Nowe czasy. Przeminą smutne dni
Forma wydania | Książka |
Rok wydania | 2019 |
Autorzy | |
Kategoria | |
Wydawnictwo |
Nowa Huta lat dziewięćdziesiątych ubiegłego stulecia zaczyna podupadać gospodarczo. Coraz trudniej o stabilne zatrudnienie, prywatni przedsiębiorcy wyzyskują pracowników, w obywateli uderzają zarówno wielkie afery gospodarcze, jak i drobni oszuści poszukujący łatwego zarobku. W tym chaotycznym otoczeniu bohaterowie powieści Nowe czasy szybko dorośleją i tracą młodzieńcze złudzenia. Przed Wiolettą rysuje się perspektywa samotnego macierzyństwa. Zespół muzyczny założony przez Adriana kończy działalność. Marek nie potrafi sobie poradzić z piętrzącymi się trudnościami po tym, jak jego ukochana padła ofiarą brutalnej napaści. Karol z bezsilnością obserwuje zmagania swoich dzieci z przeciwnościami losu i pomimo wielkiej determinacji nie jest w stanie im pomóc. W rodzinie Pawła Szymczaka również pojawiają się liczne zmartwienia – zaaferowani pogonią za pieniędzmi rodzice nie dostrzegają potrzeb własnej córki oraz tego, że dziewczynka popada w anoreksję.
Powieść Przeminą smutne dni jest historią o trudnym dojrzewaniu i problemach, z jakimi zmagali się młodzi ludzie tuż po okresie przemian ustrojowych w Polsce.
Ta historia opowiada o sile miłości i przyjaźni. O wyborach, których efekt zawsze stanowi dla nas wielką niewiadomą. O tym, jak ważna jest rodzina. Już dawno nie czytałam tak prawdziwej, emocjonalnej i wzruszającej powieści.
Dorota Gąsiorowska, autorka m. in. Karminowego serca
Poruszająca historia o ludziach, którym przyszło żyć, kochać i marzyć w niezwykłych czasach. Polecam!
Krystyna Mirek, autorka m.in. Ceny szczęścia
Numer ISBN | 978-83-7674-751-4 |
Wymiary | 130x200 |
Oprawa | miękka ze skrzydełkami |
Liczba stron | 384 |
Język | polski |
Fragment | Wioletta energicznie wchodziła po schodach. Podbudowana krzepiącymi słowami babci Julii, wracała do mieszkania. Wciąż jeszcze nie mogła wyobrazić sobie przyszłości, jakże innej od pięknych obrazów, które w minionych kilku dniach widziała oczyma duszy. Nadal cierpiała z powodu niespodziewanego obrotu spraw. Wszystkie jej nadzieje okazały się płonne! Jak żyć z taką zgryzotą? Odczuwała lęk na myśl o nadchodzących godzinach, dniach i tygodniach, gdy trzeba będzie stawić czoła realiom, a dziecko dojrzewające w jej łonie nie pozwoli na zapomnienie o największej porażce, jaka ją spotkała. Wystarczyło tylko trochę czasu, by cały świat wykonał zwrot o sto osiemdziesiąt stopni. Była na krok od półpiętra, gdy usłyszała ciche pochlipywanie. Zadarła głowę i dostrzegła postać skuloną na stopniu. Rozpoznała swój sweter. A raczej nie tyle swój, co oddany kilka tygodni wcześniej kuzynce. – Gosia? – Uniosła brwi w zdumieniu. – Co się stało, Gosieńko? Czemu płaczesz? – zapytała wylęknionym tonem. Przyspieszyła. Już po chwili trzymała w objęciach mocno wychudzone ciało nastolatki. Dziewczyna dygotała i szczękała zębami tak strasznie, że nie była w stanie wydobyć z siebie głosu. Wioletta szybko wyjęła klucze z kieszeni i wpuściła nieboraczkę do mieszkania. Tam od razu zaprowadziła ją na swój ulubiony fotel, który wpierw przesunęła bliżej grzejnika. Otuliła gościa pledem i choć pożerała ją ciekawość tego, co doprowadziło młodą do takiego stanu, poszła do kuchni, gdzie zaparzyła gorącą herbatę z miodem i cytryną. – No jak? Cieplej ci choć odrobinę? – zapytała, wręczając kubek nastolatce. – Tro… Trochę – odpowiedziała kuzynka, wciąż szczękając zębami. – Pij powoli, żebyś się nie poparzyła. Dziewczyna skinęła głową. Pociągnęła łyk naparu, który przyjemnie rozgrzał jej wnętrzności. Miała nadzieję, że miód nie odłoży ohydnej tłustej fałdy na jej brzuchu. Pani domu przysunęła bliżej drugi, nieco mniejszy fotel. Usiadła, podciągając stopy pod siebie. Ona też trochę zmarzła, więc sięgnęła po lekki kocyk. – Siedzimy jak dwie staruszki. Okutane w pledy, sączymy gorące napoje – próbowała minimalnie rozładować ciężką atmosferę. – Chcesz mi opowiedzieć, dlaczego przyszłaś bez kurtki i przemarznięta do szpiku kości? I o co tak ciągle płaczesz? Coś w domu? Jakaś kłótnia z rodzicami? Uciekłaś? Pewnie się o ciebie martwią. Chcesz, żebym do nich zadzwoniła? – Nie… nie dzwoń. Nie u… cie… kłam – wyjąkała dziewczynka. – Zaraz ci wy… wy… tłu… maczę, tylko wypiję. Już mi lepiej – odparła, choć z jej oczu przez cały ten czas płynął nieprzerwany strumień łez. – Oj, Gosia… No… Nie płacz już, proszę. Po dłuższej chwili nieco uspokojona nastolatka zwierzyła się kuzynce. Przedstawiła swoją historię od samego początku, czyli od pierwszych wizyt u sąsiada babci. Nie pominęła filmów, które pożyczał jej ten straszny człowiek, picia piwa i palenia papierosów. Plącząc się i szlochając, dobrnęła do wydarzeń minionego przedpołudnia. Wiola słuchała jej słów z rosnącą zgrozą i zdenerwowaniem. Własne problemy odeszły na moment w zapomnienie. O wiele ważniejszy był teraz dramat tego biednego, zaniedbanego przez rodziców dziecka. Ojciec z matką gonią za forsą, a mała na tym cierpi! – urągała w duchu Pawłowi i Annie. Ciekawe, czy oni kiedykolwiek porozmawiali z nią o jej troskach? O dojrzewaniu? Czy nauczyli ją odróżniać złych ludzi od dobrych? Z przerażaniem patrzyła na Małgosię obwiniającą się o to fatalne zdarzenie. Płaczącą z lęku, że ktoś o tym usłyszy i zostanie ukarana. W końcu nie wytrzymała, wstała z fotela i złapała kuzynkę w objęcia. – Nie mów tak! To nie była twoja wina! Co on sobie myśli? Przecież to… To… To podpada pod paragraf! Twoi rodzice powinni zgłosić wszystko na policję! – Nie! Wiola! – wykrzyknęła zrozpaczona dziewczynka, tuląc się do jedynej osoby, której była w stanie zaufać. – Nie mogę im o niczym powiedzieć! Nigdy! Nigdy! Nigdy! Bo inaczej już na zawsze zamkną mnie na cztery spusty. I zmuszą babcię, żeby mnie pilnowała na każdym kroku! Albo zrobią coś jeszcze głupszego! Wiolaaa! Nie można iść na policję, bo wszystko wyjdzie na jaw! – No już dobrze, dobrze. – Pogłaskała chudzinę po plecach. – Nic im nie powiemy, nie dowiedzą się. Ale to oznacza, że ten człowiek pozostanie bezkarny. Bo to, co zrobił, a raczej próbował zrobić, jest przestępstwem, rozumiesz? Nastolatka pokiwała głową. – On nie miał prawa dawać ci filmów o treści pornograficznej ani tym bardziej dotykać cię w taki sposób. Nie wolno by mu było tego robić nawet za twoją zgodą, bo jesteś jeszcze dzieckiem, a dzieci mają zagwarantowaną przez prawo nietykalność cielesną. Nawet jeśli są już tak duże i wyglądają tak poważnie jak ty. – I co teraz będzie? – załkała niedoszła ofiara przemocy. Prawdopodobnie tylko ja mogę coś zdziałać w tej sytuacji. Nie poproszę o pomoc chłopaków – pomyślała o braciach – bo nie ma czasu na to, by wydzwaniać za nimi po mieście. Wiadomo, gdzie są Adek z Markiem? Na ile znała ich przyzwyczajenia, to pierwszy pewnie odsypiał jakąś całonocną bibę, a drugi mógł być w robocie. – Nie wiem, Gosiu. Daj mi moment na zebranie myśli. Małgorzata spojrzała na nią z tak wielką nadzieją, że serce Wioletty ścisnął nieprzyjemny skurcz. Nie panowała nad wzburzeniem. Była wściekła na obcego człowieka i na swoich krewnych. Gdyby teraz spotkała Andzię, wydrapałaby jej oczy! – Zaraz pójdę do drania i zrobię awanturę! To mu nie ujdzie na sucho! Wiedziała, jak załatwić tę sprawę. Oczywiście nie mogła pójść tam sama, ponieważ ten człowiek nie potraktowałby jej serio. Pewnie wyśmiałby ją w obrzydliwy sposób. Musiała więc zabrać ze sobą jakiegoś mężczyznę. Tylko jedną zaufaną osobę miała na podorędziu. – Idę odebrać twoje rzeczy. Przy okazji porozmawiam z sąsiadem twojej babci. Już ja mu powiem do słuchu! Wrócę niebawem, nie denerwuj się, dobra? Chcesz tutaj poczekać? – A pozwolisz, żebym została? – Oczywiście, kochanie. Wciąż masz takie zimne ręce! Najlepiej, jak posiedzisz pod kocem – stwierdziła zatroskana, dotykając jej dłoni. – Bądź dobrej myśli. W pośpiechu ubrała się i opuściła mieszkanie. Aleją Róż podążyła w stronę osiedla Centrum D. – Wiola! Ty znowu tutaj? – wyraził zdziwienie Wawrzyniec Pawłowski, otwierając drzwi przed wnuczką. – Coś się stało? – Tak, ale nie masz powodu do zdenerwowania. Jest u mnie Gosia Szymczak. Kiedy ja wypłakiwałam się w babciny rękaw, próbował ją zgwałcić sąsiad cioci Sabiny! – Matko Boska! – wykrzyknęła Julia. – Jakże to? Mam nadzieję, że nic jej nie zrobił! Sama nosiła w głębokich zakamarkach umysłu wspomnienie największej krzywdy, jakiej zaznała w całym swoim życiu. Na ułamek sekundy przed oczy Julii wróciła poczerwieniała złością i chucią twarz Bartłomieja Marczyka, który niemalże pół wieku wcześniej posiadł ją z użyciem przemocy. Tym samym na długie lata zrujnował kobiecie cały świat, zasiewając w jej sercu ziarno niechęci do mężczyzn. – Spokojnie, babciu. Do niczego złego nie doszło. Skończyło się na strachu i łzach. – Trzeba powiadomić policję! – wykrzyknął pan domu. – Co za drań! Niepojęte, żeby nastawać na dziecko! – Nie! Gosia bardzo mnie prosiła, by tego nie robić. Ale muszę pójść po jej kurtkę do faceta, który chciał ją wykorzystać. Andzia i Paweł nie mogą się o niczym dowiedzieć, przynajmniej chwilowo. Później wam to wyjaśnię. – Co to za człowiek? Mówiła coś na jego temat? – Ponoć jakiś stary piernik, starszy od ciebie – chlapnęła bez zastanowienia. – Eee… Przepraszam, dziadku. Głupio to zabrzmiało. – Daj spokój, dobrze wiem, że nie jestem młodzikiem. Idę z tobą! – zdecydował Wawrzyniec, zanim zdążyła powiedzieć, po co tak właściwie przyszła. W lot odgadł myśli ukochanej wnuczki. – Już ja mu natrę uszu! – Ja też idę! – Z głębi mieszkania nadszedł zięć Wawrzka, Krzysztof Ogrodziński. – Jeden chłop na jednego to wyrównane siły, ale we dwóch pokażemy mu, gdzie raki zimują! Panowie bez chwili zwłoki włożyli buty i zimowe okrycia. Po drodze Wioletta powtórzyła im w skrócie historię zasłyszaną od kuzynki, nadmieniła także, dlaczego wszystko powinno zostać utrzymane w sekrecie. Kilka minut później stanęli przed drzwiami obitymi boazerią. – To chyba tutaj – stwierdziła dziewczyna, zerkając na wizytówkę. Nerwowo zastukała. Ku jej zaskoczeniu otworzyła leciwa kobieta. Ponieważ Wioletta nie spodziewała się takiego obrotu sprawy, na ułamek sekundy zaniemówiła. – Dzień dobry. Czego chcecie? Jesteście Świadkami Jehowy? – zapytała tęga jejmość. – Dzień dobry. Pawłowski. My do męża – oznajmił ledwo panujący nad wściekłością Wawrzek. – Bolek! – zawołała Sadzidłowa w głąb lokalu, tarasując przejście swą masywną sylwetką. – Jacyś ludzie do ciebie! Przybyłych dobiegło zniecierpliwione sapnięcie, a potem odgłos szurania. Wioletta zadygotała z obrzydzenia, widząc wysokiej postury mężczyznę, mocno posuniętego w latach, o znacznie przerzedzonej siwej czuprynie, zapadniętych oczach i nieprzystępnym wyrazie twarzy. Zmienił żonę przy drzwiach. Kobieta została tuż obok w przedpokoju, strzygąc czujnie uszami. – Dzień dobry. A państwo w jakiej sprawie? – zapytał pan domu jak gdyby nigdy nic. Jakby nie miał na sumieniu próby wykorzystania czternastoletniej dziewczynki. – A panią to ja chyba znam z telewizji. – Rozciągnął wargi w uśmiechu, spoglądając lubieżnie na Wiolę. Pawłowskiej od razu wrócił rezon. Pomyślała o prześladowcy, którzy przez blisko pół roku zatruwał jej życie i poniekąd zmusił ją do rezygnacji z kariery. – A Małgorzatę Szymczak też pan zna? – wrzasnęła rozsierdzona. – Chyba nazbyt dobrze, skoro chciał ją pan skrzywdzić! – Ty hultaju! Jak śmiałeś położyć obleśne łapska na niewinnym dziecku! Ty sobaczy pomiocie! – warknął Pawłowski, dygocząc ze zdenerwowania. Odkąd usłyszał o tym, co spotkało Małgorzatę, wrzał w nim nieprawdopodobny gniew. Dobrze pamiętał niechęć i nieufność Julii w czasie, gdy ją poznał. Ileż razy ubolewał nad tym, że ukochana zaznała brutalnego gwałtu! Jakże go ten temat frasował przed ślubem, jak mu to żyć nie dawało! Od dnia, gdy Julia wykrzyczała mu w twarz, czemu wszyscy mężczyźni świata wzbudzają w niej niechęć, odczuwał wściekłość na człowieka, który ważył się ją dotknąć. Gdyby wcześniej Andrzej nie pogrzebał żywcem łotra, to zapewne sam wymierzyłby sprawiedliwość, aby pomścić jej cnotę. Bo pokochał Julię od pierwszego wejrzenia. Miłością czystą, piękną i tak mocną, że wręcz niewyobrażalną. I choć cierpiał za każdym razem, gdy wrogo na niego spoglądała, nie potrafił stłumić głosu swego serca. Walczył o przychylność kobiety wytrwale, lecz nienachalnie, dotąd, aż zyskał wzajemność. – Bolek! Co to ma znaczyć, ty stary zbereźniku? – ryknęła Sadzidłowa. Sprawca zamieszania zrobił ruch, jakby chciał zatrzasnąć przybyszom drzwi przed nosem, lecz Krzysztof wykazał refleks i zablokował je stopą. – Nawet o tym nie myśl, zboczeńcu! – Ogrodziński wyciągnął palec wskazujący w stronę mężczyzny w spranym podkoszulku i rozciągniętych na kolanach spodniach dresowych. – Młodych dziewczyn ci się zachciewa? Odpowiesz za to! – A co ty mnie tutaj grozisz, smarkaczu? – zaperzył się Sadzidło. – Poszła won! – warknął na żonę, która z piskiem zaczęła okładać go pięściami. – Wiedziałam, że w końcu coś wykombinujesz, ty stary pierdziochu! Nic, inoś ją smyrał po kolanach i podszczypywał! Ty świntuchu! Podniosła taki jazgot, że ze swojego lokalu wyjrzał sąsiad. – Proszę państwa! Co to za hałasy?! Ludzie tutaj mieszkają! – Przepraszam, szanowny panie. – Wawrzek uznał za stosowne kulturalnie załatwić ten drobny problem. – My tutaj mamy pewną kwestię do wyjaśnienia. Za kilka minut sobie pójdziemy. – No! Żebym nie musiał wzywać policji! – To nie będzie chyba konieczne – odparł Pawłowski. – Niechże nam pan da parę minut. Mężczyzna pokiwał głową i przymknął drzwi, lecz przez szczelinę widać było, że został obok, by posłuchać awantury dobiegającej od sąsiadów. Przybysze, niezrażeni tym, że zyskali nieformalne audytorium, zaczęli cedzić przez zęby inwektywy pod adresem Sadzidły. Nastraszyli go policją i kryminałem. Pouczyli, że ma się nie zbliżać do dziecka, a na ostatek odebrali kurtkę, która, zupełnie zapomniana, wisiała na kołku w przedpokoju. Wreszcie uznali, że problem został należycie rozwiązany. Zboczeniec dostał parę razy po pysku od Krzysztofa i parasolem po łbie od rozsierdzonej połowicy. Krewni pokrzywdzonej wycofali się z poczuciem pomyślnie zakończonej misji. Zeszli po schodach na parter, wciąż jeszcze słysząc krzyki Sadzidłowej. – Stary dziad oberwie jeszcze i od żony! – stwierdził Krzysiek. – No ba! Gorsze to niż kryminał! Taka wściekła baba to dopiero da mu popalić! – skwitował Wawrzek. – A wie tato, ja bym na jego miejscu wolał jednak do pudła. – Szczęściem nasze kobitki nie są z tych jazgotliwych – roześmiał się teść i poklepał zięcia po plecach. – Bo nie mają na co jazgotać – wtrąciła Wiola niosąca trofeum w postaci odzyskanego okrycia. Dla pewności, nim opuścili na dobre klatkę schodową, sprawdziła zawartość kieszeni. Znalazła portfel oraz legitymację szkolną i bilet miesięczny. Inne drobiazgi jej nie interesowały, osiągnęła zamierzony cel. Odetchnęła z ulgą. – Tylko pamiętajcie i babci też powtórzcie: nikomu ani słowa na ten temat. Bo Paweł i Andzia faktycznie gotowi łajać tę bidulę, choć sami ponoszą znaczną część winy. W ogóle ich nie interesuje, co się dzieje z córką! Od dawna byli na nas źli, choć nie mają ku temu powodu, więc po co z nimi dodatkowo zadzierać? I tak pewnie już nigdy nie dojdziemy do porozumienia, a to pogorszyłoby sytuację. Zaczęliby się wściekać o wtykanie nosa w ich sprawy. No i pomyślcie jeszcze o Gosi. – Może i masz słuszność – przyznał Wawrzyniec, który wcale nie był zachwycony tym, że zamiast na komisariacie policji skończyło się na kilku kuksańcach wymierzonych przez Krzyśka Bolkowi. On wolałby zgłosić przestępstwo i zobaczyć drania na ławie oskarżonych. – Ale taki występek nie powinien mu ujść płazem. Nawet próba gwałtu jest ogromną krzywdą dla kobiety, a cóż dopiero w przypadku dziecka? – Wiem, dziadku. To może być trauma na całe życie Gosi – przytaknęła dziewczyna. – Ale z drugiej strony wyobrażasz sobie te wszystkie przesłuchania? Rozprawę w sądzie? Pomówienia, że sprowokowała tego obleśnego łachudrę? Czasami lepiej odpuścić. Dla dobra małej. Wróciła do siebie, gdzie zastała nastolatkę zwiniętą w kłębek na fotelu i pogrążoną w głębokim śnie. Biedne dziecko, tyle wrażeń jednego dnia – westchnęła. Nie chciała budzić śpiącej, lecz wiedziała, że kuzynka powinna jechać do domu. W przeciwnym razie rodzice zaczną się niepokoić i kłopot gotowy. – Gosiu… Gosieńko… – powiedziała półgłosem, delikatnie dotykając jej ramienia. Z przykrością zobaczyła, że dziewczynka dygocze nerwowo. – Spokojnie, to ja. Odzyskałam twoją kurtkę. Ten człowiek nie będzie cię więcej prześladować. Twoi rodzice też nie powinni dowiedzieć się o niczym. Rozbudzona Małgorzata zawisła Wioli na szyi i przytuliła twarz do jej policzka. – Jesteś wielka – powiedziała głosem zdławionym łzami. – Kocham cię najbardziej na świecie! – No już dobrze, dobrze… – Pawłowska uścisnęła nieboraczkę. – Nie wyrzucam cię, ale mama i tata pewnie się martwią, że nie ma cię tak długo. Małgorzata spojrzała na tarczę pięknego, zabytkowego zegara. Wskazówki pokazywały, że dochodzi druga. – Na pewno jeszcze ich nie ma. Albo co tylko wrócili. Bo w soboty mama o tej porze zamyka szwalnię. A tato wraca zwykle jeszcze później. – W porządku. Zdołałaś się rozgrzać? – Tak, już mi lepiej. – Mam nadzieję, że nie złapałaś zapalenia płuc. Pamiętaj, jeśli gorzej się poczujesz, koniecznie idź z mamą do lekarza. Obiecaj mi to, dobrze? – Obiecuję – odparła dziewczynka. Wiola pomyślała, że tak czy owak kuzynce przydałaby się wizyta u pediatry. Choćby po to, by ocenił, czy jej waga nie jest zbyt niska w stosunku do wieku i wzrostu. Postanowiła, że przy następnej okazji poruszy jakoś delikatnie ten temat z Małgorzatą. W tej chwili nie chciała jej dodatkowo stresować. – To co? Zbieramy się? Pojadę razem z tobą do Mistrzejowic – oznajmiła. |
Podziel się opinią
Komentarze