliższych kontaktów.

Spojrzał na mnie. Zadrżałam i Kinga to zauważyła.

– Co się stało? – zapytała.

Nie odpowiedziałam, patrząc wciąż w jeden punkt. Podążyła za moim wzrokiem.

– Wszystko w porządku?

– Nie wiem – odpowiedziałam słabym głosem.


Wciąż było mi niedobrze, jakby fakt, że kilka minut wcześniej zwróciłam zawartość żołądka, nie miał żadnego znaczenia. Czułam w ustach dziwny po­smak, moje mięśnie co rusz napinały się w odru­chu wymiotnym, a ja wykasływałam z siebie żółć. Jakby tego było mało, miałam wrażenie, że tracę przytomność za każdym razem, gdy zamykam oczy. Z trudem łączyłam fakty i wydarzenia w sensowną całość. Byłam w szpitalu, przyszłam tu, ponieważ Karo dzwoniła do mnie jak oszalała, zapychając mi skrzynkę i informując, że tata jest chory.

Niestety nie pamiętałam nic więcej, zupełnie jakby ktoś wyciął mi akurat ten fragment pamięci. Bolała mnie głowa i brzuch, ledwie chodziłam i nie rozumiałam, jakim cudem krwawiłam, skoro okres skończył mi się pięć dni wcześniej.

– Słyszy mnie pani? – Nade mną nachyliła się młoda kobieta w białym kitlu. Skinęłam głową. – Nazywam się Anita Stelmach i jestem lekarzem. Jak się pani czuje?

– Niedobrze mi – powiedziałam cicho, obejmu­jąc się za brzuch i przyjmując pozycję embrionalną, jakby gwarantowała mi pozbycie się bólu.

– Rozumiem. – Zapisała coś w karcie. – Możemy porozmawiać? Czuje się pani na siłach?

– Tak.

– Czy może mi pani powiedzieć, jak się nazywa?

Spojrzałam na nią zaskoczona.

– Jak się nazywam?

– Tak.

– Kamila Krzyżanowska – odparłam, nie rozu­miejąc, czemu to miało służyć.

– Pani Kamilo… proszę mi powiedzieć, czy oprócz tego, że jest pani niedobrze, coś panią boli? Musimy zrobić podstawowe badania, zaraz popro­szę pielęgniarkę, żeby pobrała krew.

– Boli mnie brzuch. – Dotknęłam bolącego miej­sca. – I krwawię – przyznałam się, zamykając oczy.

– Jest pani w ciąży?

– Nie, na pewno nie.

– Ma pani okres?

– Skończył mi się kilka dni temu.

Zauważyłam jej spojrzenie.

– Mogę zobaczyć? – zapytała, zakładając jedno­razowe rękawiczki i zaciągając zasłonę. Zgodziłam się, po czym zawstydzona odwróciłam głowę. Mia­łam na sobie zbyt dużą szpitalną koszulę, leżałam bez bielizny z wielką podpaską między nogami. Moje ubranie zabrano, jak tylko trafiłam na odział. Było brudne i śmierdziało wymiocinami.

Anita uniosła mi koszulę. Jeśli wyglądałam tam tak, jak się czułam…

Delikatnie uciskała brzuch, dotykała wnętrza ud; nie miałam odwagi, by na nią spojrzeć.

– Pobierzemy materiał do badań, na razie krew i mocz – powiedziała w końcu, naciągając na mnie kołdrę. – Sprawdzimy, co może być przyczyną pani złego samopoczucia.

– Mam za sobą ciężki okres, to pewnie nerwy… – próbowałam się wytłumaczyć i sama znaleźć przy­czynę. Ostatnio w moim życiu sporo się działo, nie dbałam o siebie należycie, byłam ciągle zdenerwo­wana, zarywałam noce i żyłam tak naprawdę dzięki kawie. Nie miałam jednak zamiaru tłumaczyć jej teraz, co robiłam przez ostatni miesiąc.

– Musimy to sprawdzić. – Lekarka spojrzała na mnie. Miała ładne, duże brązowe oczy i sympatycz­ną twarz. – Pani Kamilo… – zawahała się. – Kiedy miała pani ostatni stosunek?

– Słucham? – Byłam zaskoczona jej pytaniem.

– Proszę mi powiedzieć, kiedy odbyła pani ostat­ni stosunek? – Nie pytała, bardziej nalegała, abym udzieliła odpowiedzi.

– A co to ma wspólnego…?

– Wczoraj? – przerwała mi bezpardonowo.

– Nie. Trzy dni temu – odpowiedziałam po chwili.

Znowu zauważyłam to jej dziwne, niespokojne spojrzenie i przez myśl mi przeszło, że wyglądała tak, jakby nie chciała o wszystkim mówić.

– Rozumiem. – Zdjęła rękawiczki i wyrzuciła je do kosza. – Chciałabym, aby zbadał panią gineko­log – powiedziała.

– Ginekolog? Dlaczego?

– Pani krwawi.

– Tak, ale…

– Proszę się zgodzić – powiedziała zdecydowa­nie. – Zaraz poproszę o konsultacje. A siostra Bogu­sia – spojrzała na wchodzącą właśnie pielęgniarkę – pobierze materiał do badań.

Wiedziałam, że nie informują mnie o wszyst­kim; czułam się, jakbym była jakimś eksponatem muzealnym, który mieli prawo oglądać ze wszyst­kich stron i komentować, nie zwracając na mnie uwagi. I nikt nie patrzył mi w oczy, każdy uciekał wzrokiem gdzieś na sufit lub ściany, byle tylko nie patrzeć mi prosto w twarz. Chciało mi się płakać, tak bardzo się bałam. Przeczuwałam, że stało się coś złego; chciałam mieć przy sobie Karolinę, chciałam, aby trzymała mnie za rękę i dodawała otuchy, jak zawsze. I chciałam wreszcie wiedzieć, co mi jest!

Nie zadawałam pytań, gdy przyszła ginekolog, kobieta w średnim wieku, niezwykle delikatna. Raz tylko na mnie spojrzała i wyglądała wówczas, jak­by chciała mnie przeprosić. Zadawała mało pytań i wciąż informowała, co w danym momencie robi. Zastanowiła mnie ilość badań, którym zostałam poddana; nie wiedziałam, czemu miały służyć po­branie wymazu oraz długie i dokładne oględziny mojego krocza.

Kiedy wyszła, zostałam sama. Leżałam na wznak i patrzyłam w sufit, próbując sobie przypomnieć wydarzenia z poprzedniego wieczoru i nocy, po­szukać powodu, dla którego tu się znalazłam, ale w głowie miałam totalną pustkę. Nie pamiętałam niczego, co wydarzyło się poprzedniego dnia po po­rannej wizycie w spożywczaku.

Podziel się opinią

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d1vofby
d1vofby
d1vofby
d1vofby