Doom Patrol, tom 2 – Recenzja komiksu wydawnictwa Egmont
Herbaciarnia rozpaczy, rower faceta, który odkrył LSD, żyjąca ulica i Człowiek Mięśniowej Tajemnicy. W drugim tomie "Doom Patrol" stężenie absurdu osiąga punkt krytyczny.
Egmont reklamuje "Doom Patrol" jako odtrutkę na superbohaterską sztampę. Serię dla wszystkich mających już po dziurki w nosie wyświechtanej konwencji, powtarzających się w kółko motywów i chwytów.
ZOBACZ TEŻ: Komiks - renesans gatunku
Pełna zgoda. Interpretacja przygód Najdziwniejszych Bohaterów Świata w ujęciu Granta Morrisona, który w 1989 r. wziął serię w obroty, nie przypomina niczego, z czym do tamtej pory spotkali się czytelnicy.
Pod względem rozmachu w epatowaniu abstrakcją drugi zbiorczy tom "Doom Patrol" przebija "jedynkę" o kilka długości. Choć trudno nie odnieść wrażenia, że robi to kosztem czytelnika.
Z jednej strony to wciąż Grant Morrison, na dodatek w szczytowej formie. Autor o nieprzeciętnej wyobraźni napędzanej tonami psychodelików (choć zarzeka się, że większość serii napisał na trzeźwo). Erudyta z łatwością odwołujący się zarówno do popkultury, jak i sztuki wysokiej. W końcu facet z nieprzeciętnym poczuciem humoru i patologiczną skłonnością do absurdu.
Trudno tego nie docenić. Zwłaszcza, że pomysły w 2. albumie są jeszcze bardziej wariackie i zaskakujące. Jak choćby Danny, żywa ulica o skłonnościach transseksualnych, na którą przeprowadza się Doom Patrol. Sęk w tym, że Morrison daje gaz do dechy i od pierwszych stron serwuje boleśnie przytłaczający mariaż daleko posuniętego purnonsensu, gęstej narracji i wielopoziomowej historii. Trzeba mieć naprawdę sporo samozaparcia, miłości i pokładów dobrej woli, aby przebrnąć przez pierwsze 150 stron.
Ale warto, bo kolejne, krótsze opowieści to już powrót do lżejszych klimatów znanych z poprzedniego tomu. Jeśli czytaliście pierwszy album, to z pewnością sięgniecie i po ten. Trzeci i ostatni tom zbierający run Morrisona ukaże się w przyszłym roku.