Telefon zadzwonił w najbardziej nieodpowiednim momencie. Na ekranie dużego płaskiego telewizora właśnie rozgrywała się ciekawa gangsterska scena filmu, który wprawdzie Robert Walocha oglądał już kilkanaście razy, ale za każdym ekscytował go tak samo, jak trzydzieści lat temu.
– Otylia! – mężczyzna zawołał poirytowany tym, że nikt nie odbiera tego okropnego telefonu. – Otylia! Nie możesz odebrać?
Oprócz dość natarczywego dzwonka telefonicznego i ryczącego telewizora w mieszkaniu nie słychać było żadnych innych dźwięków. Mężczyzna podniósł się z fotela, kipiąc złością, i złapał za słuchawkę dość wiekowego aparatu telefonicznego.
– Słucham! – ryknął jak wściekły lew.
– Dzień dobry, nazywam się Joanna Przyguła i chciałabym rozmawiać z kimś, kto jest krewnym lub bliskim znajomym pani Moniki Koluszko.
– Nie znam nikogo takiego! To pomyłka! – Mężczyzna cisnął słuchawkę i odwrócił się z zamiarem powrotu przed telewizor.
Telefon jednak zadzwonił ponownie. Zły na żonę, której akurat teraz zachciało się wyjść z domu, i wściekły na córkę, której nigdy nie było, kiedy powinna być obecna w mieszkaniu rodziców, ponownie podniósł słuchawkę.
– Słucham! – Ton głosu, jakim zaszczycił rozmówcę, bynajmniej nie należał do miłego i grzecznego.
– Bardzo pana przepraszam, z tej strony ponownie Joanna Przyguła, i bardzo proszę, aby pan nie odkładał telefonu, zanim nie powiem do końca, o co mi chodzi. Czy może pan to dla mnie zrobić? To ważne. Ośmielam się nawet powiedzieć, że bardzo ważne.
– Pani! Nie kupuję żadnych garnków ani kołder z nie wiadomo czego. Nie mam ochoty na żadną egzotyczną wycieczkę ani na darmowy ekspres do kawy, który dostanę w prezencie, jak przyjdę na pokaz czy to co wciskacie ludziom. Nie mam czasu na głupie pogaduchy. Do widzenia i jak jeszcze raz pani zadzwoni, to powiadomię policję i oskarżę panią o nękanie.
Robert Walocha już chciał ponownie rzucić słuchawką, gdy miły kobiecy głos powstrzymał go przed tym:
– Proszę pana, jestem pielęgniarką pracującą w jednym z białostockich szpitali, błagam, niech pan nie odkłada słuchawki! – Kobieta po drugiej stronie linii telefonicznej miała ciepły, nieco drżący głos, który brzmiał tak, jakby miała się zaraz rozpłakać. – W naszym szpitalu leży młoda kobieta, która nazywa się Monika Koluszko. Kobieta jest bardzo chora i nie wiadomo, czy dożyje do końca tygodnia.
– A co mnie to obchodzi? – Mężczyzna jakby złagodniał, chociaż nadal miał ochotę posłać tę obcą babę w diabły.
– Nie wiem, kim ta pani jest dla pana, ale w jej telefonie komórkowym ten numer, pod który teraz dzwonię, jest zapisany jako ICE, więc musi być pan ważną osobą dla niej.
– Pani, tu żaden Ice nie mieszka, możesz mi, kobieto, wreszcie dać spokój? Nie znam żadnej Moniki, nie znam żadnego Ice i w ogóle nie chce mi się już z panią gadać! – Walocha już chciał odłożyć słuchawkę, ale kobieta po drugiej stronie zawołała:
– Proszę zaczekać! ICE to skrót informujący ratowników, do kogo powinni zadzwonić w razie nagłego wypadku. Czasami ktoś wpisuje w książce adresowej telefonu komórkowego jako kontakt ICE konkretny numer i w tym wypadku tak właśnie jest w telefonie pani Moniki. Pana numer jest zapisany jako ICE1, ale nie ma przy nim żadnych innych informacji. Jest również zapisany drugi numer jako ICE2, ale pod tamtym numerem nikt się nie zgłasza, więc pewnie numer już jest nieaktualny. Wnioskuję więc, że jest pan kimś bliskim dla tej pani, skoro wpisała pana jako osobę, z którą „w razie gdyby”… należy się skontaktować.
– Pani szanowna, jak już mówiłem, nie znam tamtej osoby, ale jak pani chce, to niech zostawi do siebie jakiś numer, jak wróci do domu moja żona albo córka, to im powiem co i jak, może one znają tę osobę.
– Bardzo panu dziękuję! – głos kobiety wyraźnie się ożywił. – Czy ma pan coś do pisania? Podyktuję panu numer mojego prywatnego telefonu komórkowego.
– Moment. – Walocha odszedł na chwilę od stolika i wśród leżących na ławie zeszytów z krzyżówkami odnalazł długopis. Wyrwał kartkę z zeszytu, w którym zapisywał hasła, i napisał dużymi literami: TELEFON OD KOBIETY ZE SZPITALA. – Już, może pani dyktować.
Kobieta ponownie wymieniła swoje imię i nazwisko oraz nazwę placówki szpitalnej, a następnie podyktowała dziewięciocyfrowy numer. Następnie grzecznie podziękowała za rozmowę i dodała, że czeka na informację, ale prosi, aby ktoś szybko się z nią skontaktował, bo sprawa jest bardzo pilna.
Kiedy Robert Walocha odłożył wreszcie słuchawkę, poczuł, jak jego nogi zaczynają się robić jak z waty, ledwo dotarł do stojącego w kuchni krzesła i opadł na nie jak kłoda. Podparł twarz dłońmi i popatrzył przed siebie. Na zewnątrz świeciło piękne, wiosenne słońce, przez uchylone okno dolatywał wesoły świergot ptaków, które w przeciwieństwie do niego cieszyły się kolejnym dniem. Monika Koluszko – pomyślał i głęboko westchnął. A więc pewnie wyszła za mąż za tego… tego szubrawca. O jakiej innej Monice mogła mówić ta kobieta? Ale dlaczego ona nadal miała wpisany ich numer telefonu? Nagły ucisk w klatce piersiowej na kilka sekund pozbawił go powietrza, coś jakby mocno ścisnęło go w środku i zabolało tak, jak jeszcze nigdy dotąd. Z trudem sięgnął po stojącą na stole szklankę z wodą i upił spory łyk. Nagle ból się nasilił, wszystko zaczęło wirować i zanim zdążył cokolwiek pomyśleć, runął na podłogę jak długi. Szklanka wypadła mu z ręki i rozbiła się, rozlewając wokół resztę wody. Nie miał siły ruszyć ani ręką, ani nogą, a przed oczami coraz bardziej robiło mu się ciemno. Wpadał w jakiś ciemny tunel i pierwszy raz w życiu poczuł, że naprawdę się boi.
Kiedy przyjechało pogotowie, nie wiedział, co się wokół niego dzieje, skąd nagle wzięli się ludzie w dziwnych ubraniach i dlaczego coś tak głośno wyje w jego głowie. Przez ułamek sekundy wydawało mu się, że widzi nad sobą zapłakaną twarz Otylii, ale ona przecież nigdy przed ludźmi nie płakała. Ona nawet przed nim nigdy nie płakała, bo była wyjątkowo twardą kobietą. Czasami widział, jak wychodziła z łazienki z podpuchniętymi, zaczerwienionymi oczami, ale nigdy o nic nie pytał. Bo w ich domu nie rozmawiało się o uczuciach ani o emocjach. W ich domu rozmawiało się tylko na ważne tematy.
Jak bardzo chciałby teraz poczuć, że ktoś go przytula, chociaż był i nie był, nie wiedział, czy żyje czy już patrzy na wszystko z góry. Czuł jednak, że do twarzy przylega mu jakiś plastik, który pozwala swobodnie oddychać. Już tak bardzo nie boli w klatce piersiowej. Już boli coraz mniej.