Trwa ładowanie...
d169f8d
05-06-2020 09:00

Kołysanka dla Łani

książka
Oceń jako pierwszy:
d169f8d
Kołysanka dla Łani
Forma wydania

Książka

Rok wydania
Autorzy
Kategoria
Wydawnictwo
Materiały prasowe
Źródło: Materiały prasowe

Druga woja światowa, Polska. Do leśnych partyzantów dołączają dwie siostry. Starsza brutalnie zgwałcona i pobita przez Sowietów umiera podczas porodu, zostawiając na świecie swoją małą córeczkę. Między młodszą z sióstr a partyzantem o pseudonimie Ryś rodzi się uczucie. Jednak zakochani nie będą mogli długo cieszyć się swoją obecnością. Ją wywożą na roboty do Niemiec, on trafia do obozu koncentracyjnego.
Współcześnie, Gdańsk. Alicja spotyka bezdomnego starszego mężczyznę, który stracił pamięć. Proponuje mu mieszkanie w swoim domku dla gości. Za wikt i opierunek mężczyzna opiekuje się jej ogrodem. Czy tę dwójkę coś łączy? Dlaczego Zygmuntowi niekiedy stają przed oczami obrazy lasu, jakiejś młodej dziewczyny i czemu wciąż powraca do niego zapach konwalii…?
Ewa Formella przenosi nas w świat wspomnień bohaterów. A my, czytając, mamy wrażenie, że słuchamy opowieści naszych babć i dziadków. Warto wsłuchać się w ich głosy. Polecam!
Anna Sakowicz, pisarka
O przeszłości, która potrafi się przedrzeć nawet przez największe odmęty utraconej pamięci. O miłości. O zapachu konwalii, którego nie jest w stanie wymazać nawet czas. Polecam!
Joanna Wolf, NIEnaczytana
Frapująca i wciągająca opowieść o mężczyźnie, który nie pamięta swojej przeszłości i kobiecie, która postanawia mu pomóc. A w tle wspomnienia z II wojny światowej, ludzkie dramaty i tragedie. Ta historia na długo pozostanie w Waszej pamięci. Serdecznie polecam!
Alek Rogoziński, pisarz

Czy tę dwójkę coś łączy? Dlaczego Zygmuntowi niekiedy stają przed oczami obrazy lasu, jakiejś młodej dziewczyny i czemu wciąż powraca do niego zapach konwalii…?

Kołysanka dla Łani
Numer ISBN

978-83-66481-33-6

Wymiary

130x200

Oprawa

miękka

Liczba stron

272

Język

polski

Fragment

Kilka słów od autorki

Ta historia powstała na podstawie wspomnień. I tak jak w dwóch wcześniejszych książkach „Li­stach do Duszki” i „Muzyce dla Ilse”, które napi­sałam, bo bardzo mnie poruszyły te historie, nie wiem, ile w tej jest prawdy, a ile fantazji. Usłysza­łam tę opowieść dość przypadkowo i przyznam szczerze, nie poznałam osobiście osób, o których tutaj piszę. Ale ich historie tak bardzo mną wstrzą­snęły, że postanowiłam podzielić się nimi z moimi Czytelniczkami i Czytelnikami.

W swojej pracy często słucham wspomnień do­tyczących wojny; moi podopieczni opowiadają mi swoje historie i historie swoich bliskich, często ze łzami w oczach. Ale zauważyłam, że częściej pa­miętają te dobre chwile, tak jakby te złe wyparli z pamięci. Chociaż zdarza się, że jak bumerang wra­cają do nich i te smutne, złe, bolesne przeżycia.

W tej historii mamy tylko mały epizod dotyczący Niemców, ale, jak się wkrótce przekonacie, nie wszy­scy byli źli, jak również nie wszyscy Polacy byli dobrzy. Pamiętajmy o tym, ale nie karmmy się nienawiścią.

PROLOG

Druga wojna światowa

Powoli zaczynał zapadać zmrok. Las otulały już mleczne mgły letniego wieczoru. Większość mło­dych mężczyzn albo leżała na trawie i wsłuchiwała się w spokojne dźwięki organków, albo dokańczała wieczorną toaletę. Warunki polowe nauczyły ich cierpliwości i chociaż wielu chłopców nie miało w domach luksusów, to kąpiel w rzece czy mycie się w hełmie wypełnionym wodą nie należały do najprzyjemniejszych. Już od tylu miesięcy się z tym borykali. Las stał się ich domem, a towarzysze z par­tyzantki rodziną. Tego wieczoru jak zwykle Witek Węglowski poszedł ze swoim młodszym bratem do wsi po jakieś zapasy jedzenia. Witek miał zaledwie piętnaście lat, kiedy do nich trafił po tym, jak jego chałupę nawiedzili żołnierze w obcych mundu­rach. Tylko łut szczęścia sprawił, że matka w porę wygnała go za stodołę, niezwykle szybko reagując na ujadanie ich psa. Matka była mądrą kobietą, odważną i sprawiedliwą, ale niestety nie przeżyła odwiedzin niezapowiedzianych gości. Gdyby nie stryj, chłopcy zapewne również nie cieszyliby się swobodą życia. To on ich przyprowadził do leśnych chłopaków i oddał im pod opiekę. Dowódca począt­kowo kategorycznie się wzbraniał, szczególnie na widok młodszego. Krzyczał, że nie jest niańką i nie ma czasu na zajmowanie się dziećmi, ale w końcu zmiękł. A kiedy na drugi dzień Franuś położył na jego płaszczu służącym za tymczasowe posłanie czapkę pełną grzybów i manierkę pełną dojrzałych jeżyn, serce dowódcy zmiękło. Od tego dnia nowym domem braci stał się las.

– O! Prowianty idą! – zawołał Henio Mokrzycki, widząc braci powoli zbliżających się do polany. – Wi­dać nie tylko prowianty niesą, cuś mi się wydaje, że potańcówkę dzisiaj będziem mieli – zarechotał, ale na widok miny dowódcy natychmiast zamilkł.

Witek i Franek szli w stronę polany, prowadząc ze sobą dwie dziewczyny ze wsi. Nastolatki nie mogły mieć więcej niż po piętnaście lat. Jedna z nich mimo letniego upału szła owinięta w coś, co przypominało prześcieradło. Im były bliżej, tym wyraźniejsze stawały się na jej okryciu czerwone plamy krwi. Ledwo dotar­li do obozowiska, dziewczyna osunęła się na ziemię zemdlona. Zosia i Aniela, sanitariuszki, które zostały z partyzantami po ostatniej akcji w miasteczku, na­tychmiast podbiegły do dziewczynki.

– Na bok, ciekawscy! No, już! Won! – krzyknęła Zofia, odpędzając kilku młodych mężczyzn. Chcia­ła odwinąć tymczasowe odzienie rannej, ale wolała zrobić to bez obecności ciekawskich męskich oczu. – Anielka, weź przegoń tych gapiów! – Ułożyła gło­wę dziewczyny na prowizorycznej poduszce z je­sionki i powoli zaczęła odwijać materiał. Głośny świst powietrza, jaki wydobył się z ust Zosi, zanie­pokoił dowódcę.

– Co jest? – Bronek podszedł do dziewcząt i zer­knął Anieli przez ramię. Widok wstrząsnął nawet tak wielkim i silnym chłopem jak on. Młode ciało w dziewięćdziesięciu procentach pokryte było si­niakami i krwawymi plamami. – Witek, Franek! Do mnie! – zawołał dowódca i oddalił się w stronę swo­jego miejsca na terenie obozu. Chłopcy popatrzyli na siebie i kiwnęli głowami.

Druga z przyprowadzonych dziewcząt usiadła pod brzózką i starała się być niewidoczna dla cie­kawskich oczu leśnych chłopców. Była zmęczona i obolała, a do tego głodna jak wilk.

– Masz. – Zobaczyła wyciągniętą w swoją stronę dłoń z wojskową menażką, z której parowało coś, co na sam widok powodowało ślinotok. Powoli odebra­ła naczynie i palcami zaczęła wyjadać ciepłą kaszę pachnącą grzybami. Nie widziała twarzy człowieka, który podzielił się z nią zawartością swojej menażki, ale też nie chciała jej widzieć. Bała się, chociaż Wi­tek i Franuś zapewniali, że tutaj nikt ich nie skrzyw­dzi, że między tymi ludźmi nic im nie grozi.

– Co to ma być? – usłyszała podenerwowany głos jednego z żołnierzy. – Witek, czy wyście powariowa­li? Sami ledwo ciągniemy, a wy mi tu jeszcze przy­prowadzacie jakieś…

– Ale, panie komendancie, nie mogliśmy ich tam zostawić. One by… one by…

– No, dobrze już, nie mazać mi się, żołnierzu. – Bronek, widząc coraz bardziej szkliste oczy młod­szego z braci, poklepał Franka po plecach i się uśmiechnął. – Kim są te wasze… koleżanki.

– Żadne koleżanki. – Witek poczuł w sobie odwa­gę i postanowił wziąć na siebie odpowiedzialność za to, co zrobili. – Danusia i Jadzia to nasze cioteczne siostry. Po śmierci matki same gospodarzą i, trza przyznać, nieźle sobie radzą.

– A ich ojciec? – Bronek popatrzył na siedzącą pod drzewem nastolatkę, a następnie podążył wzro­kiem w stronę sanitariuszek i drugiej dziewczyny.

– No właśnie. Ich ojciec całe życie pił i bił, ale to w naszej wsi normalne, bo w niejednej chałupie tak się działo. Odkąd jednak zaczęli stacjonować ruskie, stryjek bardzo się z tymi bandziorami zakolegował. Podobno, żeby mu chałupy nie spalili, to bimber im nosił. Nawet podobno w karty z nimi grał i…

– Do rzeczy, Witek! Nie interesuje mnie, co chłopi robią z obcymi żołnierzami.

– No i podobno którejś nocy przegrał Danusię i Jadzię w karty i jeszcze tej samej nocy przyszły bandyty. Jadźka była akurat w piwniczce pod pod­łogą, bo się strasznie bała ojca, jak wracał pijany. On się wyżywał na nich jak na…

– Witek! – Dowódca zacisnął zęby i popatrzył na chłopaka z niecierpliwością.

– No przecie mówię! – Witek się obruszył, ale klep­nięty przez brata w ramię szybko spokorniał. – No i Danuśka usłyszała rumor na podwórku. Zobaczy­ła, że te bandyty idą w stronę chałupy, to szybko zatrzasnęła klapę i przesunęła na nią stół. Chciała uciec przez okno w ojcowskiej izbie, ale nie zdążyła. Jadźka się tak bała, że początkowo niczego nie sły­szała. Uszy zatkała rękami. Była pewna, że to ojciec się awanturuje po pijaku. Przesiedziała tam całą noc. Dopiero na drugi dzień usłyszała, że ktoś ją woła po imieniu, ale nie mogła wyjść z ty piwniczki, bo na drzwiach stał stół. Zaczęła więc stukać kawał­kiem drewna, aż usłyszała najpierw jakieś szuranie, potem klapa się otwarła, a nad nią zobaczyła starą Zimkowską, to znaczy sąsiadkę. Kiedy Jadzia wyszła z piwniczki, izba była w takim stanie, jakby jaka wichura przez nią przeszła. Wszędzie porozwalane gary i jakieś szmaty, a na podłodze ciemne plamy, jakby krwi. W pierwszej chwili pomyślała, że to oj­ciec przyprowadził kogo ze sobą i chłopy się pobili, ale kiedy zerknęła w stronę drugiej izby i zobaczyła siedzącą na łóżku Danuśkę owiniętą w powłokę od pierzyny, z której jeszcze gdzieniegdzie wystawały pióra, to zrozumiała, co się stało. Twarz siostry była opuchnięta, jedno oko tak granatowe, że go prawie nie było widać.

– A jak wy się o tym dowiedzieliście? – Bronek nie krył szoku, chociaż zdawał sobie sprawę z tego, co się dzieje we wsiach, w okolicach których stacjonują rosyjscy żołnierze.

– Przyszlim do wsi od strony rzeki, tak jak zawsze. – Młodszy z braci postanowił dalszą część opowie­ści wziąć na siebie. – Z jednej chałupy zawołała nas staruszka, co mieszkała sama od początku wojny, i powiedziała, że nasze cioteczne siostry są w nie­bezpieczeństwie i dobrze by było, żeby my je zabrali do lasu, bo tu to one… No wie, dowódca, jak je ruskie znajdo, to po nich. Podobno stryjek gdzieś się ulot­nił i od tamtej nocy nikt go nie widział. Albo zapił się na śmierć, albo go te bandyty wykończyły.

Bronek pokiwał głową i popatrzył na chłopców z mieszaniną dumy i niepokoju.

– Dobrze zrobiliście, ale one nie mogą z nami zo­stać. Wiecie o tym?

– Dlaczego? Przecież mogą być sanitariuszkami jak Sarna i Mrówka, każda para rąk się nam przyda. – Witek błagalnym wzrokiem wpatrywał się w zaciętą twarz swojego dowódcy. – Będą gotowały, prały, ce­rowały. Komendancie, one nie mogą wrócić do wsi.

– No dobra, póki co zajmijcie się nimi, a ja pomy­ślę. A teraz… Odmaszerować!

Twarze braci się rozjaśniły.

– A! Witek! – Dowódca złapał chłopca za rękę i przytrzymał. – A ile one właściwie mają lat?

– Ta, co siedzi pod drzewem, to Jadźka, ona ma tyle co Franuś, a Danuśka… – Chłopak ze smutkiem popatrzył w stronę leżącej pod kocem kuzynki. – Danuśka skończyła osiemnaście.

Podziel się opinią

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d169f8d
d169f8d
d169f8d
d169f8d