Żałował, że nie poprosił o wymianę opon na zimowe. Komplet wiezie w bagażniku, bezużyteczny, a przecież bardzo by się teraz przydały.
Samochód ślizgał się niebezpiecznie na pośniegowym błocie, bo zamieć, którą gonił jeszcze przed kwadransem, przeszła w śnieg z deszczem. Nic nie zapowiada białych mikołajków, więc dzieciaki będą niepocieszone. Nie żeby specjalnie przejmował się dobrostanem dzieci, w końcu za nimi nie przepadał, ale gruba warstwa śniegu sprawiała, że znikały z pola widzenia i starsi mogli spokojnie porozmawiać o interesach.
A bliźnięta jego biznesowego partnera zawsze zasuwały na wysokim biegu i wysokim wolumenie. Do tego jego dom działał jak wielkie pudło rezonansowe, więc nawet jeśli bawiły się na antresoli, to i tak hałas przebijał się do gabinetu.
Powinni byli umówić się w biurze, obojętnie czy jego, czy Damiana, ale jakoś tak wyszło. To tylko formalności, ostatnie podpisy i fuzja wejdzie w życie. Nawet nie zaprosili prawników, bo obaj mieli już dosyć tych wielogodzinnych posiadówek rozbrzmiewających niezrozumiałym dla maluczkich żargonem.
A Damian wraz z rodziną za kilka godzin mają samolot na Seszele, Malediwy czy tam do innego Honolulu. Dobrze naoliwiona biznesowa machina mogła działać bez jednego z szefów, który co roku wybywał do ciepłych krajów na cały grudzień i wracał po sylwestrze, z akumulatorami naładowanymi na kolejny rok.
Piotr rzucił okiem na siedzenie pasażera, na którym leżały nabyte na stacji benzynowej maskotki dla córek Damiana. Nawet nie pamiętał, ile dziewczynki mają już lat. Trzy? Więcej, pięć. A może już siedem? Niezbyt wyszukany prezent, nie da się ukryć, ale Piotr pamiętał aż za dobrze, że im większe badziewie wręcza się dziecku, tym bardziej ono się cieszy.
Włączył wycieraczki na najszybsze zamiatanie szyby i pokręcił się w fotelu. Jeszcze nie przywykł do nowego profilowania, mimo że jechał już trzecią godzinę. Powinien się zatrzymać, odpocząć, zjeść hot-doga czy chociaż wypić kawę, ale czas naglił. No i GPS wyprowadził go na jakieś bezdroża, bo wybrał najkrótszą trasę, zamiast wygodniejszej przez drogi szybkiego ruchu. Chciał zaoszczędzić kilkadziesiąt kilometrów i autostradowy bilet.
Zaśmiał się pod nosem.
Stare nawyki jednak trudno wyplenić.
To przecież przez taką oszczędność się dorobił. Na początku kariery liczył każdy grosz, oglądał każdy banknot pod światło. Nie dojadał, odkładając na rozkręcenie interesu. Jeździł rowerem.
Mógł przecież wejść do salonu i wskazać palcem nową furę, było go na to stać. Ale nie, znalazł ten sam model z przejechaną jakąś setką kilometrów i dzięki temu wartością mniejszą o kilkadziesiąt tysięcy.
Kilka tysięcy odłożone tu, kilka tam, i pyk, jesteś milionerem! Tak mu powtarzał ojciec, który w czasach ustrojowych przemian nie wzbogacił się ani na sprzedaży kożuchów, ani fajek, ani na cinkciarstwie. Piotrek obiecał sobie, że nie zostanie takim drobnym cwaniaczkiem, że dorobi się na czymś tak spektakularnym, iż „Forbes”wciągnie go na listę najbogatszych Polaków.
Rozmarzył się.
W jego wizje wdarł się sygnał przychodzącego połączenia. Właśnie w chwili, kiedy miał sobie zwizualizować na tle białej drogi własną twarz na okładce.
Marita.
Zaklął pod nosem.
Kupując prezenty o niej nie pamiętał. Planował już jakiś czas temu wyskoczyć do jubilera, ale te niekończące się rozmowy biznesowe tak bardzo go wypompowywały, że za każdym razem, wracając do domu późną nocą, zapominał. O takich porach i tak wszystkie sklepy były zamknięte. No i czy Marita naprawdę potrzebuje kolejnych kolczyków albo pierścionka?
Oj tak, pierścionka potrzebowała, zaręczynowego, ale on nie był jeszcze gotowy na taką deklarację. Szczególnie, że oczekiwała od niego nie tylko zaobrączkowania, ale i założenia rodziny. A to na razie nie wchodziło w grę, przynajmniej do czasu znalezienia się na tej liście krezusów.
A do tego jeszcze trochę brakowało.
Odebrał połączenie.
– No gdzie ty jesteś, do cholery?
Subtelna jak zwykle.
W dupie! – miał ochotę odpowiedzieć, bo tak wyglądała okolica za szybą. Jak czarna dupa. Czy może biała, bo znowu zaczęło sypać śniegiem.
– Jadę już – rzucił zamiast tego, siląc się na neutralny ton. – Zajadę do Damiana, podpiszę, co trzeba i wpadam do domu się przebrać.
– Jak nie zdążymy, to…
– Zdążymy! – wszedł jej w słowo. – Ja się uszykuję w kwadrans. To tobie zajmuje to kilka godzin, więc lepiej już się zabierz za makijaż!
– Makijaż przyjedzie do mnie! – oburzyła się, bo przecież od czasu, gdy wybuchła jej influencerska kariera, nie malowała się sama. No i połowę makijażu miała wydziaraną na stałe na twarzy.
– No to idź robić kawę makijażystce, pamiętasz, co mówią w branży? Nie bądź suką dla maluczkich! A ja zjadę do domu przed ósmą i akurat zdążymy na dywan i ściankę.
Rozłączył się, nie czekając na odpowiedź.
Nie cierpiał tego celebryckiego pajacowiska, ale i tak znosił dzielnie pozowanie na ściankach i pokazywanie kamiennej twarzy reporterskim sępom. Ostatnimi czasy jednak miał na to coraz mniejszą ochotę.