Nowe czasy. Nie pora na łzy
Forma wydania | Książka |
Rok wydania | 2018 |
Autorzy | |
Kategoria | |
Wydawnictwo |
Edyta Świętek zaprasza czytelników do Nowej Huty i Krakowa lat dziewięćdziesiątych, gdzie raczkujący kapitalizm, bezrobocie, kradzieże samochodów i różnorodne afery gospodarcze mocno dają się we znaki szarym obywatelom. W trudach dnia codziennego zakwitają uczucia, wyrastają fortuny, pojawiają się pierwsze gwiazdy muzyki chodnikowej.
Paweł Szymczak, drobny przedsiębiorca bazarowy na wszelkie sposoby próbuje zbić majątek. Kilkakrotnie wchodzi w ryzykowne i nielegalne interesy. Jego żona, Andzia, otwiera pracownię krawiecką, w której nieprzyzwoicie wyzyskuje robotnice. Małżonkowie pochłonięci zarabianiem pieniędzy zaniedbują potrzeby swojej córki Małgosi. Osamotniona dziewczynka wikła się w kłopoty.
Rodzeństwo Wioletta i Adrian Pawłowscy wraz z kolegami zakładają zespół wykonujący muzykę dyskotekową. Ich kariera nabiera tempa, gdy wokalistka zaczyna otrzymywać anonimy z pogróżkami.
Numer ISBN | 978-83-7674-737-8 |
Wymiary | 130x200 |
Oprawa | miękka ze skrzydełkami |
Liczba stron | 336 |
Język | polski |
Fragment | Rok 1992 Rozdział 1 Bagaż nielegalny Już właściwie to mnie nie ma, nie chcę wiedzieć o niczym Tylko z tyłu pali bagaż nielegalny1 Upał trzymał Kraków w silnym uścisku. Lato w mieście miało nieprzyjemną woń spalin, kurzu i potu. W pobliżu bazarów i placów targowych śmierdziało zgnilizną, a z mniej uczęszczanych zaułków oraz bram zalatywało moczem. Zdawać by się mogło, że robotnicze dzielnice utworzone w miejscu niegdysiejszej Nowej Huty toczy jakaś gangrena. Jeszcze do niedawna tutejsi mieszkańcy żywiołowo walczyli o wolność i uniezależnienie się od wpływów Związku Radzieckiego, wzniecali regularne bunty przeciwko komunie. Dzisiaj na twarzach tych samych obywateli coraz częściej widywano zwątpie- 1 Fragment utworu Temat z filmu „Bagaż nielegalny” – słowa: Kazik Staszewski, muzyka: Kazik Staszewski, Piotr Strembicki, wykonanie: Kazik Staszewski – album solowy, płyta Spalam się, Zic Zac 1991. nie i rezygnację. Zaczynały się także odzywać pierwsze nieśmiałe głosy, że nie należało występować przeciwko poprzedniej władzy, bo przy niej człowiek miał zatrudnienie i jakie takie warunki egzystencji. A nowa dawała jedynie bezrobocie, inflację i zasiłek, który na nic nie wystarczał i przysługiwał tylko przez kilka miesięcy. Adrian i Wioletta szli niespiesznie z przystanku tramwajowego do pracy. Trochę żal im było, że piękne letnie popołudnie oraz wieczór muszą spędzić w nowohuckim klubie Dance Floor2. Ich rówieśnicy wylegiwali się teraz nad zalewem albo rozkoszowali kąpielą na dzikich plażach Przylasku Rusieckiego. Oni mieli w perspektywie zaduch lokalu, gryzący dym z papierosów i opary alkoholowe. Droga do klubu była ostatnią sposobnością, by łyknąć choć trochę świeżego powietrza. Chwilę wcześniej wysiedli z tramwaju, przesiąkniętego fetorem niedomytych, zapoconych ciał. – Praca w piątek to zło – stwierdziła dziewczyna. – Nikt cię nie zmusza – odparł starszy brat, który w weekendy pełnił funkcję DJ-a, a w tygodniu zajmował się wszystkim, co zlecał mu właściciel lokalu, Michał Grabowski. Adrian był prawą ręką Grabowskiego, choć niełatwo przychodziło mu godzenie nauki w Akademii Górniczo-Hutniczej z pracą. Stary jednak bardzo go cenił, co przekładało się na zarobki, nie miał także nic przeciwko temu, by w klubie dorabiała sobie młodsza siostra chłopaka, Wiolka. 2 W przeciwieństwie do innych miejsc wspominanych w powieści ten lokal nie istniał w rzeczywistości. – No nie – przyznała. – Ale fajnie byłoby wyskoczyć nad wodę. Gorąco dzisiaj – westchnęła. – I dobrze. Bo jak jest gorąco, to ludziom chce się pić. Będziesz miała niezłe napiwki – dodał, by ją pocieszyć. Wiedział, że narzekanie siostry to tylko czcza gadanina. Tak naprawdę młoda lubiła swoje zajęcie. Miała dzięki niemu własną forsę, nie musiała prosić ojca o zakup fatałaszków, butów i innych bzdur, bez których dziewczyny nie mogą żyć. Na pewno niejedna z jej koleżanek, leżąc na plaży, marzyła o tym, aby zarabiać na swoje wydatki. Adrian cenił sobie Wiolkę jako współpracownika. Nigdy nie nawalała, do obowiązków podchodziła sumiennie, nie trzeba jej było pokazywać palcem, co jest do zrobienia. Czasami inne kelnerki próbowały wykorzystywać jej pracowitość, ale Adrian zaraz przywoływał je do porządku. Zresztą Grabowski też nie pozwalał, by stare wygi, jak określał dłużej zatrudnione dziewczyny, wysługiwały się młodą. Czasami z tego powodu dochodziło do spięć, ponieważ niektóre z nich uważały, że szef faworyzuje smarkatą. I diabli wiedzą, co ich ze sobą łączy, skoro tak się nad nią trzęsie. Kiedyś Jolka Bieniek rozpuściła ploty, że stary leci na nią, a ona na niego – oczywiście dla korzyści, bo właściciel lokalu spokojnie mógłby być ojcem Wiolki. Zazdrość o młodą wynikała również stąd, że dziewczyna była nadzwyczaj ładna. Po przodkach odziedziczyła szlachetne, harmonijne rysy twarzy: prosty nos i miękką linię pełnych ust. Kaskada gęstych ciemnych włosów opadała jej do połowy pleców. Wyraziste brązowe oczy, których tęczówki w chwilach zagniewania bądź ekscytacji zdawały się niemalże czarne, z ciekawością spoglądały na świat. Niewielkie, kształtne uszy ozdobione były zwykle jakąś błyskotką, najczęściej kolczykami z prawdziwych pereł, podarowanymi jej na osiemnaste urodziny przez dziadka, emerytowanego dyrektora z Huty imienia Sendzimira. Wioletta była dość wysoka, mierzyła metr siedemdziesiąt, a na dodatek uwielbiała szpilki z dziesięciocentymetrowymi obcasami, w których wyglądała jeszcze smuklej. Miała szczupłą, zgrabną sylwetkę z przyjemnymi dla oczu krągłościami tam, gdzie krągłości były atutem. Świadoma własnej urody i pewna siebie pannica przyciągała męskie spojrzenia. Klienci klubu często zabiegali o jej uwagę, a stali bywalcy wiedzieli, który stolik należy zająć, by zostać obsłużonym przez Pawłowską. Czasami, gdy tego lub owego piwo albo wysokoprocentowe trunki ośmieliły nadmiernie, kelnerka kilkoma umiejętnie dobranymi słowami studziła emocje nachalnego adoratora. A język miała wyjątkowo cięty, choć w przeciwieństwie do większości dziewcząt nie potrzebowała posługiwać się wulgaryzmami, by usadzić delikwenta w miejscu. Kiedyś Adrian na własne uszy słyszał, jak ją wkurzył jakiś typek. Zadufany był w sobie jak mało kto, nie dało się nie zauważyć, że to świeżo upieczony biznesmen, który zdołał trochę zarobić. Ubrany był w najmodniejsze ciuchy prosto z bazaru. Jego szyję zdobił złoty łańcuch gruby na palec. Klient ostentacyjnie wyjął z kieszeni pokaźny zwitek banknotów. Najpierw zamówił piwo, a potem stwierdził, że należy mu się jeszcze całusek. Oczywiście Wioletta zbyła natręta, jak zawsze w takich sytuacjach. Na niej nie zrobiły wrażenia ani grubość łańcucha, ani zawartość portfela, ani olśniewająco białe skarpety mocno kontrastujące z czernią moka-synów. – Cnotliwa Zuzia – burknął, gdy kelnerka odwróciła się plecami. Wiola, niewiele myśląc, zawróciła i ze słodkim uśmiechem na ustach zapytała: – A słomkę podać do tego piwa czy wyciągnie pan sobie z butów? Jak zwykle uszło jej to na sucho, ponieważ facet nie był z tych, co lecą na skargę do właściciela lokalu. Zresztą zadziorna brunetka wpadła mu w oko i z miejsca zyskała jego szacunek, bowiem później jeszcze nieraz pojawiał się w klubie Dance Floor. Próbował nawet podrywać Wiolettę w znacznie subtelniejszy sposób, lecz nigdy nic u niej nie wskórał. Nic więc dziwnego, że uwielbiana przez klientów kelnerka budziła zawiść współpracownic. Plotki rozsiewane przez Bieńkównę dotarły w końcu do Adriana, a ten, gdy szło o młodszą siostrę, z nikim się nie patyczkował. Bluznął ostro na plotkarę, by na zawsze zapamiętała, że o Wiolce nie gada się za jej plecami. Oczywiście postraszył przy tym Jolę, że jak jeszcze raz przyłapie ją na czymś podobnym, to do- pilnuje, by Grabowski podziękował jej za pracę. A ponieważ faktycznie miał takie możliwości, dziewczyna wolała spuścić z tonu. |
Podziel się opinią
Komentarze