Łąki kwitnące purpurą. Spacer Aleją Róż t. 2
Forma wydania | Książka |
Rok wydania | 2017 |
Autorzy | |
Kategoria | |
Wydawnictwo |
Rodzina Szymczaków powraca w powieści będącej kontynuacją równie udaną, co pierwszy tom ich przygód. Edyta Świętek sprostała oczekiwaniom, jakie pojawiły się po lekturze Cienia burzowych chmur. W ręce czytelników oddaje kolejną dopracowaną i zachwycającą rozmachem opowieść z intrygującymi zagadkami w tle. Serdecznie polecam!
Magdalena Majcher, pisarka i recenzentka
Autorka poczytnych powieści w brawurowy sposób serwuje osadzoną w realiach wczesnego PRL-u historię rodzinną ze zbrodnią i zemstą w tle.
Dynamicznie wzrastająca najmłodsza dzielnica Krakowa ciągle jeszcze przypomina miasto rodem z dzikiego zachodu. Pomiędzy nowymi domami, przeludnionymi barakami i terenami budowlanymi kwitnie hazard, a sprawiedliwość bywa wymierzana na własną rękę. Za dnia wznoszone są domy, kina, szpital oraz szkoły, natomiast nocami w mrocznych zaułkach czają się przestępcy oraz prostytutki. Nad głowami mieszkańców, niczym mityczny miecz Damoklesa, wisi groźba wybuchu kolejnej wojny. Oto Nowa Huta lat 50. – siedlisko socrealistycznego absurdu, w którym rozrastająca się rodzina Szymczaków poszukuje swojego miejsca w świecie.
Bronek nie może odnaleźć szczęścia w małżeństwie i wciąż tęskni za Bogumiłą. Do miasta przyjeżdża Andrzej, aby z dala od Pawlic uporać się z rozpaczą po tragicznie zmarłej Agacie. Julia z przestrachem odkrywa, że jest obserwowana przez tajemniczego mężczyznę o podejrzanym wyglądzie. W dodatku pewnego dnia na nowohuckich łąkach robotnicy natrafiają na makabryczne znalezisko…
Numer ISBN | 978-83-7674-599-2 |
Wymiary | 130x200 |
Oprawa | miękka ze skrzydełkami |
Liczba stron | 384 |
Język | polski |
Fragment | Julia rozłożyła koc na obrzeżach łąk nowohuckich. Postawiła w cieniu koszyk z przygotowanym wcześniej podwieczorkiem. – Będziesz się grzecznie bawił, Karolku? – zapytała towarzyszącego jej szkraba. – Pewnie – odparł chłopczyk, który jeszcze nie zdążył nacieszyć się nowym samochodem ciężarowym, prezentem od chrzestnego ojca. Wyjęła z torebki książkę i umościła się na kocu obok dziecka. Już po chwili zatonęła w pasjonującej lekturze. Było ciepłe, niedzielne popołudnie. Mieszkańcy Nowej Huty korzystali z ładnej pogody, relaksując się na łąkach przylegających do placu Centralnego oraz wschodnich osiedli. Dorośli wygrzewali się w słońcu, czytali prasę lub książki. Panowie grali w karty albo gawędzili. Panie zajmowały się szydełkowaniem lub jaki miś innymi drobnymi robótkami, albo po prostu cieszyły się piękną aurą, pilnując jednocześnie rozbrykanych potomków. Dzieciarnia goniła z latawcami i piłkami. Chłopcy strzelali z naprędce zrobionych łuków i bawili się w chowanego wśród wysokich traw. Z dala od budowlanego kurzu i zgiełku doceniano uroki dnia wolnego od pracy. Pawłowska wybrała w miarę ustronne miejsce. Zamiast na nudnej pogadance o ryzyku wojny nuklearnej, spędzała czas na relaksie z synkiem, nie zaprzątając sobie na razie uwagi tym, w jaki sposób usprawiedliwi nieobecność. Słuchanie wykładu na temat niebezpieczeństwa i skutków użycia broni masowego rażenia przez imperialistycznych wrogów zupełnie jej nie interesowało. Znała to wszystko na pamięć – takie szkolenia organizowano z dużą częstotliwością. Już dawno zdążyła opanować zakładanie maski przeciwgazowej, dowiedzieć się, dlaczego nie należy pić skażonej wody i co zrobić, aby uniknąć napromieniowania. Lata spędzone w Nowej Hucie nauczyły ją dystansu do propagandowej presji. Początkowo żyła w ciągłym lęku, że wybuchnie wojna. Z upływem czasu, gdy do niczego złego nie dochodziło, przestała odczuwać niepokój. Jej rodzinę spotkały gorsze rzeczy ze strony komunistycznego rządu niż owych legendarnych krwiożerczych kapitalistów, którzy prawdopodobnie nie mieli pojęcia o istnieniu takiego kraju jak Polska. – Jak mamy zginąć, to zginiemy – powiedziała kiedyś koleżankom z pracy. – Lepsza szybka śmierć od bomby niż powolne umieranie w poczuciu zagrożenia. Tak więc teraz mogła rozkoszować się pięknym dniem, leżąc na brzuchu i machając ugiętymi w kolanach nogami. Wcześniej zdjęła buty i rozpięła górne guziki bluzeczki. W powietrzu brzęczały muchy, pszczoły i osy, słychać było także kwilenie ptaków oraz odległe porykiwanie bydła. Od łąk dolatywał zapach kwiatów i ziół, a w trawach delikatnie szumiał lekki wiaterek. – Prawdziwa sielanka – westchnęła, odrywając się na moment od lektury. – Jak w Pawlicach! – Mamusia, zobacz. – Karol wyciągnął w jej stronę palec, po którym wędrowała spora biedronka. – Oswoiłem. Młoda kobieta uśmiechnęła się i przytknęła dłoń do rączki syna, aby owad zszedł na nią. – O, biedronka. Jaka duża! Policzymy kropki? – Już liczyłem. Jest ich siedem. – Bardzo ładnie – pochwaliła. – A co jedzą biedronki? Chlebuś? Może ona jest głodna? – Nie, a skąd ci to przyszło do głowy? – Bo w przedszkolu uczyli nas takiej piosenki: „Biedroneczko leć do nieba, przynieś mi kawałek chleba” – zanucił refren. – Nie, kochanie, nie jadają chleba. Biedronki są bardzo pożyteczne, ponieważ zjadają mszyce, czyli takie wstrętne małe owady, które niszczą roślinki. – No to są potrzebne – stwierdził chłopiec. – Nawet bardzo. Nie wolno im robić krzywdy. – Nie chciałem jej skrzywdzić. Sama do mnie przyleciała. Pewnie chciała się pobawić. – Może. A teraz pozwólmy jej odlecieć, dobrze? Prawdopodobnie gdzieś w trawach czekają na nią jej dzieci. Byłoby im smutno, gdyby nie wróciła. – Dobrze, niech do nich wraca. Bo może jej mąż umarł i małe biedronki mają tylko ją. Tak, jak ja mam tylko ciebie, mamusiu. I nie mógłbym bez ciebie żyć – powiedział nader poważnie. Julka poczochrała dłonią ciemne włosy synka. W jej oczach zalśniły łzy. – Ech, ty, mój mały królewiczu. Co ja bym bez ciebie zrobiła? – Teraz ty opiekujesz się mną. Ale kiedyś, jak już będę duży i silny, to ja będę opiekował się tobą. Nigdy nie będziesz sama jak pani biedronkowa. – Trzymam cię za słowo, mój dzielny mężczyzno. – A w ogóle, to chcę, żebyś wiedziała, że jesteś najpiękniejszą mamusią świata. I ja wezmę z tobą ślub. O! Aby nie parsknąć śmiechem, odwróciła się na bok. Ogarnęła ją fala niewyobrażalnego szczęścia. Jeszcze nigdy nie czuła się równie błogo i beztrosko. Ani Julia, ani jej synek nie zauważyli wysokiego, ciemnowłosego mężczyzny, który stał w cieniu jednego z drzew rosnących na obrzeżach łąk i przez chwilę przyglądał się oraz przysłuchiwał tej scenie. |
Podziel się opinią
Komentarze