Urban siedzi na muszli, gdy umiera papież. Obrazoburczy spektakl w Krakowie
"Urban. Idę po was" to spektakl, który jest trochę, jak Jerzy Urban: prowokacyjny, obrazoburczy, inteligentny. Jego bohater chyba by go polubił.
W ostatni weekend w krakowskim teatrze Łaźnia Nowa miała miejsce prapremiera spektaklu Bartosza Szydłowskiego o jednej z najbardziej kontrowersyjnych postaci polskiej historii najnowszej, Jerzym Urbanie, dziennikarzu, publicyście, wydawcy, w czasach komunizmu - rzeczniku rządu, od lat 90. - redaktorze naczelnym poczytnego tygodnika "Nie". Osobie barwnej, wywołującej skrajne emocje i niekończące się dyskusje - stosunek do niej w ciekawy sposób obrazuje podział współczesnej Polski i pokazuje jej absurdy.
Kiedy umiera papież
Najnowszy spektakl działajacego w Nowej Hucie teatru prowokuje już od pierwszej sceny. To rekonstrukcja wywiadu, w którym Jerzy Urban, grany przez Adama Ferencego, zapytany o to, czy pamięta, co robił w chwili śmierci papieża Jana Pawła II, odpowiada, że owszem, pamięta i - jak sam mówi - "srał". Bo, jak wyjaśnia, tak właśnie skonstruowany jest świat, że kiedy jedni umierają, inni srają.
Potem przekonuje jeszcze, jak bardzo szkodzi Polsce kult papieża i zastanawia się, czy nie byłoby ciekawie umrzeć tej samej nocy - na tamten świat wybraliby się wtedy jednocześnie dwaj Polacy reprezentujący przeciwne bieguny polskości - w rzeczywistości Urban mocno przeżył polskiego papieża, zmarł jesienią 2022 roku, w wieku niemal 90 lat.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Jerzy Urban na imprezie tygodnika "NIE". W tle remix "Barki"
Urban walczy z Jezusem
Momentów mocnych, skandalicznych, które są przypomnieniem słów czy wydarzeń, które skandalami zdążyły być już wiele lat temu, w tym spektaklu nie brakuje. Bo choć nie jest on kompleksowym odtworzeniem życia Urbana - temu służy drobiazgowa biografia autorstwa Doroty Karaś i Marka Sterlingowa, która jest podstawą scenariusza przedstawienia - jest w nim dużo momentów, odwołujących się do słów i czynów, które budowały sławę i niesławę bohatera.
Są więc jego wszystkie najbardziej znane wypowiedzi publiczne: i ta o rządzie, który się sam wyżywi i ta o wysyłaniu śpiworów do Ameryki, żeby wesprzeć tamtejsze osoby w kryzysie bezdomności. Są odniesienia do ważnych momentów z jego życia i z najnowszej historii Polski: wniesienia wielkiej butelki szampana do komitetu wyborczego lewicy, wydania bestsellerowego "Alfabetu Urbana", który pozwolił autorowi stanąć na nogi w nowym ustroju czy wreszcie wydania pierwszego numeru tygodnika "Nie". Ale są i sceny czysto symboliczne i teatralne, takie jak choćby fantastyczna czy wręcz fantasmagoryczną sekwencja pojedynku Urbana z Jezusem - ten ostatni, grany przez Pawła Smagałę ma znakomite hasło automotywacyjne: "ufam sobie".
Coś więcej, niż parodia
Autorzy tego spektaklu - twórca scenariusza, Piotr Rowicki i reżyser Bartosz Szydłowski - podejmują próbę przedstawienia fenomenu Urbana i pokazania go na scenie. Udaje im się to i dość konsekwentnie na tym poprzestają, nawet nie starając się osiągnąć swoim spektaklem czegokolwiek więcej.
Bo przecież nikt nie próbuje dziś bronić Urbana i usprawiedliwiać wielu jego - podłych, jak powiedziałyby osoby mu wrogie - słów i czynów. Nikt też nie musi dodawać w teatrze kolejnych oskarżeń wobec Urbana, uzupełniających te wszystkie, które do tej pory sformułowano, wygłoszono i zapisano.
Swoje dostaną więc w nowohuckim teatrze te osoby, które bohatera szczerze nienawidzą i te, które niecierpliwie czekały na kolejne numery "Nie".
Wielka w tym zasługa Adama Ferencego, który tę niełatwą rolę gra z wielkim wyczuciem, umiejętnie balansując między biegunami. Z jednej strony nie boi się scen na granicy rysowanej bardzo grubą kreską karykatury - jak wtedy, kiedy rozważania o sensie życia snuje siedząc na sedesie. Z drugiej - daje też swojemu bohaterowi miejsce na przekazanie jego racji, publiczności zostawiając ich osądzenie.
Z czysto aktorskiego punktu widzenia, to rola dużego kalibru - Ferency po mistrzowsku buduje tę postać, czerpiąc z charakterystycznej fizyczności Urbana - nie sposób przecież nie poznać, że to on - ale robiąc na scenie dużo więcej, niż naśladowanie go czy parodiowanie. Bardzo dosadny i wulgarny w języku, Urban Ferencego jest też wyrazisty w swojej scenicznej obecności. To postać mocna, choć czasem - całkiem dosłownie - upadająca. Ferency znakomicie rozgrywa zawarte w niej antynomie.
Zło(to) i krew
Krótki krakowski spektakl dużo zawdzięcza też zespołowi Salkers - dynamiczne trio gra na żywo w przedstawieniu swoją muzykę. Czasem są to zadziorne, mocne piosenki, akustyczne, ale niemal punkowe, a czasem - tylko zabawne efekty dźwiękowe, na swój sposób komentujące akcję. Mocny, nieco szorstki głos wokalistki grupy i jej zaczepne teksty w wielu scenach okazują się ważnym głosem, wprowadzającym do spektaklu ciekawą, zewnętrzną perspektywę.
Wrażenie robi też niemal monumentalna scenografia - nie dość, że jest potężna w sensie czysto fizycznym, na dodatek wprost ocieka złotem. Złote są wielkie płachty w tle, złoty jest sedes, na którym siada Urban, złote są nawet jego… uszy. To wyrazista metafora tego, o czym w debacie o Urbanie, skupionej przede wszystkim na kwestiach etycznych i politycznych, mówi się dość rzadko - że był bardzo bogaty i ani trochę tego nie ukrywał. Wszechobecność złota ma tu jeszcze jeden symboliczny wymiar - ten spektakl pokazuje, że na złotym tle krew, której też tu się trochę leje, wygląda bardzo spektakularnie. Urban, zapewne, lubiłby to.
Piotr Rowicki, "Urban. Idę po was", reż. Bartosz Szydłowski, Teatr Łaźnia Nowa, Nowa Huta, Kraków
Przemek Gulda, dziennikarz Wirtualnej Polski
W najnowszym odcinku podcastu "Clickbait" pochylamy się nad "Mocnym tematem" Netfliksa, załamujemy ręce nad szokującą decyzją Disney+, rzucamy okiem na "Nową konstelację" i jedziemy do Włoch z "Ripleyem". Znajdź nas na Spotify, Apple Podcasts, YouTube, w Audiotece czy Open FM. Możesz też posłuchać poniżej: