Trwa ładowanie...
d2338ft
03-02-2020 14:35

Rozminięci

książka
Oceń jako pierwszy:
d2338ft
Rozminięci
Forma wydania

Książka

Rok wydania
Autorzy
Wydawnictwo
Materiały prasowe
Źródło: Materiały prasowe

Ostrożnie, Anno, ostrożnie. Stąpasz po kruchym lodzie.
Główni bohaterowie, Ana i Ed, zostali mocno doświadczeni przez życie, nim los ich połączył. Między nimi jest spora różnica wieku – Ana, która wciąż nosi w sobie żałobę po zmarłym mężu, jest starsza, co sprawia, że ich związek jest jeszcze trudniejszy. W dodatku Ed, który jest muzykiem, ciągle podróżuje po świecie. Czy będą potrafili sobie zaufać? Czy przełamią swoje traumy i uprzedzenia? Czy to jest miłość, czy tylko spotkanie?

Rozminięci
Numer ISBN

978-83-7674-688-3

Wymiary

130x200

Liczba stron

320

Język

polski

Fragment

Spojrzał z ukosa na Anę. Śmigała po tych scho­dach jak kozica, bez najmniejszego wysiłku. Jedną ręką przytrzymywała tylko suknię, żeby nie plątała jej się między kostkami. Niepospolita kobieta; in­trygowała go coraz bardziej.

– Jesteśmy – powiedziała wreszcie, choć trudno było tego nie zauważyć.

Weszli za niewysoki mur. Edward z trudem po­wstrzymał jęk zawodu, lecz Any nie dało się oszukać.

– Rozczarowany? – Obrzuciła go szybkim, ba­dawczym spojrzeniem, które miało w sobie coś bel­ferskiego. Ciekawe, może i była nauczycielką?

– Nie, a właściwie… Tak, można tak powiedzieć. Spodziewałem się bardziej spektakularnych wido­ków, zresztą, gdy leciałem nad miastem… – urwał. Nie chciał, żeby odkryła jego status, było nie było, VIP-a.

– A to ciekawe. – Patrzyła teraz wyzywająco. – Szukasz miejsc z dala od pocztówkowych kadrów, ale codzienne krajobrazy tubylców też ci nie pasują. Przepraszam. Trzeba było mówić dokładniej, czego oczekujesz. – Klepnęła go w ramię. – Cóż, skoro już tu jesteś, posiedź chwilę, rozejrzyj się, bo może jed­nak znajdziesz coś dla siebie. Albo w sobie. Nie będę ci przeszkadzać. Z powrotem trafisz bez problemu, tu nie można się zgubić. Cześć!

Z jakiegoś powodu nie chciał się z nią żegnać. Zrobił gest, jakby miał zamiar przytrzymać skraj powłóczystej sukni.

– Zaczekaj – poprosił przez ściśnięte naraz gar­dło. Odchrząknął. – Posiedź tu ze mną przez chwilę.

Wskazała mu stopień schodów. Usiadła pierw­sza, a on poszedł w jej ślady. Kamień zdążył się nagrzać i teraz oddawał Edwardowi przyjemne cie­pło. Ana milczała. Cykady, które przestał w pewnym momencie słyszeć, znowu rzępoliły w drzewach – cyprysach i czymś, czego nie znał. Może tujach? Czy to zresztą ważne?

Zamknął oczy, a kiedy otworzył je z powrotem, zaczął dostrzegać więcej detali. Tarasy na tyłach domów. Przenośna wędzarnia, skrzynka klimatyza­cji, rusztowania, a na nich robotnicy naprawiający dach. W tle morze, ograniczone wysepkami.

– Pakleni Otoci. – Ana wyczuła jego pytanie, nim zdążył je sformułować. – Tu z przodu masz Gališnik.

Rzeczywiście, to ta wyspa z budynkiem, stwier­dził. Z tej perspektywy była skrócona, niemal ide­alnie okrągła.

Przesunął wzrok na sam cmentarz. Ani jednego grobu ziemnego. No tak, przecież tu pod spodem musi być lita skała. A więc nagrobki to pewnie ko­nieczność, nie wyznacznik statusu. Spojrzał z nie­chęcią na proste płyty. Identyczny brak wyobraźni jak w tapczanowej Polsce, no, może zagłówki tapcza­nów nie były tu aż tak powszechne. Do tego tandet­ne sztuczne kwiaty. Nie, chwila, tam z boku chyba położono prawdziwe, jeszcze świeże. Lilie i coś jak duże rumianki. Nad zielonkawymi środkami latała pszczoła. Opadała i wznosiła się znowu, ledwo do­tknąwszy płatków. Ciekawe, co czuła. Może, jak on, rozczarowanie? Nie wiedziała, że te margerytki są martwe? Ano właśnie, zastanowił się nad uciętymi kwiatami. Czy da się z nich pozyskać nektar lub pyłek, by następnie karmić nim kolejne pokolenia pszczół? I ludzi… A on? Co jest w stanie wydobyć z martwoty tego miejsca? Spokój? Ukojenie?

Poczuł, że mimo woli rozluźnia zaciśnięte szczę­ki. Ostatnia myśl bardzo przypadła mu do gustu. W końcu czy jest coś bardziej nieuniknionego niż śmierć? Na cmentarzu człowiek zawsze jest u sie­bie, niezależnie od obowiązującego w danym miej­scu modelu nagrobka. Zresztą, rozejrzał się, czy na pewno te grobowce są takie obce? Interesujące, nie widać wielu krzyży, za to prawie wszędzie wypisa­no na płytach „Obitelj”. Chyba obywatel. Obywatel Cesarec, obywatel Novković… To pewnie jakaś aleja zasłużonych z czasów komunistycznej Jugosławii. Moment, a dlaczego tamci pod obywatelem nie mają nazwisk?

– Czy „obitelj” znaczy…?

– Rodzina – odpowiedziała Ana, nim zdążył wyjść na głupka. No tak, teraz wszystko było jasne.

– Znałaś tych ludzi?

– Niektórych.

Niektórych. A więc nie była stąd, w przeciwnym razie znałaby większość. Ilu mieszkańców liczył Hvar? Kilka tysięcy. Tu każdy musiał być znajomym, przynajmniej z widzenia. Chciał podrążyć temat, lecz zobaczył w oddali całkiem udany obelisk.

– O, a to co? – Wstał i ruszył w kierunku pomni­ka. Kątem oka zarejestrował ruch biało-niebieskiej sukni. Właśnie chciał zauważyć, że podobne na­grobki widział w Polsce i że jednak nie da się ukryć wspólnego dziedzictwa austro-węgierskiego, gdy ugryzł się w język. Skoro Ana nie kwapiła się, by opowiadać o sobie, dlaczego miał postępować ina­czej? Naraz pożałował wcześniejszej prośby. W tej chwili chętnie pobyłby tu sam. Może udałoby mu się nawet pomodlić za spokój babcinej duszy?

– Czuję, że powinnam cię tu zostawić. – Kobieta najwyraźniej umiała czytać w jego myślach. Wzdry­gnął się.

– Nie! Proszę…

Co ona z nim wyprawiała? Nie chciał jej towa­rzystwa, a jednocześnie bał się poczucia osamot­nienia. No i diabli wzięli cały modlitewny nastrój. Na złość Anie i sobie zrobił jeszcze parę kroków w głąb cmentarza.

– Widziałem już tego anioła – stwierdził, pod­chodząc bliżej kamiennej figury.

– Możliwe, to nic oryginalnego. Pewnie rzeź­biarz korzystał…

– Nie! – przerwał jej gwałtownie, aż sam się zdzi­wił. – Ja go wcale nie widziałem. Słyszałem o nim albo czytałem. Niesamowite. – Poczuł, że zaczyna go boleć głowa. Powinien teraz łyknąć aspirynę i poło­żyć się na pół godziny. Pora koncertu, choć odległa, nadchodziła nieuchronnie.

Wytężył pamięć.

– Jestem pewien. I wiesz co? To na pewno był ten konkretny egzemplarz. – Zamknął oczy. Jedna ręka kryjąca miecz w fałdach szaty. Lewe skrzydło złożo­ne, a prawe uszkodzone tak, że wzór na powierzch­ni ubytku przypominał twarz szatana, wykrzywioną w złości. Straszny rysunek, namalowany brudem. Tylko miejsce się nie zgadzało. Tamten anioł stał w prywatnym ogrodzie gdzieś pod Dub…

– Wiem! – powiedział. – Childhood Demons. Ar­thur Monde, czytałaś?

Po twarzy Any przemknął cień.

– Nie przepadam za horrorami.

– A ja owszem. Pozwalają mi się zrelaksować mię­dzy… Cóż, chyba lubię się bać.

Do licha, znów był o krok od wsypy. A zresztą, dlaczego nie miałby jej powiedzieć, kim jest? Dla­czego nie zrzucić na tę obcą kobietę odrobiny swo­ich lęków? W końcu szanse, że się jeszcze spotkają, były bliskie zeru. Poza tym miał dziwną pewność, że choćby nawet odkryła, z kim ma do czynienia, nie zrobi z tej wiedzy żadnego użytku. Po co? Po co miałaby szkodzić jakiemuś muzykowi?

Przypomniał sobie Mauricia. Mauro pracował dla Iberii, a stres związany z pilotowaniem wielkich airbusów rozładowywał, spotykając się z kobietami. „Mam dziewczynę w każdym porcie. Lotniczym” – żartował. I nie chodziło mu wcale o seks. Tworzył sobie raczej namiastkę domu. Wspólna kolacja, roz­mowa, czyjeś ciepłe ciało na drugiej połowie łóżka, gdy sen przynosił wizję katastrof, jakich nie wymy­śliłby najlepszy symulator lotów. Wierna obecność, kupiona za perfumy ze strefy wolnocłowej.

Może powinien skorzystać z pomysłu Mauricia? W wersji zmodyfikowanej, oczywiście, ograniczonej do jednorazowego spotkania. Obiad w lokalnej knaj­pie, zresztą wszystko jedno, może być i szybka kawa, a potem spacer i pogawędka. Wsączyć w kobiece ucho przynajmniej część własnych fobii, tęsknot, pragnień. To bardziej intymne niż pozostawienie spermy w opłaconym cudzym ciele. Zdecydowanie też bardziej higieniczne, no i kuszące. Żadna re­lacja z prostytutką nie mogła nieść tylu obietnic, zwłaszcza dla tej drugiej strony, nad którą zyskałby całkowitą przewagę. On wiedziałby, że to nie jest początek czegoś pięknego, ona – nie.

Może powinien zacząć już teraz? Zerknął na Anę. Pocierała lewe ramię prawą dłonią. Ciekawe, czy dałaby się zaprosić na wino po koncercie?

Leciutki tik, niekontrolowany ruch głowy, jak u babci Jadzi, która zmagała się z chorobą Parkinsona.

– Muszę już iść – powiedziała. – Zostajesz?

Przytaknął bezgłośnie. Chciał widzieć, jak od­chodzi, a potem zawołać za nią. Ciekaw był, co zoba­czy, kiedy się odwróci. Radość czy zniecierpliwienie. Jeśli w ogóle się odwróci.

– A zatem, Ed, miłego pobytu na Hvarze. – Poda­ła mu rękę. Znowu ten zdecydowany uścisk, który zniechęcał do dalszego kontaktu. A jednak…

Podziel się opinią

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d2338ft
d2338ft
d2338ft