Podróż z Krakowa poprzez wybrzeże wietnamskiej Rzeki Perfumowej, mediolański Fashion Week, najlepsze butiki i kawiarnie Paryża, aż do góralskiego domu wśród Tatr. Lan, czyli Orchidea to opowieść Marzeny Wilkanowicz-Devoud o jej polsko-wietnamskich korzeniach, szalonej miłości jej rodziców, trzynastu latach tworzenia polskiej edycji „Elle” i o tym, co wygrało jej pokolenie. Do tego w książce są spotkania z Grzegorzem Turnauem, Wojciechem Mannem , Tadeuszem Mazowieckiem i Karolem Wojtyłą . Odwiedziny w pracowni Gosi Baczyńskiej i pierwsza ważna sesja zdjęciowa Jolanty Kwaśniewskiej .
Pokolenie autorki Lan… wchodziło w dorosłość w czasie transformacji ustrojowej. „Świat był nami zainteresowany” – pisze Wilkanowicz. – „Moje pokolenie miało szczęście trafić na moment, kiedy można było mieć od razu świetną pracę i odpowiedzialność, do której normalnie dochodzi się po wielu latach wspinania po korporacyjnej drabinie. Przywilej pionierów”.
Znajomość języków, kreatywność i odwaga otwierały wiele drzwi. Polka robiła karierę w ekspresowym tempie: studia na UJ, potem szkoła w Brukseli, praca attaché prasowego wydawnictwa w Paryżu, potem korespondentki AFP w Warszawie, a w wieku 26 lat – redaktor naczelnej „Elle”.
Wydaje mi się, że swoją książką dziękuje ludziom, którzy pomogli jej odkryć potencjał, jaki w niej drzemie. Ale przede wszystkim składa hołd rodzicom, którzy stworzyli dom dający poczucie, że są rzeczy ważniejsze od zewnętrznych okoliczności.
Dużo tu mowy o ojcu – wiecznym optymiście, który pokochał Azjatkę, a dzięki niej całą azjatycką kulturę. Ojcu, któremu nastoletnia Marzena opowiadała o swoich pierwszych miłościach. I do którego po radę wpadali jej szkolni znajomi. A także o matce – sceptyczce po przejściach, która do rodzącej się w Polsce „Solidarności” miała mocno emocjonalny stosunek. I nieprzestającej powtarzać, że kobieta bez szminki jest naga, a to, jak wyglądamy, jest wyrazem szacunku dla innych.
Jestem Marzenie Wilkanowicz niezmiernie wdzięczna za tę książkę, bowiem od lat czekam aż dzieci redaktorów „Tygodnika Powszechnego” (przez który przewinęły się najwybitniejsze postaci polskiej kultury, polityki i Kościoła XX wieku – od Wojtyły przez Miłosza , Lema , Bartoszewskiego , aż po Tischnera ) opowiedzą, jak wyglądało dorastanie w tym środowisku. Dzięki byłej naczelnej „Elle” dzisiejszy czytelnik może zrozumieć jego ducha, ale też poczuć zapach przyjaźni, jaka łączyła rodziny z kręgu redakcji. Brakowało opowieści o dorastaniu w tym szczególnym klimacie – i wreszcie się pojawiła.
Zaczyna się od cytatu z Wojciecha Manna : „Pewien żądny krwi znajomy, czytając moje teksty w »Elle«, powiedział: Nawet niezłe, ale za ogólne. Tu trzeba po nazwiskach, mamy nowe czasy”. Autorka Lan… dopisuje: „No to po nazwiskach”. Na kartach książki pojawia się Róża Thun (jej przyjaciółka, a wcześniej babysitterka), są dyskusje po świt z Gosią Baczyńską - „o wyborach między pracą, żeby przeżyć, a pracą, żeby tworzyć”, jest duma, że zblazowani paryscy krytycy zachwycają się spektaklami Warlikowskiego (z którym Wilkanowicz studiowała romanistykę na UJ). Jest opowieść o spódnicy Kenzo kupionej za pierwszą pensję w Paryżu, czasach, gdy na imprezie furorę robiły kolczyki z bombek choinkowych, grupie krakowskich przyjaciół, którzy do dziś tworzą grupę wsparcia, o Janie Pawle II udzielającym
wywiadu początkującej dziennikarce i o tym, jak mąż tej dziennikarki, Francuz, wyobrażał sobie polskiego szlachcica.
Wrażenie robią historie balów na kilkaset osób przygotowywanych z dnia na dzień, jej zdaniem mogących udać się tylko w Krakowie. Chociażby tego zorganizowanego spontanicznie w – wtedy jeszcze zdewastowanym - krakowskim pałacu Pugetów. Pierwsza noc w Polsce Guillaume’a - francuskiego narzeczonego Marzeny Wilkanowicz - wygląda tak: „Nie ma prądu, więc ktoś przynosi adapter i magnetofon na baterie oraz naręcze płyt z walcami. Zbiera się około setki osób. Panie w długich sukniach, panowie w większości we frakach. Balujemy do piątej rano. Obserwuję mojego narzeczonego. Jest zauroczony romantyzmem, fantazją – tańczyć pod przeciekającym dachem, z oknami bez szyb, na parkiecie z dziurami i przy świetle świec z taką elegancją!”
Wspomnienia autorki Lan… o tworzeniu pisma modowego w kraju, w którym zawód projektanta mody nie istniał, fotografów mody nie było, a na ulicach dominowały pamiętające PRL manekiny z tanimi ubraniami w złym guście – chwilami wydają się mocno egzotyczne. Kolejne strony książki uświadamiają, ile się u nas zmieniło w ostatnich dwudziestu latach.
Wilkanowicz obejmując stanowisko naczelnej „Elle” wzięła sobie do serca zdanie ojca, że dobry redaktor naczelny: powinien otaczać się lepszymi od siebie i dbać, by talenty jego pracowników mogły się rozwijać. Starała się udowodnić, że w piśmie modowym może chodzić o coś więcej niż o prezentowanie najnowszych kolekcji. „Obok spektakularnych sesji zdjęciowych z Karen Mulder czy Claudią Schiffer i kolejnych odcinków encyklopedii mody znalazło się miejsce na cykl rozmów Teresy Torańskiej z artystami, intelektualistami, politykami czy naukowcami. Jerzy Turowicz dał się namówić na wyznania o pasji fotografowania i miłości, Zbigniew Brzeziński o tym, dlaczego nie chciał zostać polskim prezydentem, a Ryszard Horowitz
opowiadał, jak urząd celny przybił na walizce z jego rysunkami i fotografiami pieczątkę »Bez żadnej wartości«. Ówczesny wicepremier mówił o emocjach (tytuł na okładce: »Jak podrywa Leszek Balcerowicz «), Agnieszka Holland o cierpieniu i przypadku oraz swoim domu w Bretanii, a felietonista »Polityki« Ludwik Stomma zgodził się napisać tekst o życiu seksualnym Ludwika XVI”. No i były felietony Agnieszki Osieckiej , która pisała piosenki niewychodzące z mody – „tak polskie, że nieprzetłumaczalne na inne języki” oraz ulubieńca naczelnej „Elle” - Wojciecha Manna .
Sporo miejsca w Lan… autorka poświęciła instynktowi mody, celebrowaniu kobiecości, kompozycjom z Prince Polo i czerwonych szminek Heleny Rubinstein albo czarnej jedwabnej sukni z koronkową mapą Polski na biuście, ale też orientowi czy walce o zmianę mentalności - by matka Polka nie była przygaszoną kobietą na dwóch etatach, biegnącą po zakupy, gotującą, sprzątającą i dosyć nieszczęśliwą. Dobrze wyważa proporcje między sprawami ducha i materii. Zresztą na pytanie zaprzyjaźnionego księdza Bonieckiego , co ją najbardziej w życiu interesuje, odpowiada, że „moda, Azja i duchowość”. W tej książce to widać.
Zawsze chciała przybliżać kulturę Wietnamu Polakom, francuską Polakom, polską Francuzom. Od lat udaje jej się łączyć środowiska, odkrywać artystów i pokazywać ich talenty światu. Wydaje mi się, że na tej działalności się skoncentruje. I że najważniejsza myśl, jaką się z nami dzieli w książce Lan, czyli Orchidea to ta, że nie warto robić niczego na pół gwizdka, bo „życia nie pisze się na brudno, tylko od razu na czysto”.**