W imię trzech diabłów. Historia polowań na czarownice
Tytuł oryginalny | In Drei Teufels Namen |
Forma wydania | Książka |
Rok wydania | 2021 |
Autorzy | |
Kategoria | |
Wydawnictwo | |
Seria |
NIEZWYKŁA HISTORIA POLOWAŃ NA CZAROWNICE W ŚREDNIOWIECZNEJ EUROPIE
W ciągu trzech stuleci życie straciło kilkadziesiąt tysięcy osób oskarżonych o czary. Polowaniami na czarownice zajmowali się inkwizytorzy i władze świeckie. Wielu sędziów, wydając wyroki skazujące, sugerowało się katolickim traktatem na temat czarownictwa, spisanym przez dominikańskiego inkwizytora Heinricha Kramera, zatytułowanym Młot na czarownice, który stanowił kompendium ówczesnej wiedzy z dziedziny demonologii i czarownictwa. W średniowieczu i wczesnym okresie nowożytnym strach przed czarną magią wpisywał się w bolączki życia codziennego. Za głód, choroby oraz wiele innych nieszczęść obwiniano osoby, które podejrzewano o uprawianie czarów i konszachty z diabłem.
Dieter Breuers zaprasza na fascynującą podróż przez stulecia zabobonu, histerycznego lęku i wiary we władzę szatana, kiedy oskarżyć o czary można było każdego - kobiety, dzieci i mężczyzn, żebraków i szlachetnie urodzonych, uczonych i niepiśmiennych. Przeważnie odbywało się to w wyniku nieszczęśliwych zbiegów okoliczności lub pomówień ze strony nieżyczliwych. Czasem wystarczyło być piękną kobietą, upośledzonym dzieckiem, znachorką czy niewdzięcznym sługą żeby zostać sługą szatana.
Numer ISBN | 978-83-66790-33-9 |
Wymiary | 145x205 |
Oprawa | twarda |
Liczba stron | 364 |
Język | polski |
Fragment | Gdy Grettir się obudził, w chacie panował przejmujący chłód. Na zewnątrz świtało, zaczynała się lekka zawieja śnieżna. Ogień na palenisku był zgaszony. Lekkomyślnym byłoby podtrzymywanie go w nocy, ponieważ na wyspie było mało drewna i należało je oszczędzać. Poprzedniego wieczoru parobek Glaum zebrał na plaży drewno przyniesione przez fale, a Grettir przyniósł swoją siekierę, by porąbać je na poręczne szczapy. Nie przywiązywał większej wagi do pniaka, po prostu brał rozmach i opuszczał ze świstem siekierę. Przeraźliwy krzyk wyrwał ze snu Glauma oraz młodszego brata Grettira, Illugiego. Ostra siekiera ześlizgnęła się z pniaka i rozłupała goleń drwala. Zanieśli go do chaty i od razu pojęli, że nie mogli zbyt wiele zrobić. Grettir nie miał szans bez pomocy mądrej kobiety, która potrafiłaby wstawić nogę w łupki i zrobić na otwartej ranie okład ze swoich ziół. Klątwa więc jeszcze działała. Aż do wygnania Grettir był prawdziwym draniem. Ludziom z okolicy kradł wszystko, na co tylko miał ochotę: kozę, beczułkę miodu lub małdr ziarna, od czasu do czasu także kobietę. Pił, bawił się, wdawał w bójki i stroił sobie żarty z każdego. Mimo wszystko młodzi mężczyźni widzieli w nim wzór do naśladowania, a niektóre kobiety zastanawiały się po kryjomu, czy jest tak samo namiętny jak pyskaty. Jednak większość ludzi go nienawidziła. Z biegiem lat przysporzył sobie w ten sposób wielu wrogów i w końcu miarka się przebrała. Mieszkańcy wsi wygnali go i ogłosili, że jest wyjęty spod prawa. Co oznaczało wyrok śmierci. Wraz ze swoim bratem Illugim i parobkiem Glaumem Grettir zbiegł na małą wysepkę Drang. Wcześniej pożegnał się ze swoją matką, która go ostrzegła: wprawdzie wysepka jest trudno dostępna, ale i tak jej syn umrze od broni. Miała dziwne sny, dlatego niech Grettir wystrzega się wiedźm, ponieważ nie ma nic bardziej niebezpiecznego od prastarych zaklęć. Grettir przezornie zbudował sobie chatę na urwistej skale, na którą można było się dostać tylko po drabinie wciąganej jednak nocą na górę. Wobec tego trzech mężczyzn udałoby się pokonać tylko podstępem. Wiedział o tym także śmiertelny wróg Grettira, Thorbjörn. Przekonał swoją starą piastunkę, która przecież była czarownicą, żeby mu pomogła. Przeprawiła się na wyspę, jednak Grettir ją rozpoznał, zrzucił na nią głaz i roztrzaskał jej ramię. Przepełniona nienawiścią kobieta zaklęła kawałek drewna, wyryła na nim tajemnicze runy, w nacięcia wtarła swoją krew, wymamrotała magiczne formuły i obeszła drewno przeciwnie do ruchu wskazówek zegara. W końcu wrzuciła kloc do morza, posłała za nim kolejne zaklęcia i oto proszę: chociaż wiatr wiał od morza, kawałek drewna popłynął, a woda wyrzuciła go prosto na wyspę. Grettir, który następnego dnia zbierał drewno na opał, natknął się na wyrzucony przez morze kloc, ale od razu zorientował się, że jest to „złe drewno” i je zostawił. Nie ruszał go także następnego dnia, jednak trzeciego dnia po opał wybrał się parobek Glaum, a ponieważ Grettir go nie ostrzegł, ten przytaszczył ze sobą kawałek drewna do chaty. Z tego właśnie drewna zeskoczyła siekiera, rozłupując goleń starszego brata. Gdy Thorbjörn i jego ludzie ponownie spróbowali zdobyć wyspę, ujrzeli, że drabina nie została wciągnięta na skałę. Leniwy parobek Glaum po prostu o tym zapomniał. Wspięli się więc po niej, szturmem zdobyli chatę, której młodszy brat Illugi nie był w stanie długo bronić. Umierającemu już Grettirowi odcięto głowę. Zabity został także Illugi, który nie chciał przysiąc, że nie będzie szukał zemsty. Na koniec Thorbjörn i jego ludzie zamordowali także bezużytecznego parobka. Czy po ich powrocie świętowano z powodu pozbycia się wygnańca? Bynajmniej. Postawiono Thorbjörna przed sądem. Nie dlatego, że zabił Grettira. Nie dlatego także, że w bestialski sposób oderżnął umierającemu głowę. Wprawdzie postąpił niehonorowo, jednak nie popełnił prawdziwego przestępstwa. Thorbjörna osądzono i wypędzono dlatego, że użył pogańskiej magii i namówił swoją mamkę do czarnoksięskiej pomocy. Mamy więc typową sagę z dalekiej północy: mężczyźni biorą się za łby, jednak decydującą rolę odgrywają dwie stare wiedźmy, z jednej strony dobra, posiadająca dar jasnowidzenia, która ostrzegła swojego syna, z drugiej – zła, podstępnie wykorzystująca swe moce, by siekiera zeskoczyła ze szczapy i rozłupała nogę Grettira. Wyszeptała zaklęcia nad runami i posmarowała je swoją krwią, tak żeby drewno dotarło na wyspę Drang, płynąc pod prąd i wiatr. Nikt nie może powstrzymać przeznaczenia. Nawet nieufny Grettir, chociaż – nie wiadomo w jaki sposób – najwidoczniej rozpoznał, że woda wyrzuciła na brzeg zaczarowany kawałek drewna. Bez wątpienia Germanie wierzyli w prorocze dary niektórych kobiet. Grek Strabon (64 r. p.n.e. – 20 r. n.e.) opowiadał o nich straszne historie: kobietom, które wyruszały na bitwę razem ze swoimi mężami, towarzyszyły kapłanki posiadające dar jasnowidzenia. Miały one siwe włosy i były odziane w białe szaty. Z mieczami w dłoniach wychodziły do schwytanych wrogów, dekorowały ich głowy wieńcami i prowadziły do dużego kotła. Jeńcy musieli się nad nim pochylić, a jedna z kapłanek przecinała im krtań. Z tryskającej krwi wyczytywała następnie dalszy przebieg wyprawy wojennej. Saga o Grettirze została spisana w XIV w., rozgrywa się jednak w XI w., na krótko po chrystianizacji Islandii. Wskazuje na to fakt, że czarnoksięstwo i magia zostały już oficjalnie zakazane. Jednak ludzie wciąż byli przywiązani do starych wierzeń ludowych, a Kościół przez stulecia nie zdołał tego wykorzenić. Przypomnijmy również, że chrześcijaństwo w żaden istotny sposób nie jest obecne w Pieśni o Nibelungach, która powstała około 1200 r. Poza nadwornym kapłanem, prawie utopionym przez Hagena z Tronje w Dunaju, nie ma żadnej wzmianki o Kościele. Królowe kłócą się wprawdzie przed katedrą w Worms, ale wciąż roi się tam od karłów i rusałek, czarodziejów i smoków, a Zygfryd zupełnie naturalnie objawia się jako czarnoksiężnik, który za pomocą czapki niewidki staje się niewidzialny i pod każdym względem może pokonać Brunhildę. Podobnie inne sagi i eposy opanowane są przez wiedźmy i czarnoksiężników i choć demony rzadko grają pierwsze skrzypce, to jednak z reguły właśnie one – oficjalnie lub z ukrycia – knują i pociągają za sznurki. Czy ta głęboko zakorzeniona wiara w duchy i magię jest typowo niemiecka? Albo raczej germańska? Czy może typowo celtycka? Nic z tych rzeczy. We wszystkich kulturach i po wsze czasy ludzie byli święcie przekonani, że oprócz bogów, pomiędzy ziemią a niebem musiały istnieć także inne byty, ogólnie postrzegane i określane jako demony. Talmud podaje na przykład, że Ewa w żadnym wypadku nie była pierwszą kobietą. Była nią Lilith, która nie została stworzona z żebra Adama i okazała się świadomą, dumną niewiastą. Nie chciała podporządkować się swojemu mężczyźnie. Lilith była przypuszczalnie matką Kaina, a gdy pewnego dnia miała już dość ciągłych kłótni ze swoim mężem, wymruczała czarodziejskie zaklęcie i po prostu odfrunęła. Na próżno Bóg posłał za nią trzy anioły. Lilith osiadła już nad Morzem Czerwonym z pewnym demonem, któremu zdążyła urodzić wiele dzieci. Bóg w swej złości kazał codziennie zabijać sto jej potomków, a Lilith, obłąkana z rozpaczy, stała się demonem mordującym cudze dzieci. Poza tym to ona była ponoć wężem, który w raju kusił Adama i Ewę. Starożytni Grecy wierzyli w Hekate, czczoną na początku jako boginię księżyca. Z czasem bogini przemieniła się jednak w trzygłową demonkę, która – w otoczeniu węży – szalała wraz ze swoją psiarnią po nocnym niebie, siejąc przerażenie pośród ludzi. Nie składano jej ofiar na krzyżujących się traktach – które w owych czasach nic nie symbolizowały – lecz na rozwidleniach dróg. Nie była jednak tylko postrachem ludzi. Pomagała także kobietom przy porodach, a ponieważ bardzo dobrze znała się na duchach i magii, była w stanie obronić przed wrogim zaklęciem. Rzymianie, którzy tak wiele przejęli od Greków, zapożyczyli także Hekate razem z jej dobrymi i złymi cechami, chociaż nazwali ją Dianą. Uczeni spierają się, czy germańska bogini Hulda była tą zapożyczoną od Rzymian i eksportowaną na północ Dianą, wydaje się to jednak mało prawdopodobne. Faktycznie – tak jak jej antyczna koleżanka – była najpierw miłą damą, aż w końcu przemieniła się w potwora – była brzydka, miała skołtunione włosy i zęby tak długie jak jej nos. Razem ze swoją świtą jeździła po nocnym niebie; w ten sam sposób wyobrażano sobie później wiedźmy i ich nocne przejażdżki. Hulda nie była przecież jedynym demonem zamieszkującym niebo nad Germanią. Najważniejszym ze wszystkich czczonych Azów był Wotan. Ludzie nazywali go „urodzony z burzy”. Wzbudzał w nich przerażenie, gdy – w otoczeniu wilków i kruków – prowadził przez noc na swoim ośmionożnym siwoszu armię umarłych. Był jeszcze gromowładny Donar, tak jak Wotan czczony przez prawie wszystkie germańskie plemiona. Został bogiem wojny, wojny z demonami, olbrzymami i innymi potworami. Nosił W rzeczywistości bogowie zmieniali się w zależności od plemienia. W jednym rodzie najważniejszym Azem był Wotan, w innym pojawiał się jako Odyn, który ożenił się z Frigg, gdzie indziej nazywano go Ziu. Był jeszcze Thor, będący tak walecznym wojownikiem jak Donar, nie ciskał jednak piorunami, lecz wywijał bojowym młotem, który do dzisiaj spotykamy w sądzie lub na sali aukcyjnej – jest symbolem ostatecznie podjętej decyzji. Wreszcie była przecież bogini o pięknym imieniu Frija lub Freyja, co znaczy „kochanka” lub „żona”. Była obrończynią kochających, otaczała ich matczyną miłością. Od jej imienia pochodzi słowo Freitag. Inni bogowie, być może pominięci w tym zestawieniu, pojawiają się dopiero w spisanej w XIII w. Eddzie, zawierającej pieśni z czasów wikingów. W starej tradycji nie natrafiamy jeszcze ani na pięknego Baldura, ani na podstępnego Loki. Podczas gdy Tacyt – prawdopodobnie w celu wytknięcia przewinień swoim moralnie upadłym, współcześnie żyjącym rodakom – opisywał nienaganną moralność germańskich kobiet, u germańskich bogiń niestety nie można było dopatrzyć się takich zalet. W ich środowisku było wciąż burzliwie, a notorycznie zdradzający swą małżonkę ojciec bogów, Zeus, odnajdywałby mnóstwo uciech pośród swoich germańskich koleżanek. Gdyby tylko je znał. Jednak nie wszystkie pozaziemskie istoty rodzaju żeńskiego emanowały ochotą na miłość. W końcu istniały także walkirie, które tak bardzo oczarowały Richarda Wagnera. Wal oznacza stos zabitych wojowników (zob. słowo Walstatt). Küren to ten, który wybiera, więc walkiria wybiera, a tym samym skazuje wojowników na śmierć. Walkirie to boginie walki, które pędziły w powietrzu i decydowały o wyniku bitwy. Nie było w tym nic dziwnego, ponieważ nierzadko kobiety walczyły u boku swoich mężów. W używanych dzisiaj niemieckich, kobiecych imionach możemy odnaleźć: Brünne (pancerz) w imieniu „Brunhilde”, Helm (hełm) w „Helmtrud” czy Ger (oszczep) w „Gerlind”. Ogólnie rzecz biorąc, w północnoeuropejskiej mitologii brakuje klimatu wesołości regionów południowych. Nikogo to jednak nie dziwi, skoro cała północna Europa była pokryta gęstymi puszczami, w których aż roiło się od różnych dziwnych stworzeń. Słyszymy o koboldach i trollach, o wróżkach i nimfach, o karłach i topielicach. Dlatego nocą w lesie ogarniał ludzi paniczny strach. Prawdę mówiąc, nawet dzisiaj czujemy się nieswojo na ścieżkach oświetlonych jedynie przez księżyc, chociaż doskonale wiemy, że żaden z tych stworów nie istnieje oraz że w nocy, na bezludziu, nikt z pewnością nie czyha na ewentualną ofiarę. Wtedy jednak strach wydawał się uzasadniony. Każdy człowiek wierzył, że niespodziewanie może przyłapać na jakiejś czynności karła, pokraczną, brzydką i garbatą kreaturę. A czyż nie było wiadomo, że karły najbardziej nienawidziły tego, gdy potajemnie je obserwowano? Czy stwór będzie się mścił? Przecież wszyscy wiedzieli, jak podstępne i złośliwe potrafiły być te garbate gnomy. A w jaki sposób powinno się bronić przed tymi wszystkimi zjawami, które czają się w ponurym lesie jodłowym? Nade wszystko przed tymi bez głów! Jeśli ktoś był mordercą, krzywoprzysięzcą albo nawet bluźniercą przeciw bogom, ten wałęsał się po nocy z głową pod ramieniem lub na tacy. Potwory te zwiastowały straszne wydarzenia! Nie wolno było nawet o nich myśleć. Aż do epoki romantyzmu większość ludzi mocno wierzyła w istnienie gnomów i czarownic, wróżek i elfów, olbrzymów i karłów oraz w dobre i złe duchy. Wkradły się one nawet do naszego języka, chociaż rzadko zdajemy sobie z tego sprawę. Mówimy o Albdrücken i może nawet nie wiemy, że słowo to pochodzi od złego elfa, który nocą kucał nam na klatce piersiowej i – dosłownie – okropnie nas ściskał. Także jeśli ktoś skarży się na lumbago, prawdopodobnie nie przypuszcza, że to słowo jest tak stare jak wiara w złą kobietę, która potrafi rzucić czar. O człowieku, który zachował się wyjątkowo głupio, często mówimy, że pewnie „opuściły go wszystkie dobre duchy”. Bracia Grimm, którzy na początku XIX w. zebrali baśnie ludowe, przekazywane z pokolenia na pokolenie, i opublikowali je w trzech tomach, nie utrwalili w nich jednak ani prastarego wizerunku kobiety rzucającej czary, ani wczesnonowożytnej postaci wiedźmy spółkującej z szatanem. W ogóle można odnieść wrażenie, że bajki nie pozostawiły żadnego śladu w erze nowożytnej. Ameryka jest odkryta, wynaleziono maszynę parową. We Francji odbyła się rewolucja, a w niemieckich państewkach rządzą mniej lub bardziej pracowici urzędnicy. W bajkach nie ma to jednak żadnego znaczenia. Obok złych królowych i zaklętych książąt znajdujemy prostodusznych pastuszków, przebiegłych chłopków i oczywiście mieszczaństwo, reprezentowane przez rzemieślników, takich jak sprytny młynarz lub dzielny W bajkach nie ma bezpośredniego odwołania ani do religii, ani do umiłowanego Boga, co jest zdumiewające jak na tamte czasy. Przynoszą one jednak bardzo surowy obraz moralności. Zło zostaje ukarane, dobro nagrodzone, biedny staje się bogaty, bogacz zostaje nędznikiem, złą macochę spotyka kara, a czarownica płonie na stosie. Każdy, kto naprawdę się stara, jest pracowity i pobożny – nawet jeśli jego los jest okrutny – zostanie nagrodzony. Jest to pozytywne, pocieszające przesłanie bajek, zawierają one jednak także inne niechrześcijańskie odniesienia: nagroda nie czeka w niebie, ale spotyka nas tu, na tym ziemskim padole. Żaba staje się księciem, a Kopciuszek wychodzi za mąż za królewskiego syna. Złoczyńcy i czarownice zostaną natomiast surowo ukarani. Gołębie wydziobują oczy siostrom Kopciuszka, bezbożna macocha Królewny Śnieżki musi zatańczyć się na śmierć w żarzących się, żelaznych butach, a zły skrzat Titelitury z wściekłości rozdziera się na pół. W tym przypadku na myśl przychodzi wspomnienie straszliwego końca domniemanych czarownic z początku czasów nowożytnych. Czarownice więc – ponad wszelką wątpliwość – istniały w pamięci ludzi. Jednak pochodzenie słowa nie zostało wciąż jeszcze do końca wyjaśnione. Najprawdopodobniej powstało ono od staronordyckiego słowa hagazussa, oznaczającego tyle co „kobieta na płocie”. Słowo to można interpretować na dwa sposoby: z jednej strony kobieta znajduje się w obrębie ogrodzenia (płotu, zagrody, krzaków, lasu), a z drugiej – płoty nie mogą jej powstrzymać. Jeśli zajdzie taka potrzeba, czarownice będą pędzić w powietrzu ponad płotami, tak jak Hulda czy walkirie, na co zresztą zawsze powoływano się, gdy chciano je oskarżyć. W pozostałych językach czarownice miały inne nazwy, po łacinie była to striga (sowa) lub malefica (czarownica przynosząca szkody), po włosku erbaria (zielarka), po francusku sorcière (czarownica), po angielsku wicca (mądra kobieta), z tego słowa powstało dzisiejsze witch. Słowo hagazussa zniknęło na chwilę, aż w XV w ponownie się pojawiło w zmienionej formie hächse lub häxe. Do tego czasu posługiwano się różnymi określeniami, chyba że spisywano protokół po łacinie – jak na przykład podczas wielu procesów czarownic. Wtedy używano po prostu słowa striga. W kraju naszych praojców, w którym zdawało się wprost roić od gnomów i olbrzymów, skrzatów i czarownic, w którym bogowie i walkirie mknęły nocą po niebie wraz ze swoimi dzikimi świtami, na początku VII w. pojawili się nagle dziwnie ubrani ludzie: mężczyźni w długich, czarnych płaszczach, trzymający w dłoniach kije do podpierania się w czasie wędrówki. Nosili skórzane plecaki, a ich powieki były pomalowane na czarno lub czerwono. Włosy, w przodu krótko ostrzyżone, z tyłu spadały Irlandzcy mnisi wędrowni. Święty Patryk głosił na Zielonej Wyspie chrześcijaństwo i założył klasztor, w którym mnisi żyli w surowej ascezie. Nie tylko rezygnowali ze zwykłych uciech dnia codziennego, ale również z ojczyzny. Wyruszyli, by szerzyć chrześcijaństwo wśród pogan na stałym lądzie. Oczywiście nie byli w stanie wyplenić starych wierzeń ludowych. Rozpoczęli więc od ścinania świętych drzew, aby w ten sposób udowodnić bezsilność starych bogów. Świątynie, w których wcześniej gościł Donar, zostały poświęcone świętemu Piotrowi, odpowiedzialnemu od tej chwili za pogodę. Do tego przełożono Boże Narodzenie z 6 stycznia na datę obowiązującą do dziś, ale pozostawiono jednak starą nazwę. Po irlandzkich mnichach przyszli z Anglii bracia w wierze, spośród których najbardziej sławny był Winfried, znany pod imieniem Bonifacy. Nie potrafił on jednak skutecznie nawrócić starych pogan, tak jak ów biskup, który chciał ochrzcić fryzyjskiego księcia Radboda. Miał go już nad chrzcielnicą, gdy Fryzyjczyk spytał, gdzie rzekomo znajdują się teraz zmarli królowie i przywódcy armii fryzyjskiej, w niebie czy w piekle? Biskup odparł, że wszyscy ochrzczeni, naturalnie także Radbod, znajdą się w niebie, a nieochrzczeni w piekle. Na to książę odparł, że woli siedzieć w piekle w kręgu przodków, niż tkwić z kilkoma nieznanymi mu, mizernymi kreaturami w niebie. I to był koniec chrztu. Wiele jest jednak dowodów na to, że nawet osoby już ochrzczone, a także misjonarze i mnisi wierzyli nadal, że te wyżej wymienione, wzbudzające grozę stwory rzeczywiście istniały. Na przykład gdy w 785 r. Frankowie chrzcili w Attigny pokonanego, dolnosaksońskiego księcia Widukinda, zażądali od niego, by zdystansował się do pogańskiego hokus-pokus i przestał w nie wierzyć, jako że było ono dziecięco naiwne. Wyraźnie spytano księcia, czy jest gotów wyrzec się Donara, Wotana, Saxnota i innych potworów. Frankowie wyszli więc z założenia, że ci bogowie rzeczywiście istnieją. Widukind powinien z nich jedynie zrezygnować, aby od tej chwili poddać się potężnemu Bogowi chrześcijan. Jak trudna do wykorzenienia była wiara w demony i postaci z bajek, można zaobserwować na wywierających ogromne wrażenie obrazach w naszych starych kościołach i katedrach. Czy to na misternej rzeźbie na stallach, czy na otworze rynny przy dachu: wszędzie napotykamy na przerażające wizerunki potworów. Według doniesień opata zakonu cystersów, Bernharda von Clairvauxa (ok. 1090-1153), nawet w najsławniejszym średniowiecznym klasztorze reformatorskim w Cluny „we wszystkich salach i przejściach, na ścianach, bramach i gzymsach szalały małpy, lwy i centaury, panoszyli się półludzie oraz ludzie lasu. Rycerze walczyli z potworami, rybami i wężami”. Świat demonów nie mógł tak po prostu zostać zabroniony, a jego istnienie podważone. Być może duchowni byliby w stanie wygnać go z pogańskich świątyń, ale nie z ludzkich umysłów. Teologowie musieli więc coś wymyślić. |
Podziel się opinią
Komentarze