Listy do Duszki
Forma wydania | Książka |
Rok wydania | 2018 |
Autorzy | |
Wydawnictwo |
Wolne Miasto Gdańsk, lata 1937–1938. Stefania i Heinrich zakochują się w sobie, jednak niewinna miłość tych dwojga musi niestety pozostać tajemnicą. Stefania jest córką Polaka i Żydówki, a Heinrich Niemcem, synem wpływowego w mieście człowieka. Młodych rozdziela zbliżająca się wielkimi krokami wojna. Ostatnie spotkanie zakochanych owocuje ciążą, o której Heinrich nic nie wie.
Ostatni świadkowie tamtych lat często ze łzami w oczach wspominają zarówno dobre, jak i złe chwile, których doświadczyli podczas wojny. Listy do Duszki powstały na podstawie wspomnień kobiety, która w tych mrocznych czasach doświadczyła miłości, ale też bólu i cierpienia..
Miłość, która jest zawsze niewinna. Powikłane ludzkie losy, trudna i burzliwa historia. Współczesność przeplatająca się z przeszłością, ponieważ nic się nie dzieje bez przyczyny. Wzruszająca opowieść, tym bardziej że… prawdziwa. Gdy ją już poznamy, pozostanie z nami na zawsze. Polecam.
Anna Klejzerowicz, pisarka
Niezwykle poruszająca historia. Opowieść o trudnej przeszłości i wojnie, o miłości i niespełnionych nadziejach. Koniecznie trzeba przeczytać! Gorąco polecam.
Anna Sakowicz, pisarka
Opowieść o niemożliwej wojennej miłości. Autorka sprawnie łączy plany czasowe, powoli odkrywając przed czytelnikiem kolejne akty tej smutnej historii, która swój początek ma w przededniu wojny. Polecam.
Agnieszka Kalus, czytambolubie.com
Numer ISBN | 978-83-7674-717-0 |
Wymiary | 130x200 |
Oprawa | miękka ze skrzydełkami |
Liczba stron | 304 |
Język | polski |
Fragment | Kilka słów od autorki Ta historia powstała na podstawie wspomnień, chociaż przyznam szczerze, że sama nie wiem, ile w niej jest prawdy, a ile fantazji. Opowiedziała mi ją pewna gdańszczanka, jedna z moich podopiecznych. W swojej pracy często słucham wspomnień dotyczących wojny, moi podopieczni opowiadają mi swoje historie, często ze łzami w oczach, ale zauważyłam, że częściej pamiętają te dobre chwile, tak jakby te złe wyparli z pamięci. Ponieważ ta historia bardzo mnie wzruszyła, postanowiłam ją opisać, głównie dlatego, aby pokazać, że nie wszyscy Niemcy byli złymi ludźmi, nie wszyscy uważali, że Żydów należy zlikwidować. Nawet w obozach koncentracyjnych zdarzali się Niemcy, którzy pomagali więźniom. Pamiętajmy o tym i nie karmmy się nienawiścią. 8 Osoba, która opowiedziała mi tę historię, już niestety nie żyje, a rodzina opisana w książce nie zgodziła się na użycie ich nazwiska. Musiałam zatem zmienić wszystkie imiona i nazwiska, a także nazwę niemieckiego miasta. Prawdziwy jest jednak Gdańsk i losy dziewczyny, mojej Stefanii. Gdańsk. Wiosna, rok 1939. Niebo nad Gdańskiem najpierw rozświetliła błyskawica, a dwie sekundy po niej miastem wstrząsnął potężny grzmot. W wielu domach ludzie przytulali się do siebie, jedni modląc się żarliwie, inni płacząc, a jeszcze inni kuląc ze strachu. Burza trwała już od kilkunastu minut, zalewając ulice wodospadem deszczu, rozświetlając błyskawicami i strasząc grzmotami. Doktor Becker siedział w swoim ulubionym fotelu i pozornie spokojnie pykając fajkę, starał się skupić na trzymanej na kolanach lekturze. Jego żona, Eleonore, głośno odmawiała modlitwę, mocno ściskając w dłoniach figurkę jakiegoś polskiego świętego. Sąsiadki Polki często mówiły, że ICH święci zawsze nad nimi czuwają. Tym razem sama postanowiła zawierzyć tym, którzy są jej obcy. Szyby okienne przypominały rwące potoki. Hałas deszczu, wyjącego wiatru i gromów zagłuszał wszystko. W pewnym momencie doktor Becker odłożył książkę na mały okrągły stoliczek i zaczął nasłuchiwać. Wydawało mu się, że oprócz odgłosów burzy słyszy pukanie i… czyjś płacz. Zerwał się z fotela i podbiegł do drzwi. Tak, teraz już wyraźnie dochodził do niego odgłos uderzania dłonią w drewno i wołanie o pomoc. Otworzył drzwi i zamarł. Na klatce schodowej stał około dziesięcioletni chłopiec. Mokry od deszczu, tkwił w kałuży wody, spływającej z o kilka numerów za dużego płaszcza i z włosów, które mokrymi kosmykami opadały na zapłakaną twarz. – Hilfe… pomocy… Herr Doktor… Steffi… Kind… kommt… krew, Blut… dużo Blut! – Chłopiec złapał doktora za rękę i pociągnął w stronę schodów. – Spokojnie, chłopcze, uspokój się i powiedz dokładnie, o co chodzi. Czy ktoś umiera? Zdarzył się jakiś wypadek? – Słowa niemieckiego doktora, wypowiedziane czystą polszczyzną, spokojnym i opanowanym głosem, w pierwszej chwili zaskoczyły chłopca. – Jak masz na imię i kto to jest Steffi? – Moja siostra, ona… ona dziecko… ona umiera. Jest dużo krwi. Błagam, niech pan doktor pomoże. Ona nie może umrzeć! – Chłopiec rozszlochał się i klęknąwszy, zaczął całować doktora po rękach. – Wstań natychmiast! Idę po moją torbę lekarską i zaraz zaprowadzisz mnie do twojej siostry. – Doktor Becker szybkim krokiem przeszedł do jednego z pokojów i w pośpiechu złapał swoją skórzaną torbę. Następnie narzucił na siebie kapotę przeciwdeszczową i wychodząc z mieszkania, krzyknął do żony, że idzie do pacjentki. – Ale Gottlieb… co się stało? – Przerażona kobieta stanęła w drzwiach pokoju i z lękiem spojrzała na małego, zapłakanego chłopca. – Nie wiem, Eleonore. Ten mały mówi trochę bez ładu i składu, że umiera jakieś dziecko, że jest pełno krwi. Musi być bardzo źle, skoro wysłano takiego młokosa po mnie w taką pogodę. – Doktor rozmawiał z żoną w języku niemieckim, chłopiec, drżąc na ciele, przestępował niecierpliwie z nogi na nogę, niewiele rozumiejąc z dialogu doktorostwa. Wybiegli z kamienicy; chłopiec, nie zważając na rwące deszczowe potoki, powstałe z lejącego się z nieba deszczu, szybkim krokiem przebiegł na drugą stronę ulicy, ufając, że doktor biegnie za nim. Kiedy weszli do starej gdańskiej kamienicy, z mieszkania na piętrze dobiegł ich rozdzierający krzyk. – To Stefania! Szybko! – zawołał chłopiec i przeskakując po dwa stopnie, zaczął wbiegać na piętro. Z impetem otworzył drzwi do jednego z mieszkań i pociągnął doktora za rękę. W niewielkim pokoju, na żelaznym łóżku, leżała młoda dziewczyna. Jej piękną, zapłakaną twarz szpecił grymas bólu. Zaciskając palce na obrzeżach przykrycia, ciężko oddychała. Prześcieradło, poplamione krwią, zwisało z łóżka. Doktor podszedł do dziewczyny i nachylił się nad jej przerażoną bólem i strachem twarzą. Odsłonił nakrycie i spojrzał na dość pokaźnych rozmiarów brzuch. – Kiedy zaczęły się bóle? Dziewczyna popatrzyła na niego, jakby nie zrozumiała, o co pyta. – Kiedy zaczęły się bóle? – powtórzył, delikatnie odsuwając z twarzy chorej mokry od potu kosmyk czarnych włosów, który opadł na oko. – Pomogę ci, ale musisz ze mną współpracować, poród to nie jest trudna sprawa. Wiem, to boli, ale jak zadbamy wspólnie o to, aby twoje maleństwo zobaczyło świat, to nam się uda. Dziewczyna się rozszlochała. Po chwili zacisnęła zęby, złapała doktora za rękę i mocno ścisnęła. Doktor Becker zerknął na wiszący na ścianie stary zegar, który w tym momencie zaczął głośno wybijać godzinę. Ból przeszedł i Stefania znów zaczęła oddychać spokojniej. – Proszę zagotować wody i przynieść mi spirytusu albo… bimbru! – Krzyknął do stojącego pod ścianą mężczyzny w średnim wieku. – To pana córka? – Mężczyzna kiwnął głową. – Jak dawno zaczęły się bóle? – Około południa. – Zza pleców doktora dobiegł cichy kobiecy głos. Becker odwrócił się i spojrzał na drobną ciemnowłosą kobietę, która z pewnością była matką dziewczyny, bo podobieństwo było uderzające. – Około południa?! – zawołał – To dlaczego dopiero teraz posłaliście po mnie? Przecież to już ponad pięć godzin! Kobieta skuliła się, wystraszona podniesionym głosem Niemca, ale w tej samej chwili dziewczyna krzyknęła i ponownie ścisnęła dłoń doktora. – Proszę wyjść z pokoju! Wszyscy! A pan… – Becker zwrócił się do ojca dziewczyny – niech wreszcie przyniesie mi tę wodę i spirytus. Chłopiec, który do tej pory się nie odzywał, podbiegł do lekarza i ze łzami w oczach zapytał: – Pomoże jej pan, prawda? Nie da jej umrzeć i temu dziecku, co Bozia jej dała, też nie? – Bozia dała… – Becker uśmiechnął się i pogłaskał chłopca po głowie. – Zrobię, co w mojej mocy, a ty idź teraz do kuchni i pomóż ojcu przygotować czyste prześcieradła i wodę, i… módl się. Chłopiec skinął głową, nachylił się nad doktorem i pocałował jego dłoń. Walka o dziecko trwała następną godzinę. Najpierw, aby wydostało się z łona matki, a potem, aby zaczęło oddychać. Polski Bóg widocznie miał co do niego swoje plany. Dziewczyna, wyczerpana porodem, przy ostatnim bólu straciła przytomność. Trzeba było rozważyć, czy ratować ją, czy dziecko, które bez wątpienia nie miało być kolejnym mieszkańcem Wolnego Miasta Gdańska. Maleńka dziewczynka była sina, słaba i nawet nie zakwiliła, gdy już wreszcie szczęśliwie wydostała się na świat. Doktor Becker zapakował łożysko w starą gazetę. Potem zawinął dziecko w czyste białe prześcieradło, opatulił własnym płaszczem i wybiegł z mieszkania Polaków, wcześniej dając młodej matce zastrzyk. – Dziewczyna będzie teraz spała, zajrzę do niej za jakiś czas – poinformował spokojnym, pozbawionym emocji głosem. W strugach deszczu, nie bacząc na to, że w ciągu sekundy przemoczy się do suchej nitki, przebiegł na drugą stronę ulicy, do swojej kamienicy. W domu podał dziecko zaskoczonej żonie i natychmiast zaczął pakować do jednej z waliz najpotrzebniejsze rzeczy. – Gottlieb, co się dzieje? Co to za dziecko? – Oszołomiona kobieta spoglądała to na męża, to znów na maleńką twarzyczkę niemowlęcia. – Czy my gdzieś wyjeżdżamy? W taką pogodę? – Tak, zawiozę cię, Eleonore, do Schmidtów. Ich córka kilka dni temu urodziła martwe dziecko, ma jeszcze pokarm, więc uratuje to maleństwo. – Ale dlaczego? Nic nie rozumiem! A jego matka? – Jej. To dziewczynka. Nie może zostać ze swoją matką, bo… Później ci to wytłumaczę. Ubieraj się, szybko. Daj mi dziecko i schodź na dół. Idę już do auta. Becker wybiegł z kamienicy, nie zważając na grzmoty, które słychać już było daleko poza Gdańskiem. Skierował się do swojego nowiutkiego czarnego opla P4. Delikatnie ułożył zawiniątko z dzieckiem na siedzeniu i spokojnie zaczekał na przyjście żony. Deszcz z ulewy zmienił się w padający jednostajnie drobnymi kroplami kapuśniaczek. Wiatr również zaczął się uspokajać. Burza, która jeszcze kilka godzin wcześniej szalała nad Gdańskiem. przeszła w stronę Gotenhafen. |
Podziel się opinią
Komentarze