Droga do Achtoty. Niziołkowie z ulicy Pamiątkowej
Forma wydania | Książka |
Rok wydania | 2015 |
Autorzy | |
Wydawnictwo |
A na Pamiątkowej w Poznaniu nigdy nie pada deszcz W odróżnieniu od pierwszej części sagi, która opisywała bez mała pół wieku, akcja „Drogi do Achtoty” zamyka się – przez czysty przypadek! – w dziewięciu miesiącach. Dzieci państwa Niziołków dorastają i dokonują niekiedy zaskakujących, a jednak w pełni świadomych wyborów. Ela przyjmuje oświadczyny Davida, syna Brendana ze Szkocji – odwiecznego przyjaciela rodziny Niziołków. W oczekiwaniu na ślub, dziewczyna z troską obserwuje swojego brata, Janka. Janek jest wikarym na poznańskich peryferiach. (Wydało się, czym zaskoczył rodzinę Janek!). Jego metody duszpasterskie są nadzwyczaj oryginalne. Proboszcz Janka, ksiądz Tadeusz Wieczorek, wspierając swojego pełnego pogody ducha i niekonwencjonalnych pomysłów podopiecznego, nieustannie drży, czy kolejny jego „wybryk” nie spowoduje sporego zamieszania. Janek, któremu kibicuje cała rodzina i przyjaciele, osiąga nadzwyczajne efekty swojej pracy na każdym obranym polu, trafiając do serca wszystkich zaangażowanych osób. Ale czy na pewno? Jak to wszystko się skończy? Czym jest tajemnicza „Achtota”? Zapraszamy do drugiego spotkania z Niziołkami – jak zawsze z radosnym uśmiechem, co nie znaczy, że nie przydałaby się też solidna chustka… „ILE JA SIĘ PRZY TYM NAPŁAKAŁEM! Teraz obowiązkowo czekam na książkę o Lednicy. Jak autorka napisze tak samo dobrze, to na Polach Lednickich będziemy mieć 200 tysięcy!” o. Jan Góra „Tu nie ma miejsca na nudę! Niziołkowy świat jest barwny, pogodny i pełen emocjonujących zdarzeń. Nie jest jednak lukrowany, jak mogłoby się wydawać. Energetyczna książka, po którą warto sięgnąć!” Aneta Kwaśniewska, Książki w eterze
Numer ISBN | 978-83-7674-462-9 |
Wymiary | 130x200 |
Oprawa | miękka ze skrzydełkami |
Liczba stron | 400 |
Język | polski |
Fragment | Rozdział I Na dobry początek Kolejne dwa tygodnie po urodzeniu dzieciny przeleciały bardzo szybko. O dziwo, kiedy tylko przeszedł pierwszy wstrząs, będący reakcją na pojawienie się Jagody Aurelii w miejsce planowanego Boromira, Róża zachowywała się całkiem sensownie. Każdego ranka meldowała się u Gośki i mówiła: – Wykorzystaj matkę, póki ma wakacje! Co mam robić? Sprzątać, iść po zakupy czy zająć się małą, żebyś ty się mogła wyspać? Doskonale sama pamiętała, jak to przy pierwszym dziecku wszystko leciało jej z rąk, w chacie był burdel, bo z niczym nie mogła nadążyć, a w dodatku lewitowała z niewyspania. Jagódki nie zabierało się jeszcze na spacer, wystawiali ją tylko na balkon, więc Gośka przeważnie szła się zdrzemnąć, chociaż lubiła też sobie od czasu do czasu skoczyć na zakupy. Wtedy zaczynały działać mama z młodszą córką: jedna zajmowała się dzieciątkiem, całkiem spokojnym zresztą – mama twierdziła, że to zbawienny wpływ pampersów; Gośka i Pip w zwykłych tetrowych pieluchach ponoć nie byli tacy grzeczni – a druga sprzątała i gotowała obiad. Tak niepostrzeżenie zrobił się dwudziesty piąty sierpnia. A następnego dnia miał przylecieć David. Rodzice cały czas nie kojarzyli związku przyczynowo-skutkowego, polecili tylko Elce wysprzątać apartamencik gościnny po Gośce i Fredzie i pościelić łóżko. Tata zapytał w przelocie: – O której David przylatuje? Tak jak zawsze po jedenastej? – A na potwierdzenie córeczki dodał: – Wyjdziesz po niego, prawda? Ja będę w domu dopiero koło czwartej, a mama ma radę pedagogiczną. Spotkamy się na obiedzie. „Spotkamy się, spotkamy”… – pomyślała Ela. Nieszczęśni rodzice nie byli świadomi precyzyjnego planu swojej najmłodszej latorośli: podpuściła Gośkę, żeby pierwszy raz wyjechała z Jagódką i razem z Fredem przyszła na Pamiątkową na obiad. Wolała mieć wsparcie w postaci ukochanej siostry i ulubionego szwagra. W poniedziałek panna Niziołek wyszła po Davida na Ławicę, przy czym należy nadmienić, że oboje skrzętnie wykorzystali lotniskowy klimat, aby powitać się w sposób, który nikogo nie będzie tam szokował. Następnie cały czas zgodnie z planem ruszyli prosto na giełdę kwiatową na Bema. Tam David wybrał snopek metrowych czerwonych róż, a usłyszawszy cenę, skomentował: – Tanio tu u was! Cóż, w Cardiff za dziesięć funtów, czyli nasze pięćdziesiąt złotych, takiego bukietu by nie kupił. Pewnie dlatego, żeby nie wyjść na skąpiradło, kupił w drodze do domu czerwone wytrawne wino, które dwukrotnie przebiło kwiaty. Jak szaleć, to szaleć. Czas do szesnastej wcale się Eluni i Davidowi nie dłużył. Nie, nie, niech czytelnik nie dostaje momentalnie robaczywych myśli. To nie było tak, jak sobie wyobraża. Powiedzmy, nie do końca. Przez większą część czasu Ela robiła ekstraobiad, a David myszkował na półce z angielskimi książkami taty. Kretyni, pomyśli czytelnik. Ależ skąd, stosowali tylko w praktyce zapis o unikaniu okazji czy jak to tam brzmi. I powiedzmy, że im się to prawie udało. Wreszcie rodzice wrócili. Przywitali się z Davidem serdecznie, acz z lekkim roztargnieniem – tata błądził myślami przy tłumaczonym właśnie przez siebie szkockim kryminale, mama natomiast jedną półkulą mózgową była w Marii Magdalenie, gdzie wyjątkowo dołożyli jej klasy matematyczno-fizyczne, a drugą z punktu zaabsorbowała Gośka z Jagódką. Elka pogoniła ich wszystkich do stołu. Na widok białego obrusu, wina i widelczyków od Thorina Dębowej Tarczy rodzice nieco oprzytomnieli. – O, jak ładnie – zdziwił się tata. – A z jakiej to okazji? Wtedy w drzwiach pojawił się David, dzierżąc bukiet, ukryty wcześniej w Komórce Pod Schodami. Nie miał na sobie maturalnego garnituru jak Wolfi i nie rzucał się na kolana, ale i tak zbijał z nóg. David, nie bukiet, chociaż bukiet też. – Uncle Robert, aunt Rose – odezwał się uroczyście – mam zaszczyt prosić was o rękę Elanor. – Na moment zawahał się, komu ma wręczyć kwiaty, zupełnie jak Baltona oświadczający się o Patrycję, wreszcie wepchnął je w ręce mamy. Wepchnął, bo mamę zamurowało. Oderwanie jej od Marii Magdaleny i Gośki z dzieckiem było brutalne. Pierwszy ochłonął tata. – Bardzo nam miło – wyrzekł kurtuazyjnie. – Chyba macie nam dużo do opowiedzenia, siadajcie, proszę, do wieczora daleko… Faktycznie, przez następne kilka godzin Ela i David opowiadali o wyprawie po Szkocji i jej konsekwencjach. Najmłodsza Niziołkówna miała satysfakcję jak stąd do Wodogrzmotów Rauros – nareszcie wszyscy słuchali jej z zapartym tchem. – Uzgodniliśmy wstępnie – mówił ze swadą David – że wzięlibyśmy ślub w przyszłym roku w czerwcu, jak tylko skończę studia. Elanor będzie wtedy po drugim roku i tak pokombinujemy, żeby mogła przenieść się do Newport School of Art, Media and Design. W tym momencie tata powiedział coś do Davida po walijsku, co piętrową składnią i długością wypowiedzi przypominało nieco słynne zaklęcie użyte w konwersacji ze szpitalem w Cardiff. Gośka, która walijski miała w małym palcu, zacisnęła z całej siły usta i pod pretekstem, że musi nakarmić Jagódkę, wyniosła się do pokoju siostry. Ela z kolei wymruczała, że zrobi herbaty, i ruszyła za nią. – Co tata powiedział?! – O cóż innego mogła nieszczęsna zapytać. Gośka zachichotała. – Że jak ci zrobi krzywdę, to on mu wybije wszystkie zęby i zamiecie na szufelkę – zaraportowała ochoczo. Co takiego?! – I dobrze – odezwał się z progu Fred i wyszczerzył niewybite zęby. – Też mu tak chciałem powiedzieć, ale musiałbym poszukać sobie paru słów u wujka Google. Ela miała bardzo, ale to bardzo jednoznaczny wyraz twarzy, bo starsza siostra się nad nią ulitowała. – No co ty, żartuję. Tata powiedział coś w rodzaju „mazeł tow”. Żartowała wtedy czy żartuje teraz?! Elunia wcale nie była tego pewna. Wróciła do dużego pokoju. Nie mogła zostawiać Davida starszym na pożarcie. O dziwo, ten radził sobie bardzo dobrze, opowiadając o swojej praktyce wśród zebranych z całego Cardiff elementów podatnych na drugs and alcohol. Na widok ukochanej uśmiechnął się radośnie. – Skoro ciocia i wujek nie mają nic przeciwko, chciałbym jeszcze dzisiaj w waszej obecności wręczyć to Elanor – powiedział i wyjął pudełeczko z pierścionkiem. Niedużym, ale z brylancikiem. Klamka zapadła, zanim się kto obejrzał. Tyle że od następnego dnia rodzinka zmieniła taktykę. Tak jak przedtem to Ela musiała za nimi łazić i prosić się o chwilę uwagi, tak teraz oni na chwilę nie zostawiali jej sam na sam z gościem. Dobra, z narzeczonym, niech będzie. Tata oznajmił, że ma mnóstwo pracy przy tłumaczeniu, i zasiadł do swojego domowego komputera. Gośka oświadczyła, że teraz już nie potrzebuje tyle pomocy, bo coraz lepiej radzą sobie sami. W związku z czym mama wsparła tatę w trzymaniu straży. Za każdym razem, kiedy Elka wracała z Davidem do domu, czujna obecność rodzicieli była dla nich aż nadto namacalna. Najgorzej było wieczorami. Ile razy Ela przechodziła do łazienki, której drzwi, jak pamiętacie, znajdowały się tuż obok apartamentu gościnnego, momentalnie albo mama, albo tata wystawiali głowę na korytarz. A raz, kiedy siedziała sobie z Davidem w dużym pokoju, słuchając Koncertu brandenburskiego, najpierw wszedł tata i zaczął pilnie szukać czegoś między słownikami, a zaraz potem mama wzięła się do układania w szafie wyglancowanych szklaneczek do drinków. „No kurczę blade!” – pomyślała z furią Elka. „Czy oni sobie nie zdają sprawy, że tak to zachowywał się Pawlak w Nie ma mocnych?!” Wtedy po raz pierwszy miała okazję zobaczyć Davida w akcji. Jej najdroższy facet wstał, uśmiechnął się pod wąsem i wyłożył swoją kwestię bezpośrednio i łopatologicznie: – Tato, mamo… Mogę chyba już tak mówić? – To był ukłon cudzoziemca wobec polskich zwyczajów, w Wielkiej Brytanii mówi się do teściów po imieniu. – Nie bójcie się o Elanor. Nigdy bym nie nadużył gościnności i waszego zaufania. W Szkocji mieliśmy sto i jedną okazję do grzechu, a dostaliście córkę nietkniętą z powrotem. Ja też uważam, że panna młoda powinna być dziewicą w dniu ślubu. Krótko, zwięźle i bez krępacji. Ach, ci Brytyjczycy. Komuż by u nas taka kwestia przez usta przeszła? I do tego to „też” specjalnie podkreślone z jakimś leciutkim akcencikiem, bo ja wiem, kpiny? Trzeba oddać mamie i tacie, że umieli się znaleźć, roześmieli się oboje, uściskali młodzież, to jest, hm, narzeczonych, i więcej im się już nie naprzykrzali. Było jeden zero dla Davida. A Elka zaczęła się zastanawiać. Co miało znaczyć to „też”? Do czego David robił aluzje? O czym takim wiedział, czego nie wiedziała ona? Czy coś mu powiedział ojciec? Co to takiego mogło być? To, że mama i tata byli dla siebie pierwszą dziewczyną i pierwszym chłopakiem, wiedziała doskonale, bo nie robili z tego tajemnicy. Ale czy czasami jednak, niech czytelnik wybaczy, nie pobłądzili przed ślubem? A Brendan mógł mieć jakieś przecieki od przyjaciela… Tylko gdzie oni to pobłądzenie mogli uskuteczniać? Nie u Kotoniów przecież, bo tam zawsze byli na głowie albo Beatka, albo Mareczek. Na żadne praktyki razem nie wyjeżdżali. No to ewentualnie u taty na Poznańskiej, kiedy babcia z dziadkiem poszli na brydża, a chadzali często… W każdym razie rodzice dali młodym spokój i tylko co najwyżej doradzali, jak mają zorganizować sobie przyszłość. O dziwo, nie padły żadne propozycje w stylu „a może byście poczekali, aż Elcia zrobi chociażby licencjat”. Mieli siebie samych przed oczami, ot co. Trzeba uczciwie przyznać, że Ela doceniała ich powściągliwość, bo przecież w perspektywie mieli samotny pobyt w stumetrowym mieszkaniu pełnym książek: córki wydane, syn księdzem… |
Podziel się opinią
Komentarze