Trwa ładowanie...
dv93a1d
04-02-2020 21:16

Niziołkowie z ulicy Pamiątkowej (#2). Droga do Achtoty

książka
Oceń jako pierwszy:
dv93a1d
Niziołkowie z ulicy Pamiątkowej (#2). Droga do Achtoty
Forma wydania

Książka

Rok wydania
Autorzy
Kategoria
Wydawnictwo
Materiały prasowe
Źródło: Materiały prasowe

PEŁNA CIEPŁA I OPTYMIZMU SAGA RODZINNA
W odróżnieniu od pierwszej części sagi, która opisywała bez mała pół wieku, akcja „Drogi do Achtoty” zamyka się – przez czysty przypadek! – w dziewięciu miesiącach. Dzieci państwa Niziołków dorastają i dokonują niekiedy zaskakujących, a jednak w pełni świadomych wyborów.
Saga opisuje losy poznańskiej rodziny Niziołków od lat sześćdziesiątych począwszy, na XXI wieku kończąc. Wszyscy członkowie rodziny uwielbiają książki, a rodzinnym numerem jeden jest Władca Pierścieni.
Historia rodziny, w której każdy może odnaleźć cząstkę swojej własnej przeszłości, wspomnienia z wychowywania dzieci i wydarzenia z życia codziennego. Ciekawa, mądra, ciepła i ozdobiona poczuciem humoru opowieść, w której wartości takie jak przyjaźń, miłość, rodzina, lojalność, godność, miłosierdzie, wiara – jeszcze coś znaczą.

Niziołkowie z ulicy Pamiątkowej (#2). Droga do Achtoty
Numer ISBN

978-83-66217-77-5

Wymiary

13x200

Oprawa

miękka ze skrzydełkami

Liczba stron

400

Język

polski

Fragment

Rozdział I Na dobry początek

Kolejne dwa tygodnie po urodzeniu dzieciny przeleciały bardzo szybko. O dziwo, kiedy tyl­ko przeszedł pierwszy wstrząs, będący reak­cją na pojawienie się Jagody Aurelii w miejsce planowanego Boromira, Róża zachowywała się całkiem sensownie. Każdego ranka meldowała się u Gośki i mówiła:

– Wykorzystaj matkę, póki ma wakacje! Co mam robić? Sprzątać, iść po zakupy czy zająć się małą, żebyś ty się mogła wyspać?

Doskonale sama pamiętała, jak to przy pierw­szym dziecku wszystko leciało jej z rąk, w cha­cie był burdel, bo z niczym nie mogła nadążyć, a w dodatku lewitowała z niewyspania. Jagódki nie zabierało się jeszcze na spacer, wystawiali ją tylko na balkon, więc Gośka przeważnie szła się zdrzemnąć, chociaż lubiła też sobie od czasu do czasu skoczyć na zakupy. Wtedy zaczynały działać mama z młodszą córką: jedna zajmowała się dzieciątkiem, całkiem spokojnym zresztą – mama twierdziła, że to zbawienny wpływ pam­persów; Gośka i Pip w zwykłych tetrowych pie­luchach ponoć nie byli tacy grzeczni – a druga sprzątała i gotowała obiad. Tak niepostrzeżenie zrobił się dwudziesty piąty sierpnia.

A następnego dnia miał przylecieć David.

Rodzice cały czas nie kojarzyli związku przy­czynowo-skutkowego, polecili tylko Elce wysprzą­tać apartamencik gościnny po Gośce i Fredzie i pościelić łóżko. Tata zapytał w przelocie:

– O której David przylatuje? Tak jak zawsze po jedenastej? – A na potwierdzenie córeczki dodał: – Wyjdziesz po niego, prawda? Ja będę w domu dopiero koło czwartej, a mama ma radę pedagogiczną. Spotkamy się na obiedzie.

„Spotkamy się, spotkamy”… – pomyślała Ela.

Nieszczęśni rodzice nie byli świadomi pre­cyzyjnego planu swojej najmłodszej latorośli: podpuściła Gośkę, żeby pierwszy raz wyjechała z Jagódką i razem z Fredem przyszła na Pamiąt­kową na obiad. Wolała mieć wsparcie w postaci ukochanej siostry i ulubionego szwagra.

W poniedziałek panna Niziołek wyszła po Davida na Ławicę, przy czym należy nadmienić, że oboje skrzętnie wykorzystali lotniskowy kli­mat, aby powitać się w sposób, który nikogo nie będzie tam szokował. Następnie cały czas zgodnie z planem ruszyli prosto na giełdę kwia­tową na Bema. Tam David wybrał snopek me­trowych czerwonych róż, a usłyszawszy cenę, skomentował:

– Tanio tu u was!

Cóż, w Cardiff za dziesięć funtów, czyli na­sze pięćdziesiąt złotych, takiego bukietu by nie kupił. Pewnie dlatego, żeby nie wyjść na ską­piradło, kupił w drodze do domu czerwone wy­trawne wino, które dwukrotnie przebiło kwiaty. Jak szaleć, to szaleć.

Czas do szesnastej wcale się Eluni i Davi­dowi nie dłużył. Nie, nie, niech czytelnik nie dostaje momentalnie robaczywych myśli. To nie było tak, jak sobie wyobraża. Powiedzmy, nie do końca. Przez większą część czasu Ela ro­biła ekstraobiad, a David myszkował na półce z angielskimi książkami taty. Kretyni, pomyśli czytelnik. Ależ skąd, stosowali tylko w praktyce zapis o unikaniu okazji czy jak to tam brzmi. I powiedzmy, że im się to prawie udało.

Wreszcie rodzice wrócili. Przywitali się z Da­videm serdecznie, acz z lekkim roztargnieniem – tata błądził myślami przy tłumaczonym wła­śnie przez siebie szkockim kryminale, mama natomiast jedną półkulą mózgową była w Marii Magdalenie, gdzie wyjątkowo dołożyli jej klasy matematyczno-fizyczne, a drugą z punktu za­absorbowała Gośka z Jagódką.

Elka pogoniła ich wszystkich do stołu. Na wi­dok białego obrusu, wina i widelczyków od Tho­rina Dębowej Tarczy rodzice nieco oprzytomnieli.

– O, jak ładnie – zdziwił się tata. – A z ja­kiej to okazji?

Wtedy w drzwiach pojawił się David, dzier­żąc bukiet, ukryty wcześniej w Komórce Pod Schodami. Nie miał na sobie maturalnego gar­nituru jak Wolfi i nie rzucał się na kolana, ale i tak zbijał z nóg. David, nie bukiet, chociaż bukiet też.

– Uncle Robert, aunt Rose – odezwał się uroczy­ście – mam zaszczyt prosić was o rękę Elanor. – Na moment zawahał się, komu ma wręczyć kwiaty, zupełnie jak Baltona oświadczający się o Patrycję, wreszcie wepchnął je w ręce mamy. Wepchnął, bo mamę zamurowało. Oderwanie jej od Marii Magdaleny i Gośki z dzieckiem było brutalne.

Pierwszy ochłonął tata.

– Bardzo nam miło – wyrzekł kurtuazyjnie. – Chyba macie nam dużo do opowiedzenia, sia­dajcie, proszę, do wieczora daleko…

Faktycznie, przez następne kilka godzin Ela i David opowiadali o wyprawie po Szkocji i jej konsekwencjach. Najmłodsza Niziołkówna miała satysfakcję jak stąd do Wodogrzmotów Rauros – nareszcie wszyscy słuchali jej z zapartym tchem.

– Uzgodniliśmy wstępnie – mówił ze swadą David – że wzięlibyśmy ślub w przyszłym roku w czerwcu, jak tylko skończę studia. Elanor będzie wtedy po drugim roku i tak pokombi­nujemy, żeby mogła przenieść się do Newport School of Art, Media and Design.

W tym momencie tata powiedział coś do Da­vida po walijsku, co piętrową składnią i dłu­gością wypowiedzi przypominało nieco słyn­ne zaklęcie użyte w konwersacji ze szpitalem w Cardiff. Gośka, która walijski miała w małym palcu, zacisnęła z całej siły usta i pod pretek­stem, że musi nakarmić Jagódkę, wyniosła się do pokoju siostry. Ela z kolei wymruczała, że zrobi herbaty, i ruszyła za nią.

– Co tata powiedział?! – O cóż innego mogła nieszczęsna zapytać.

Gośka zachichotała.

– Że jak ci zrobi krzywdę, to on mu wybije wszystkie zęby i zamiecie na szufelkę – zara­portowała ochoczo.

Co takiego?!

– I dobrze – odezwał się z progu Fred i wy­szczerzył niewybite zęby. – Też mu tak chcia­łem powiedzieć, ale musiałbym poszukać sobie paru słów u wujka Google.

Ela miała bardzo, ale to bardzo jednoznacz­ny wyraz twarzy, bo starsza siostra się nad nią ulitowała.

– No co ty, żartuję. Tata powiedział coś w ro­dzaju „mazeł tow”.

Żartowała wtedy czy żartuje teraz?! Elunia wcale nie była tego pewna.Wróciła do dużego pokoju. Nie mogła zosta­wiać Davida starszym na pożarcie. O dziwo, ten radził sobie bardzo dobrze, opowiadając o swo­jej praktyce wśród zebranych z całego Cardiff elementów podatnych na drugs and alcohol. Na widok ukochanej uśmiechnął się radośnie.

– Skoro ciocia i wujek nie mają nic przeciw­ko, chciałbym jeszcze dzisiaj w waszej obecności wręczyć to Elanor – powiedział i wyjął pudełeczko z pierścionkiem. Niedużym, ale z brylancikiem.

Klamka zapadła, zanim się kto obejrzał.

Tyle że od następnego dnia rodzinka zmieni­ła taktykę. Tak jak przedtem to Ela musiała za nimi łazić i prosić się o chwilę uwagi, tak teraz oni na chwilę nie zostawiali jej sam na sam z gościem. Dobra, z narzeczonym, niech będzie.

Tata oznajmił, że ma mnóstwo pracy przy tłu­maczeniu, i zasiadł do swojego domowego kom­putera. Gośka oświadczyła, że teraz już nie po­trzebuje tyle pomocy, bo coraz lepiej radzą sobie sami. W związku z czym mama wsparła tatę w trzymaniu straży. Za każdym razem, kiedy Elka wracała z Davidem do domu, czujna obec­ność rodzicieli była dla nich aż nadto namacalna.

Podziel się opinią

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
dv93a1d
dv93a1d
dv93a1d
dv93a1d
dv93a1d

Pobieranie, zwielokrotnianie, przechowywanie lub jakiekolwiek inne wykorzystywanie treści dostępnych w niniejszym serwisie - bez względu na ich charakter i sposób wyrażenia (w szczególności lecz nie wyłącznie: słowne, słowno-muzyczne, muzyczne, audiowizualne, audialne, tekstowe, graficzne i zawarte w nich dane i informacje, bazy danych i zawarte w nich dane) oraz formę (np. literackie, publicystyczne, naukowe, kartograficzne, programy komputerowe, plastyczne, fotograficzne) wymaga uprzedniej i jednoznacznej zgody Wirtualna Polska Media Spółka Akcyjna z siedzibą w Warszawie, będącej właścicielem niniejszego serwisu, bez względu na sposób ich eksploracji i wykorzystaną metodę (manualną lub zautomatyzowaną technikę, w tym z użyciem programów uczenia maszynowego lub sztucznej inteligencji). Powyższe zastrzeżenie nie dotyczy wykorzystywania jedynie w celu ułatwienia ich wyszukiwania przez wyszukiwarki internetowe oraz korzystania w ramach stosunków umownych lub dozwolonego użytku określonego przez właściwe przepisy prawa.Szczegółowa treść dotycząca niniejszego zastrzeżenia znajduje siętutaj