Pamiętając, jak wymęczył mnie pierwszy tom "Niewidzialnych", do drugiej części podchodziłem jak pies do jeża. Długo trzymałem w folii, przekładałem na sam dół "kupki wstydu". Ale kiedy w końcu wybiła godzina zero, okazało się, że nie jest aż tak źle. Choć idealnie też nie.