Alter ego (#1). Na krawędzi nocy
Forma wydania | Książka |
Rok wydania | 2021 |
Autorzy | |
Kategoria | |
Wydawnictwo |
Czy czarownice istnieją tylko w bajkach?
Nina była o tym przekonana aż do chwili, gdy dowiedziała się od babci, że nie jest zwykłą nastolatką. Posiada bowiem moce, które potrafią zmusić ludzi do uległości. Już jako dorosła kobieta bardzo się pilnuje, żeby ich nie nadużywać i choć niekiedy wydaje się to bardzo kuszące, wciąż pamięta przestrogi babci, że jeśli nie zachowa umiaru, może nie zaznać w życiu prawdziwych przyjaźni i miłości. Od najmłodszych lat odwiedzają ją w snach Anioł i Mroczny. Jakież jest jej zaskoczenie, kiedy pewnego dnia spotyka tego pierwszego w autobusie…
Czy sny się spełniają, a miłość można sobie wyśnić? A jeśli niedługo przyjdzie czas na Mrocznego…?
Edyta Świętek idealnie połączyła fikcję z rzeczywistością! To wyjątkowa uczta czytelnicza, a zakończenie sprawia, że chcemy jeszcze dłużej sycić się tą opowieścią. Historia, o której nie zapomnicie tak łatwo!
Justyna Leśniewicz, Książko, miłości moja
Numer ISBN | 978-83-66790-00-1 |
Wymiary | 130x200 |
Oprawa | miękka ze skrzydełkami |
Liczba stron | 352 |
Język | polski |
Fragment | Drodzy Czytelnicy, tym razem oddaję w Wasze ręce historię, którą właściwie mogłabym nazwać baśnią dla dorosłych. Jak na razie jest to jedyny mój tekst z maleńką szczyptą magii. Kto wie? Może kiedyś pokuszę się o to, by napisać coś niejednoznacznego z pogranicza jawy i snu. Skąd pomysł na powieść tak bardzo odbiegającą od reszty mojej twórczości? Często podczas spotkań autorskich zadajecie mi pytania o to, skąd czerpię inspiracje do pracy. A ja za każdym razem odpowiadam, że z życia. Czasami wystarcza mała iskierka, która wywołuje wiele zamieszania. Tak było również w przypadku Alter ego. Pewnego dnia sympatyczny dżentelmen sięgnął po mój kubek z kawą i powiedział: – Napiję się twojej kawy, a poznasz moje myśli. To jedno zdanie utkwiło we mnie na tyle mocno i skutecznie, że zaczęłam się zastanawiać, co by było, gdyby niektórzy ludzie faktycznie posiadali takie zdolności. I w ten właśnie sposób powstała historia Niny – pewnej siebie, ambitnej czarownicy oraz jej przyjaciół. Mam nadzieję, że teraz, gdy została przelana na kartki papieru, skradnie Wasze serca. Życzę przyjemnej lektury Edyta Świętek Prolog Jestem czarownicą. Dziwnie to brzmi w czasach lotów kosmicznych, internetu i podwójnej helisy DNA, a jednak fakt jest bezsprzeczny. Wciąż oswajam tę myśl i czasami nie do końca wiem, jak wykorzystywać posiadane zdolności. Zastanawiasz się pewnie, skąd u nowoczesnej kobiety tak abstrakcyjna samoocena? Mogę pomóc w rozwianiu Twoich wątpliwości, Czytelniczko. Jeszcze nie wiem, jak bardzo obnażę przed Tobą duszę: uchylę tylko rąbka tajemnicy, czy może pójdę va banque? Przyszłam na świat w zupełnie zwyczajnej rodzinie. Typowy schemat: mama, tato i starszy brat. Z dzieciństwa najbardziej utkwiły mi w pamięci letnie wyjazdy na uroczysko do babci Marianny, ale o tym opowiem później. Moi rodzice byli wciąż zabiegani, zajęci, skupieni na sprawach przyziemnych. – Nino! Zjadłaś śniadanie? Odrobiłaś lekcje? Umyłaś zęby? Jak poszło w szkole? I tak dalej, i tak dalej… Pytania, pytania, pytania. I odpowiedzi, słuchane wyłącznie jednym uchem. Rodzice po prostu byli – nieświadomi, choć żyjący w realu, po prostu brnęli przez labirynt codziennych spraw. W mojej historii nie odegrali kluczowej roli. O wiele większe znaczenie miała babcia Marianna. Zacznijmy od początku. Powinnam się przedstawić – tak nakazuje grzeczność. Zapewne chciałabyś, Czytelniczko, żebym nie była bezosobowa i bezcielesna. Nazywam się Antonina Klara Strega-Oramus. Za jakie grzechy przyszłe (bo przecież nie z życia prenatalnego), rodzice pokarali mnie imionami, odbiegającymi od standardowych w moim pokoleniu Kasiek, Asiek i Mart – tego nie wiem. Darmo roztrząsać problem, podobnie jak trudno byłoby szukać jakichkolwiek związków z Marią Antoniną Habsburg, niezbyt popularną królową Francji. I całe szczęście, ponieważ nie chciałabym skończyć jak ona: z głową odciętą na gilotynie. Doprawdy nie wiem, co kierowało rodzicami przy wyborze. Nie posiadamy ani przodków, ani znajomych o takich imionach. Czy miały być jak piętno wypalone na skórze niczym ostrzeżenie: uważajcie ludzie, to czarownica? Nie! Oni nie wiedzieli! Kpili z babcinych zabobonów, ponieważ to ona odkryła przede mną moją prawdziwą naturę. Na szczęście na co dzień nikt nie posługuje się tą okropną Antoniną. Klarą także nie. Każdy, kto mnie choć trochę zna i darzy sympatią, litościwie używa zdrobnienia Nina (żadna Tosia, Antolka, Antoninka!). Mam trzydzieści lat – ani to dużo, ani mało. Różne dziwnie splątane koleje losu sprawiły, że prócz nielubianych przeze mnie imion niosę również ze sobą przez świat bagaż pełen doświadczeń. Zabrzmiało banalnie? A czy Ty ich nie masz? Wszak każda kobieta posiada tobołek pełen wspomnień oraz niespełnionych nadziei, i każda, choć w minimalnym stopniu, jest czarownicą. Zanim przejdę do zasadniczej części tej historii, obalę kilka mitów, dotyczących czarownic i magii. I daruj mi bezpośredniość, lecz odtąd będę Cię nazywać Przyjaciółką. Jeśli nie akceptujesz tego stanu rzeczy, to jeszcze masz szansę się wycofać. Zatrzaśnij po prostu tę książkę już teraz. Kim naprawdę jest czarownica? – zapewne zadajesz sobie takie pytanie. Najprościej będzie, jeśli tak to ujmę: nie jest prawdą, że my, czarownice, potrafimy wyczarować coś z niczego. Tym zajmował się Stwórca. Nie wchodzimy w Jego kompetencje, nie mamy ku temu odpowiednich kwalifikacji. Nie latamy na miotłach, nie sporządzamy eliksirów, nie wyrywamy serc naszym ofiarom, chociaż owszem, czasami je kradniemy. Nie mieszkamy w chatkach na kurzej łapce ani w domkach z piernika. Nie jesteśmy garbate, nie mamy krzywych nosów i brodawek, nasz oddech nie cuchnie siarką ani niczym podobnym. To nieprawda, że każda czarownica hoduje czarnego kota, chociaż akurat ja jestem wyjątkiem potwierdzającym tę regułę. Nie porywamy i nie zjadamy dzieci. Przed naszą magią nie uchroni Cię czerwona wstążeczka, przyczepiona do dziecinnego wózka. Jeśli którejś z nas przyjdzie do głowy, aby kogoś urzec, to nie ma takiej rzeczy materialnej, która dawałaby temu odpór. Nigdy w całej historii świata nie zorganizowano żadnego sabatu czarownic, a już na pewno nie na Łysej Górze. My, czarownice, wręcz unikamy wzajemnego kontaktu. Nie ma żadnych szkół dla czarownic, tego czegoś nie da się nauczyć, my po prostu przychodzimy na świat z tym we krwi i żadna transfuzja tego nie zmieni. I wreszcie, co najważniejsze, nie paramy się czarną magią i nie wchodzimy w żadne konszachty z księciem ciemności. I tutaj muszę nadmienić, że mój kot, choć wabi się Diablik, tak naprawdę nie ma nic wspólnego z wyżej wymienionym demonem. To tyle, jeśli chodzi o mity. Mają one z prawdą tyle samo wspólnego, ile przesądy, że nie wolno przechodzić pod rozstawioną drabiną albo że czarny kot, przecinający nam drogę, oznacza nieszczęście. Uwierz mi, Przyjaciółko, że gdyby taki zwierz faktycznie miał magiczną moc, to nie trzymałabym w domu Diablika. A on plącze mi się pod nogami nieustannie. A jakie są fakty? Już wyjaśniam. My, czarownice, potrafimy zgłębiać myśli zwyczajnych śmiertelników, mamy na to sposoby. Potrafimy manipulować ludźmi, narzucać im swoją wolę. Nawiedzają nas także przeczucia, sny i wizje, które odpowiednio zinterpretowane, pozwalają przewidzieć albo nawet zmienić bieg niektórych zdarzeń. Wystarczy odrobina zręczności, a zyskujemy to, czego zapragniemy. Sława, bogactwo, estyma… – wszystko jest w zasięgu ręki, choć często wymaga ciężkiej pracy. Dlatego tak wiele czarownic zostaje wziętymi modelkami (patrzysz na jedną czy drugą, sunącą po najekskluzywniejszych wybiegach świata, i myślisz: „Och… Jaka ona brzydka! Co ludzie w niej widzą? Skąd te wszystkie zachwyty?”), znanymi aktorkami (nawet gdy są totalnymi beztalenciami), rekinkami biznesu, polityczkami, charyzmatycznymi wykładowczyniami… Tak! Zdecydowanie potrafimy porywać za sobą tłumy, jak chyba najsłynniejsza z naszych sióstr Joanna d’Arc, którą słusznie oskarżono o czary, choć jej przewina w tej mierze była doprawdy niewielka. Nie zasłużyła na tak straszną śmierć, zważywszy na wcześniejsze zasługi. Na stos skazywano ją dwa razy. Za pierwszym ocalała – darowano jej karę śmierci i zamieniono na więzienie, ale nie w smak to było niektórym ignorantom. Podli tchórze drżeli ze strachu przed jej potęgą! Idąc za złymi podszeptami, strażnicy więzienni odebrali Joannie kobiece szaty i kazali nosić męski przyodziewek. To właśnie sprawiło, że kolejny sąd biskupi uznał ją za winną herezji oraz zbratania się z diabłem. Spalili nieszczęsną za to, że została zmuszona do włożenia spodni, a nie za czary, jak niesłusznie uważa większość ludzi. Przekonania o tym, że czarownice rzeczywiście są na świecie, nie podważa nawet upływ czasu i postęp techniczny. Otóż nie dalej jak w dwa tysiące trzecim roku rolnik z podkrakowskiej wsi Wola Kalinowska, pozwał do sądu kobietę, która publicznie oskarżała go o czary. Dobre sobie! Jakby mężczyźni byli zdolni do rzucania uroków! Pozwana musiała być niezłą czarownicą, skoro zawiodła nieboraka aż przed oblicze sądu. Mogłabym mnożyć przykłady znanych czarownic, ale po co? To i tak nie wniesie do tej historii niczego nowego. Winna Ci jestem jeszcze wyjaśnienie różnicy pomiędzy nami a wiedźmami. Otóż te ostatnie mają moce równorzędne z naszymi, lecz wykorzystują je w nikczemnym celu – krzywdzą świadomie i z premedytacją, czerpiąc z tego przewrotną przyjemność. Kto wie, może nawet bratają się z samym diabłem? Bardzo płynna i krucha jest granica pomiędzy czarownicą a wiedźmą. Jakże łatwo jest przejść na drugą stronę! Wystarczy jedna chwila nieuwagi, brak samokontroli, a już sprawy wymykają się nam z rąk i dołączamy do kręgu tych podłych istot. Trzeba naprawdę dużej samodyscypliny, aby tego uniknąć. Wielokrotnie miałam okazję balansować na granicy. |
Podziel się opinią
Komentarze