Wędrowiec - recenzja komiksu wyd. Mandioca
Swoim "Wędrowcem" Peter Van den Ende rzuca wyzwanie naszej wyobraźni, bo z każdą kolejną lekturą liczba interpretacji tylko rośnie. Jedno pozostaje niezmienne: obłędne rysunki mnogością detali przyprawiające o istny zawrót głowy.
Tytułowy wędrowiec to papierowy stateczek unoszący się na falach targanego sztormami oceanu, w którego odmętach czyha niebezpieczeństwo uzbrojone w macki, kły i płetwy. Jaki jest cel jego niebezpiecznej podróży? Kim są tajemniczy twórcy łódeczki? To tylko jedne z wielu pytań, jakie nasuwają się podczas czytania, a ściślej rzecz biorąc przeglądania, tego niezwykłego albumu.
"Wędrowiec" to już drugi po "Jedynaczce" komiks wydany w barwach Mandcioczki, czyli dziecięcym imprincie Mandioki ("Raport Brodecka", "Shankar" czy "Blast"). To także kolejny niemy album w portfolio wydawnictwa, bo Peter Van den Ende całkowicie zrezygnował tu nie tylko z dymków, ale i onomatopei. Mało tego, poza dwoma wyjątkami, nie uświadczymy tu też kadrowania. Strony pokrywają wielkoformatowe, zamaszyste grafiki (jedno, czasem dwustronicowe) przedstawiające kolejne etapy wyprawy małego bohatera, z którym podziwiamy niezwykły, budzący ciekawość, ale i niepokój świat z pogranicza jawy i snu.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Komiks - renesans gatunku
Od strony formalnej "Wędrowiec" powala. Czarno-białe grafiki Van den Ende z jednej strony przywodzą na myśl XIX-wieczne marynistyczne litografie i misterne drzeworyty Dürera, z drugiej twórczość Shauna Tana, notabene cytowanego tu na okładce.
W praktyce oznacza to niezwykle czystą kreskę, strony uginające się pod milionem wycyzelowanych detali i perfekcyjną grę światłocieniem. Bestie z głębin, statki, rafa koralowa czy fale już dawno nie wyglądały tak zachwycająco.
Wszystko to sprawia, że biorąc do ręki "Wędrowca" mamy wrażenie obcowania z małym dziełem sztuki. To rzecz do kontemplowania, niezobowiązującego wertowania, ale i wielokrotnego odczytywania. Bo dzięki prostej formie i skupieniu się wyłącznie na narracji wizualnej Van den Ende daje nam możliwość niczym nieograniczonej interpretacji. Jest to więc rzecz wybitnie przeznaczona do wspólnej lektury z dziećmi. Zapewniam, że niejednej.
A samo wydanie? Tu zero niespodzianek. Swoim zwyczajem Mandioca oddaje nam na każdym poziomie produkt dopieszczony w najmniejszych detalach. Druk jest wyraźny i nasycony, a czarno-białe grafiki Van den Ende pierwszorzędnie prezentują się na grubej kredzie.
Grzegorz Kłos, dziennikarz Wirtualnej Polski