Trwa ładowanie...
d1octcf
03-02-2020 23:55

Niebo pod Śnieżką

książka
Oceń jako pierwszy:
d1octcf
Niebo pod Śnieżką
Forma wydania

Książka

Rok wydania
Autorzy
Wydawnictwo
Materiały prasowe
Źródło: Materiały prasowe

Wiatr uderzył w policzki Kingi tak samo mocno jak wtedy, gdy była mała i stała z ojcem w tym samym miejscu. Razem oglądali przelatujące nad żółtą wieżą chmury. Boksowana widokami pamięć coraz śmielej barwiła sepię wspomnień.
Kinga ma na karku prawie czterdzieści lat i przeszłość małżeńską w kolorze buraczka.
Gdy w babcinej szafie znajduje nić, po której trafia do Kowar – karkonoskiego miasteczka słynącego niegdyś z fabryki dywanów – zaczyna tkać swój własny kolorowy kobierzec. Jest w nim miejsce na soczystą zieleń lip, szarość chmur i błękit nieba. Na żółć zazdrości o uczucia. Jest wreszcie barwa fiołka, który pachnie tak samo po polskiej i po niemieckiej stronie granicy.
W co ułoży się wzór na tkaninie Kingi? Czy kobieta zdoła spleść zgrabnie wszystkie wątki ze swojego dzieciństwa? A może znajdzie wśród nich również współczesny, na którym da się oprzeć marzenia o przyszłości?
Joanna Sykat czaruje słowem. W przedstawionej historii poszukuje klucza do wspomnień, udowadniając, że przeszłość często ma wpływ na przyszłość. Niedowiarków zachęcam do zajrzenia na kartki tej powieści, a romantyków zapewniam, że będą usatysfakcjonowani. Iskra zapłonowa do szukania w historii rodzinnej drugiego dna, które może zaskakiwać.
Aneta Kwaśniewska
Książki w eterze, ksiazkiweterze.pl

Niebo pod Śnieżką
Numer ISBN

978-83-7674-600-5

Wymiary

130x200

Oprawa

miękka ze skrzydełkami

Liczba stron

304

Język

polski

Fragment

Kamieniczny korytarz przywitał ją znajomym chłodem i granatowo-seledynowymi kafelkami, które układały się we wzór irysów. Dobrze, że nie fiołków, bo mama albo zmieniłaby lokum, albo od razu skuła płytki – Kinga nieco złośliwie pomyślała o fobii swej rodzicielki, wyciągając z torebki klucz.

W mieszkaniu było duszno i ciemno. Kinga rozsunęła zasłony i otworzyła okna, żeby wymie­nić powietrze. Grube mury nie nagrzewały się tak łatwo, a trzeba było czymś oddychać, choć miała wrażenie, że wietrząc, wygania zapach ojca, bo aromat tytoniu jeszcze unosił się w pomieszcze­niach. Starała się nie patrzeć na leżące wszędzie rzeczy taty, ponieważ tu, w domu rodzinnym, do­padała ją jednak silna tęsknota i dotkliwie od­czuwała nieobecność tak ważnej dla siebie osoby. Śmieszne pantofle ciągle stały przed łóżkiem, jakby czekając, aż właściciel włoży je i poczłapie do kuchni. Na oparciu krzesła wisiała ulubiona kamizelka, a w miseczce na stole leżały krówki.

Kinga odwróciła wzrok i wyszła z pokoju ojca. Na ruszanie czegokolwiek, porządkowanie i sor­towanie, jeszcze nie miała siły. Orzeźwiła się trzema głębokimi oddechami i łykiem zimnej wody, po czym ruszyła do garderoby, w której spodziewała się znaleźć swoją maskotkę i przy­bornik matki. Ten drugi wypatrzyła od razu. Widocznie często używany, stał na najbliższej drzwiom szafce. Kinga zestawiła go na podłogę i, jak zwykle, wspinając się po półkach, zajrzała na najwyższą. Pudła leżące przy brzegu suge­stywnie maskowały bałagan, który znajdował się za nimi. Jak można było trzymać rzeczy w takim nieporządku? Jakieś papiery, ręcznik, niepotrzebny koszyk, bransoletka, buty z otar­tymi noskami i wbijającymi się w sufit obcasami. Kobieta przerzucała wszystko, szukając małego pudełka z napisem „Kingusia”.

Jest! Zielonkawy karton został dosunięty aż do ściany, wciśnięty na sam koniec półki i ob­ciążony innymi, które Kinga powoli odkładała na boki i gdzie tylko mogła. Niestety, jedno pła­skie, żółte opakowanie zsunęło się na podłogę i aż się skrzywiła, oczekując brzęków i odgło­sów tłuczenia. Musiało jednak w nim być coś lekkiego, bo usłyszała tylko odgłos tekturowego pacnięcia na parkiet. Pozbieram później – pomy­ślała i sięgnęła po interesujące ją pudełko. Jeszcze stojąc w akrobatycznej pozie, otwarła je i wyjęła ze środka Kubusia, maskotkę, która rzeczywi­ście pasowała do pragnień Mińci. Kudłaty mi­sio uśmiechał się do niej okrągłymi zielonymi oczami i łapką żałośnie wskazywał na nieudolnie zaszyte rozdarcie na brzuszku.

– Naprawimy cię. Teraz już umiem. – Przeje­chała palcem po szwie, który bardziej przypo­minał bliznowiec niż estetyczne spojenie, a po­tem zeskoczyła z półek. Kubusia odłożyła na bok i podniosła płaskie opakowanie po czekoladkach z rozerwanym wieczkiem. Już miała nasunąć je z powrotem na pudełko, gdy kolor znajdującego się wewnątrz materiału przytrzymał na chwilę jej palce i wzrok. Kinga prędko odrzuciła wieczko i wyjęła piękną rdzawą bluzkę z wszytym w oko­licach obojczyka włóczkowym fiołkiem! Obracała ją zdziwiona w dłoniach i nawet przyłożyła do siebie, zerkając do lustra. Ciuch był tak twarzowy, że włożyłaby go natychmiast. Zaaferowana ubra­niem dopiero później spojrzała na fotkę, która wypadła z bluzki.

Zobaczyła na niej mamę, młodą i szczęśliwą. Taką, jakiej nie znała. Uśmiech nie rozsuwał jesz­cze zmarszczek, a leżący na ramieniu warkocz był gruby i ciemny. Amatorskie zdjęcie zrobiono do­skonale. Pomimo szarości, czerni i bieli wszelkie detale były doskonale widoczne. Jak na przykład bursztynowe kolczyki i lekko kruszący się murek, na którym siedziała mama. A także jej bluzka i wyszyty na materiale fiołek.

Kinga znów postawiła samochód pod rozłoży­stym drzewem. Uchyliła szyby na milimetry i ruszyła w stronę szpitala. Nie planowała wcale dzisiejszej wizyty, ale przez znalezione wczoraj płaskie pudełko z zaskakującą zawartością nie była w stanie usiedzieć na miejscu. Poprzed­niego wieczoru wpatrywała się ustawicznie w zdjęcie mamy, z którego promieniowała taka radość, że wprost nie dało się jej opisać. I ta bluzka z fiołkiem… Czy można aż tak, o sto osiemdziesiąt stopni, zmienić swoje przyzwy­czajenia i gusta?

Po odkryciu zawartości żółtego pudełka Kin­dze nie szło dosłownie nic. Najpierw przesoliła pastę z łososia, a potem tak niezgrabnie zszyła misiowi rozpruty brzuch, że wyglądał znacznie gorzej niż przedtem. Materiał na maskotkę dla Mińci również nie układał się pod nożyczkami. Kinga zmarnowała równo połowę tkaniny, za­nim w końcu dała sobie spokój i, niezadowolona, odłożyła pracę. W sam raz na jej siły i zdolność do koncentracji było tylko wzięcie kąpieli, umycie zębów i położenie się do łóżka, w którym i tak, po raz kolejny, wróciła myślami do bluzki z fioł­kiem. Czuła, po prostu czuła, że za niby zwyczajną zmianą preferencji kryło się coś więcej. Nie da­wał jej też spokoju charakterystyczny, szydełkowy splot płatków. Była pewna, że gdzieś go już wi­działa. I to na pewno nie na tej bluzce.

Przed drzwiami wejściowymi do budynku, w którym przebywała jej matka, czekała dość długo. Może po dobrych dwóch minutach wpu­ściła ją do środka zaczerwieniona na twarzy Roksana.

– Ptysia miała gorsze chwile – wyjaśniła oględ­nie, poprawiając fartuch na dużym biuście. Pie­lęgniarka była wysoka i raczej szeroka w barach, a jej ciemne oczy patrzyły na człowieka przeni­kliwie i bez jakiejś wielkiej sympatii. Kinga za­stanowiła się, co też matce pasowało w Roksanie. Ona sama nie dałaby się temu babochłopu tknąć nawet końcem paznokcia. A tym bardziej wcisnąć w szeroko nadstawiony kaftan. Choć pewnie, bio­rąc pod uwagę gabaryty kobiety, nie zostawiono by jej żadnego wyboru.

Roksana spojrzała na nią tak, jakby odczytała jej myśli. Uśmiechnęła się kącikiem ust i weszła do dyżurki, odsłaniając przed Kingą pełną uwiel­bienia adorację. Matkaboska stała na swoim zwy­kłym miejscu i tak uważnie wysłuchiwała żar­liwych modlitw Fakturka, że jej wiszący piętro wyżej Pierwowzór nie miał już pola do popisu. Kinga, choć normalnie jadłaby tę scenę łyżkami, przesmyknęła się cichutko obok, żeby uniknąć całowania po rękach i podbijania wirtualnych dokumentów. I żeby szybciej dotrzeć do matki, by zapytać ją o to zdjęcie i bluzkę.

Zanim jednak zdążyła to zrobić, pod ramię zagarnął ją Mariusz.

– Czekałem na ciebie. – Nieprzyjemnie dmuch­nął jej w ucho odorem leków. – Wybrałem już pierścionek, wiesz? Będzie cały z białego złota z brylancikami. Za dwa tysiące złotych! Widzisz, jaka jesteś dla mnie cenna? – Standardowo opro­wadził ją po wszystkich pielęgniarkach i ogło­sił im codzienną, dobrą nowinę, a potem oczy uciekły mu na tył głowy. Mrukliwie zaczął ob­liczać odległości między Alfą Centauri a Ziemią, wpadając na orbity swego astronomicznego wy­kształcenia. Kinga delikatnie posadziła go na naj­bliższym krześle i już bez przeszkód dotarła do odpowiedniego łóżka.

Mama siedziała tyłem do sali. Dokładnie w tej pozycji, w jakiej wczoraj zostawiła ją Kinga. Głowę podparła dłońmi i wpatrywała się w pnącą różę, która zasłaniała spory kawałek okna.

– Cześć, mamo. – Córka ostrożnie dotknęła jej ramienia, nie wywołując jednak żadnej reakcji. – Przyszłam – kontynuowała – bo znalazłam coś, co należało do ciebie.

Nie mogła nie zauważyć, że matka napięła się, choć nie zmieniła pozycji ani o milimetr. Nie skręciła głowy, nie usiadła przodem do niej, ale to jej zesztywnienie zastanawiało i kazało za­cząć rozmowę od zupełnie innego tematu niż ten, z którym przyszła.

– Parę dni temu widziałam się z twoim leka­rzem prowadzącym. Ciągle uważa, że nie jest z tobą aż tak źle, jak chcesz, żeby to wyglądało. I że być może jesteś tu bardziej na własne życzenie niż z powodu prawdziwej choroby.

Zamilkła na chwilę, obserwując mamę i cze­kając na jakikolwiek znak, że ją rozumie. Albo przynajmniej próbuje zrozumieć.

– Powiedział też, że przeszłaś być może jakieś załamanie nerwowe i po prostu było ci wygodniej ukryć się za żółtymi papierami. – Kinga odpaliła kolejną bombę, która jednak, tak jak i poprzednia, nie wywołała żadnej widocznej reakcji. Kobieta przestawiła więc stołek pod okno i spojrzała na matkę. Jej twarz nadal była nieruchoma, a oczy niezainteresowane i zupełnie nieobecne.

– Mamo, czy ty naprawdę potrafiłabyś symu­lować? I z jakiego powodu? – Zaczynała już tra­cić cierpliwość i miała ochotę potrząsnąć kukłą matki, która wreszcie spojrzała na nią, zamrugała powoli i powiedziała:

– Zrobiłam to dla ciebie. Dla ciebie, córeczko.

Kinga pokręciła głową i, zupełnie zniechę­cona, nalała sobie wody do stojącego na stoliku kubka. Zanim jednak zdążyła ugasić pragnienie, chora odebrała jej naczynie, wylała wodę na ta­lerzyk, a potem podniosła go do ust i łapczywie wypiła zawartość, której część pociekła też na włosy i dres. Uśmiech matki był najprawdziw­szym uśmiechem wariata. Popłakała się na ten widok. Bez jakiegokolwiek wstydu ocierała płynące z oczu łzy. Miała wra­żenie, że właśnie teraz, że dopiero teraz, schodzi z niej całe napięcie wywołane chorobą matki i tak niedawną śmiercią ojca. I że właściwie wszystko, co najgorsze, jest już za nią. Należało wreszcie zająć się sobą i najpilniejszą w tej chwili sprawą maskotki dla Miniusi. Co ją obchodziły fiołki przeszłości? I to w dodatku cudze?

Pod nieruchomym wzrokiem matki osuszyła mokre kąciki oczu i dmuchnęła sobie w grzywkę. A potem wstała z krzesła i wzięła do ręki rekla­mówkę, w której miękko wybrzuszała się tkanina. Przez chwilę zastanawiała się, czy po prostu nie opuścić szpitala i nie przyjść następnym razem ze zwykłą niedzielną wizytą i niedzielnym rosoł­kiem, ale postanowiła jednak, że nie odłoży zna­leziska z powrotem do garderoby. Przynajmniej nie wcześniej, niż zapyta o nie matkę. I zobaczy jej reakcję.

– Zaraz sobie pójdę. Jeszcze tylko coś ci po­każę… – Pod błogim uśmiechem chorej wysu­pływała z reklamówki bluzkę i zdjęcie, a potem położyła je matce na kolanach. Kindze nie uszedł uwagi wzrok rodzicielki. Wprawdzie tylko przez moment, ale widziała, wyraźnie widziała w nim jakby błysk jakiegoś wspomnienia. I odrobinę wilgoci, którą chora próbowała rozprowadzić po gałkach ocznych szybkimi mrugnięciami. Kobieta przez chwilę liczyła, że bluzka z fiołkiem zakotwiczy matkę w teraźniejszości. Że jej umysł połączy dwie płaszczyzny czasowe. I że może z jej ust wydo­będzie coś więcej niż tylko to, jak bardzo po­święciła się kiedyś dla córki. Jednak nic takiego nie nastąpiło. Wzrok chorej uciekł z powrotem we własne rewiry.

– Myślałam, że nie lubisz fiołków. – Kinga usu­nęła bluzkę sprzed zasięgu bladych palców, które już, już wędrowały do fioletowego kwiatka. Matka próbowała wejść w bezpieczny i sprawdzony sche­mat wczorajszych zachowań, ale córka nie pozwo­liła jej na to. Schowała szybko bluzkę z powrotem do reklamówki.

– Będę ją nosić, jeśli nie masz nic przeciwko temu. A zdjęcie oprawię sobie w ramki. Miło wie­dzieć, że kiedyś potrafiłaś się uśmiechać nie tylko ustami, ale całą sobą. A teraz pójdę już do domu i pomyślę, gdzie jeszcze widziałam tego fiołka. Bo jestem przekonana, że gdzieś na pewno. A ty sobie tu udawaj czy nie. Jak tam chcesz – pożegnała się dość szorstko i zamierzała właśnie wyjść, gdy matka wyszeptała kilka kompletnie niezrozumia­łych dla niej słów.

Podziel się opinią

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d1octcf
d1octcf
d1octcf
d1octcf