Trwa ładowanie...
d2qcg78
31-01-2020 16:54

Nowe czasy. Nie pora na łzy

książka
Oceń jako pierwszy:
d2qcg78
Nowe czasy. Nie pora na łzy
Forma wydania

Książka

Rok wydania
Autorzy
Kategoria
Wydawnictwo
Materiały prasowe
Źródło: Materiały prasowe

Edyta Świętek zaprasza czytelników do Nowej Huty i Krakowa lat dziewięćdziesiątych, gdzie raczkujący kapitalizm, bezrobocie, kradzieże samochodów i różnorodne afery gospodarcze mocno dają się we znaki szarym obywatelom. W trudach dnia codziennego zakwitają uczucia, wyrastają fortuny, pojawiają się pierwsze gwiazdy muzyki chodnikowej.

Paweł Szymczak, drobny przedsiębiorca bazarowy na wszelkie sposoby próbuje zbić majątek. Kilkakrotnie wchodzi w ryzykowne i nielegalne interesy. Jego żona, Andzia, otwiera pracownię krawiecką, w której nieprzyzwoicie wyzyskuje robotnice. Małżonkowie pochłonięci zarabianiem pieniędzy zaniedbują potrzeby swojej córki Małgosi. Osamotniona dziewczynka wikła się w kłopoty.

Rodzeństwo Wioletta i Adrian Pawłowscy wraz z kolegami zakładają zespół wykonujący muzykę dyskotekową. Ich kariera nabiera tempa, gdy wokalistka zaczyna otrzymywać anonimy z pogróżkami.

Nowe czasy. Nie pora na łzy
Numer ISBN

978-83-7674-737-8

Wymiary

130x200

Oprawa

miękka ze skrzydełkami

Liczba stron

336

Język

polski

Fragment

Rok 1992

Rozdział 1

Bagaż nielegalny

Już właściwie to mnie nie ma, nie chcę wiedzieć o niczym

Tylko z tyłu pali bagaż nielegalny1

Upał trzymał Kraków w silnym uścisku. Lato w mie­ście miało nieprzyjemną woń spalin, kurzu i potu. W pobliżu bazarów i placów targowych śmierdziało zgnilizną, a z mniej uczęszczanych zaułków oraz bram zalatywało moczem. Zdawać by się mogło, że robotni­cze dzielnice utworzone w miejscu niegdysiejszej Nowej Huty toczy jakaś gangrena. Jeszcze do niedawna tutejsi mieszkańcy żywiołowo walczyli o wolność i uniezależ­nienie się od wpływów Związku Radzieckiego, wzniecali regularne bunty przeciwko komunie. Dzisiaj na twarzach tych samych obywateli coraz częściej widywano zwątpie­-

1 Fragment utworu Temat z filmu „Bagaż nielegalny” – słowa: Kazik Sta­szewski, muzyka: Kazik Staszewski, Piotr Strembicki, wykonanie: Kazik Staszewski – album solowy, płyta Spalam się, Zic Zac 1991.

nie i rezygnację. Zaczynały się także odzywać pierwsze nieśmiałe głosy, że nie należało występować przeciwko poprzedniej władzy, bo przy niej człowiek miał zatrud­nienie i jakie takie warunki egzystencji. A nowa dawała jedynie bezrobocie, inflację i zasiłek, który na nic nie wy­starczał i przysługiwał tylko przez kilka miesięcy.

Adrian i Wioletta szli niespiesznie z przystanku tram­wajowego do pracy. Trochę żal im było, że piękne letnie popołudnie oraz wieczór muszą spędzić w nowohuc­kim klubie Dance Floor2. Ich rówieśnicy wylegiwali się teraz nad zalewem albo rozkoszowali kąpielą na dzikich plażach Przylasku Rusieckiego. Oni mieli w perspekty­wie zaduch lokalu, gryzący dym z papierosów i opary alkoholowe. Droga do klubu była ostatnią sposobno­ścią, by łyknąć choć trochę świeżego powietrza. Chwilę wcześniej wysiedli z tramwaju, przesiąkniętego fetorem niedomytych, zapoconych ciał.

– Praca w piątek to zło – stwierdziła dziewczyna.

– Nikt cię nie zmusza – odparł starszy brat, który w weekendy pełnił funkcję DJ-a, a w tygodniu zajmo­wał się wszystkim, co zlecał mu właściciel lokalu, Mi­chał Grabowski.

Adrian był prawą ręką Grabowskiego, choć nie­łatwo przychodziło mu godzenie nauki w Akademii Górniczo-Hutniczej z pracą. Stary jednak bardzo go cenił, co przekładało się na zarobki, nie miał także nic przeciwko temu, by w klubie dorabiała sobie młodsza siostra chłopaka, Wiolka.

2 W przeciwieństwie do innych miejsc wspominanych w powieści ten lokal nie istniał w rzeczywistości.

– No nie – przyznała. – Ale fajnie byłoby wyskoczyć nad wodę. Gorąco dzisiaj – westchnęła.

– I dobrze. Bo jak jest gorąco, to ludziom chce się pić. Będziesz miała niezłe napiwki – dodał, by ją pocieszyć.

Wiedział, że narzekanie siostry to tylko czcza ga­danina. Tak naprawdę młoda lubiła swoje zajęcie. Miała dzięki niemu własną forsę, nie musiała prosić ojca o zakup fatałaszków, butów i innych bzdur, bez których dziewczyny nie mogą żyć. Na pewno nie­jedna z jej koleżanek, leżąc na plaży, marzyła o tym, aby zarabiać na swoje wydatki. Adrian cenił sobie Wiolkę jako współpracownika. Nigdy nie nawalała, do obowiązków podchodziła sumiennie, nie trze­ba jej było pokazywać palcem, co jest do zrobienia. Czasami inne kelnerki próbowały wykorzystywać jej pracowitość, ale Adrian zaraz przywoływał je do porządku.

Zresztą Grabowski też nie pozwalał, by stare wygi, jak określał dłużej zatrudnione dziewczyny, wysługi­wały się młodą. Czasami z tego powodu dochodziło do spięć, ponieważ niektóre z nich uważały, że szef faworyzuje smarkatą. I diabli wiedzą, co ich ze sobą łą­czy, skoro tak się nad nią trzęsie. Kiedyś Jolka Bieniek rozpuściła ploty, że stary leci na nią, a ona na niego – oczywiście dla korzyści, bo właściciel lokalu spokojnie mógłby być ojcem Wiolki.

Zazdrość o młodą wynikała również stąd, że dziew­czyna była nadzwyczaj ładna. Po przodkach odzie­dziczyła szlachetne, harmonijne rysy twarzy: prosty

nos i miękką linię pełnych ust. Kaskada gęstych ciem­nych włosów opadała jej do połowy pleców. Wyraziste brązowe oczy, których tęczówki w chwilach zagniewa­nia bądź ekscytacji zdawały się niemalże czarne, z cie­kawością spoglądały na świat. Niewielkie, kształtne uszy ozdobione były zwykle jakąś błyskotką, najczę­ściej kolczykami z prawdziwych pereł, podarowanymi jej na osiemnaste urodziny przez dziadka, emerytowa­nego dyrektora z Huty imienia Sendzimira. Wioletta była dość wysoka, mierzyła metr siedemdziesiąt, a na dodatek uwielbiała szpilki z dziesięciocentymetrowymi obcasami, w których wyglądała jeszcze smuklej. Miała szczupłą, zgrabną sylwetkę z przyjemnymi dla oczu krą­głościami tam, gdzie krągłości były atutem. Świadoma własnej urody i pewna siebie pannica przyciągała męskie spojrzenia. Klienci klubu często zabiegali o jej uwagę, a stali bywalcy wiedzieli, który stolik należy zająć, by zo­stać obsłużonym przez Pawłowską. Czasami, gdy tego lub owego piwo albo wysokoprocentowe trunki ośmie­liły nadmiernie, kelnerka kilkoma umiejętnie dobranymi słowami studziła emocje nachalnego adoratora. A język miała wyjątkowo cięty, choć w przeciwieństwie do więk­szości dziewcząt nie potrzebowała posługiwać się wul­garyzmami, by usadzić delikwenta w miejscu.

Kiedyś Adrian na własne uszy słyszał, jak ją wku­rzył jakiś typek. Zadufany był w sobie jak mało kto, nie dało się nie zauważyć, że to świeżo upieczony biznesmen, który zdołał trochę zarobić. Ubrany był w najmodniejsze ciuchy prosto z bazaru. Jego szyję zdobił złoty łańcuch gruby na palec.

Klient ostentacyjnie wyjął z kieszeni pokaźny zwitek banknotów. Najpierw zamówił piwo, a potem stwierdził, że należy mu się jeszcze całusek. Oczy­wiście Wioletta zbyła natręta, jak zawsze w takich sytuacjach. Na niej nie zrobiły wrażenia ani grubość łańcucha, ani zawartość portfela, ani olśniewająco białe skarpety mocno kontrastujące z czernią moka-synów.

– Cnotliwa Zuzia – burknął, gdy kelnerka odwróci­ła się plecami.

Wiola, niewiele myśląc, zawróciła i ze słodkim uśmiechem na ustach zapytała:

– A słomkę podać do tego piwa czy wyciągnie pan sobie z butów?

Jak zwykle uszło jej to na sucho, ponieważ fa­cet nie był z tych, co lecą na skargę do właścicie­la lokalu. Zresztą zadziorna brunetka wpadła mu w oko i z miejsca zyskała jego szacunek, bowiem później jeszcze nieraz pojawiał się w klubie Dance Floor. Próbował nawet podrywać Wiolettę w znacz­nie subtelniejszy sposób, lecz nigdy nic u niej nie wskórał.

Nic więc dziwnego, że uwielbiana przez klientów kelnerka budziła zawiść współpracownic.

Plotki rozsiewane przez Bieńkównę dotarły w koń­cu do Adriana, a ten, gdy szło o młodszą siostrę, z ni­kim się nie patyczkował. Bluznął ostro na plotkarę, by na zawsze zapamiętała, że o Wiolce nie gada się za jej plecami. Oczywiście postraszył przy tym Jolę, że jak jeszcze raz przyłapie ją na czymś podobnym, to do­-

pilnuje, by Grabowski podziękował jej za pracę. A po­nieważ faktycznie miał takie możliwości, dziewczyna wolała spuścić z tonu.

Podziel się opinią

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d2qcg78
d2qcg78
d2qcg78
d2qcg78