Niziołkowie z ulicy Pamiątkowej (#2). Droga do Achtoty
Forma wydania | Książka |
Rok wydania | 2020 |
Autorzy | |
Kategoria | |
Wydawnictwo |
PEŁNA CIEPŁA I OPTYMIZMU SAGA RODZINNA
W odróżnieniu od pierwszej części sagi, która opisywała bez mała pół wieku, akcja „Drogi do Achtoty” zamyka się – przez czysty przypadek! – w dziewięciu miesiącach. Dzieci państwa Niziołków dorastają i dokonują niekiedy zaskakujących, a jednak w pełni świadomych wyborów.
Saga opisuje losy poznańskiej rodziny Niziołków od lat sześćdziesiątych począwszy, na XXI wieku kończąc. Wszyscy członkowie rodziny uwielbiają książki, a rodzinnym numerem jeden jest Władca Pierścieni.
Historia rodziny, w której każdy może odnaleźć cząstkę swojej własnej przeszłości, wspomnienia z wychowywania dzieci i wydarzenia z życia codziennego. Ciekawa, mądra, ciepła i ozdobiona poczuciem humoru opowieść, w której wartości takie jak przyjaźń, miłość, rodzina, lojalność, godność, miłosierdzie, wiara – jeszcze coś znaczą.
Numer ISBN | 978-83-66217-77-5 |
Wymiary | 13x200 |
Oprawa | miękka ze skrzydełkami |
Liczba stron | 400 |
Język | polski |
Fragment | Rozdział I Na dobry początek Kolejne dwa tygodnie po urodzeniu dzieciny przeleciały bardzo szybko. O dziwo, kiedy tylko przeszedł pierwszy wstrząs, będący reakcją na pojawienie się Jagody Aurelii w miejsce planowanego Boromira, Róża zachowywała się całkiem sensownie. Każdego ranka meldowała się u Gośki i mówiła: – Wykorzystaj matkę, póki ma wakacje! Co mam robić? Sprzątać, iść po zakupy czy zająć się małą, żebyś ty się mogła wyspać? Doskonale sama pamiętała, jak to przy pierwszym dziecku wszystko leciało jej z rąk, w chacie był burdel, bo z niczym nie mogła nadążyć, a w dodatku lewitowała z niewyspania. Jagódki nie zabierało się jeszcze na spacer, wystawiali ją tylko na balkon, więc Gośka przeważnie szła się zdrzemnąć, chociaż lubiła też sobie od czasu do czasu skoczyć na zakupy. Wtedy zaczynały działać mama z młodszą córką: jedna zajmowała się dzieciątkiem, całkiem spokojnym zresztą – mama twierdziła, że to zbawienny wpływ pampersów; Gośka i Pip w zwykłych tetrowych pieluchach ponoć nie byli tacy grzeczni – a druga sprzątała i gotowała obiad. Tak niepostrzeżenie zrobił się dwudziesty piąty sierpnia. A następnego dnia miał przylecieć David. Rodzice cały czas nie kojarzyli związku przyczynowo-skutkowego, polecili tylko Elce wysprzątać apartamencik gościnny po Gośce i Fredzie i pościelić łóżko. Tata zapytał w przelocie: – O której David przylatuje? Tak jak zawsze po jedenastej? – A na potwierdzenie córeczki dodał: – Wyjdziesz po niego, prawda? Ja będę w domu dopiero koło czwartej, a mama ma radę pedagogiczną. Spotkamy się na obiedzie. „Spotkamy się, spotkamy”… – pomyślała Ela. Nieszczęśni rodzice nie byli świadomi precyzyjnego planu swojej najmłodszej latorośli: podpuściła Gośkę, żeby pierwszy raz wyjechała z Jagódką i razem z Fredem przyszła na Pamiątkową na obiad. Wolała mieć wsparcie w postaci ukochanej siostry i ulubionego szwagra. W poniedziałek panna Niziołek wyszła po Davida na Ławicę, przy czym należy nadmienić, że oboje skrzętnie wykorzystali lotniskowy klimat, aby powitać się w sposób, który nikogo nie będzie tam szokował. Następnie cały czas zgodnie z planem ruszyli prosto na giełdę kwiatową na Bema. Tam David wybrał snopek metrowych czerwonych róż, a usłyszawszy cenę, skomentował: – Tanio tu u was! Cóż, w Cardiff za dziesięć funtów, czyli nasze pięćdziesiąt złotych, takiego bukietu by nie kupił. Pewnie dlatego, żeby nie wyjść na skąpiradło, kupił w drodze do domu czerwone wytrawne wino, które dwukrotnie przebiło kwiaty. Jak szaleć, to szaleć. Czas do szesnastej wcale się Eluni i Davidowi nie dłużył. Nie, nie, niech czytelnik nie dostaje momentalnie robaczywych myśli. To nie było tak, jak sobie wyobraża. Powiedzmy, nie do końca. Przez większą część czasu Ela robiła ekstraobiad, a David myszkował na półce z angielskimi książkami taty. Kretyni, pomyśli czytelnik. Ależ skąd, stosowali tylko w praktyce zapis o unikaniu okazji czy jak to tam brzmi. I powiedzmy, że im się to prawie udało. Wreszcie rodzice wrócili. Przywitali się z Davidem serdecznie, acz z lekkim roztargnieniem – tata błądził myślami przy tłumaczonym właśnie przez siebie szkockim kryminale, mama natomiast jedną półkulą mózgową była w Marii Magdalenie, gdzie wyjątkowo dołożyli jej klasy matematyczno-fizyczne, a drugą z punktu zaabsorbowała Gośka z Jagódką. Elka pogoniła ich wszystkich do stołu. Na widok białego obrusu, wina i widelczyków od Thorina Dębowej Tarczy rodzice nieco oprzytomnieli. – O, jak ładnie – zdziwił się tata. – A z jakiej to okazji? Wtedy w drzwiach pojawił się David, dzierżąc bukiet, ukryty wcześniej w Komórce Pod Schodami. Nie miał na sobie maturalnego garnituru jak Wolfi i nie rzucał się na kolana, ale i tak zbijał z nóg. David, nie bukiet, chociaż bukiet też. – Uncle Robert, aunt Rose – odezwał się uroczyście – mam zaszczyt prosić was o rękę Elanor. – Na moment zawahał się, komu ma wręczyć kwiaty, zupełnie jak Baltona oświadczający się o Patrycję, wreszcie wepchnął je w ręce mamy. Wepchnął, bo mamę zamurowało. Oderwanie jej od Marii Magdaleny i Gośki z dzieckiem było brutalne. Pierwszy ochłonął tata. – Bardzo nam miło – wyrzekł kurtuazyjnie. – Chyba macie nam dużo do opowiedzenia, siadajcie, proszę, do wieczora daleko… Faktycznie, przez następne kilka godzin Ela i David opowiadali o wyprawie po Szkocji i jej konsekwencjach. Najmłodsza Niziołkówna miała satysfakcję jak stąd do Wodogrzmotów Rauros – nareszcie wszyscy słuchali jej z zapartym tchem. – Uzgodniliśmy wstępnie – mówił ze swadą David – że wzięlibyśmy ślub w przyszłym roku w czerwcu, jak tylko skończę studia. Elanor będzie wtedy po drugim roku i tak pokombinujemy, żeby mogła przenieść się do Newport School of Art, Media and Design. W tym momencie tata powiedział coś do Davida po walijsku, co piętrową składnią i długością wypowiedzi przypominało nieco słynne zaklęcie użyte w konwersacji ze szpitalem w Cardiff. Gośka, która walijski miała w małym palcu, zacisnęła z całej siły usta i pod pretekstem, że musi nakarmić Jagódkę, wyniosła się do pokoju siostry. Ela z kolei wymruczała, że zrobi herbaty, i ruszyła za nią. – Co tata powiedział?! – O cóż innego mogła nieszczęsna zapytać. Gośka zachichotała. – Że jak ci zrobi krzywdę, to on mu wybije wszystkie zęby i zamiecie na szufelkę – zaraportowała ochoczo. Co takiego?! – I dobrze – odezwał się z progu Fred i wyszczerzył niewybite zęby. – Też mu tak chciałem powiedzieć, ale musiałbym poszukać sobie paru słów u wujka Google. Ela miała bardzo, ale to bardzo jednoznaczny wyraz twarzy, bo starsza siostra się nad nią ulitowała. – No co ty, żartuję. Tata powiedział coś w rodzaju „mazeł tow”. Żartowała wtedy czy żartuje teraz?! Elunia wcale nie była tego pewna.Wróciła do dużego pokoju. Nie mogła zostawiać Davida starszym na pożarcie. O dziwo, ten radził sobie bardzo dobrze, opowiadając o swojej praktyce wśród zebranych z całego Cardiff elementów podatnych na drugs and alcohol. Na widok ukochanej uśmiechnął się radośnie. – Skoro ciocia i wujek nie mają nic przeciwko, chciałbym jeszcze dzisiaj w waszej obecności wręczyć to Elanor – powiedział i wyjął pudełeczko z pierścionkiem. Niedużym, ale z brylancikiem. Klamka zapadła, zanim się kto obejrzał. Tyle że od następnego dnia rodzinka zmieniła taktykę. Tak jak przedtem to Ela musiała za nimi łazić i prosić się o chwilę uwagi, tak teraz oni na chwilę nie zostawiali jej sam na sam z gościem. Dobra, z narzeczonym, niech będzie. Tata oznajmił, że ma mnóstwo pracy przy tłumaczeniu, i zasiadł do swojego domowego komputera. Gośka oświadczyła, że teraz już nie potrzebuje tyle pomocy, bo coraz lepiej radzą sobie sami. W związku z czym mama wsparła tatę w trzymaniu straży. Za każdym razem, kiedy Elka wracała z Davidem do domu, czujna obecność rodzicieli była dla nich aż nadto namacalna. |
Podziel się opinią
Komentarze