Wołyń. Wspomnienia ocalałych. Tom II
Forma wydania | Książka |
Rok wydania | 2016 |
Autorzy | |
Kategoria | |
Wydawnictwo |
Relacje ostatnich świadków straszliwej historii Oto przełomowy okres w dziejach Polski kresowej, w miejscu bardzo szczególnym – na Wołyniu. Opowieść o tym, jak Polska przestała tam istnieć i o niezwykle dramatycznych okolicznościach, które się do tego przyczyniły. Przeżycia ostatnich żyjących Wołyniaków są obecne w codziennej egzystencji – ich samych oraz ich potomnych. Nie żywią nienawiści do oprawców z UPA i OUN, nie dążą do rozliczeń. Zależy im wyłącznie na pamięci o dziesiątkach tysięcy osób, które zginęły z rąk siepaczy, a także na prawdzie o tamtych wydarzeniach. Ostatni już świadkowie relacjonują okrutne zbrodnie, ale też cały kontekst wojennej rzeczywistości Wołynia, pełnej paradoksów, niespodziewanych ocaleń, różnych form konspiracji i walki zbrojnej, w której sojusze bywały zaskakujące. Marek Koprowski jest jednym z najciekawszych polskich popularyzatorów historii. „Do Rzeczy” Marek A. Koprowski Pisarz, dziennikarz, historyk zajmujący się tematyką wschodnią i losami Polaków na Wschodzie. Plonem jego wypraw i poszukiwań jest wiele książek, z czego kilkanaście ukazało się nakładem Wydawnictwa Replika. Za serię Wołyń. Epopeja polskich losów 1939–2013 otrzymał Nagrodę im. Oskara Haleckiego w kategorii „Najlepsza książka popularnonaukowa poświęcona historii Polski w XX wieku”. Jest też laureatem nagrody „Polcul – Jerzy Bonicki Fundation” za działalność na rzecz utrzymania kultury polskiej na Wschodzie.
Numer ISBN | 978-83-7674-546-6 |
Wymiary | 160x230 |
Oprawa | twarda z obwolutą |
Liczba stron | 448 |
Język | polski |
Fragment | Pracując w Krzemieńcu, Irena Sandecka była świadkiem likwidacji żydowskiego getta, założonego kilka miesięcy wcześniej. Żydzi byli dowożeni samochodami w rejon dawnej fabryki wyrobów tytoniowych i tam rozstrzeliwani przez policjantów ukraińskich nad wcześniej przygotowanymi grobami. — Mordowanie Żydów trwało kilka dni — wspomina Irena Sandecka. — Rozstrzelanych oprawcy układali warstwami, polewali wapnem i zasypywali, nie oglądając się, czy wszystkie ofiary są już martwe czy nie. Część Żydów schroniła się na terenie getta w przygotowanych kryjówkach, więc aby ich wykurzyć, ukraińscy policjanci je podpalili. Po likwidacji Żydów Polacy zaczęli się obawiać, że teraz kolej przyjdzie na nich. Ukraińcy zresztą nie ukrywali, że czekają na odpowiedni moment, żeby się z nami rozprawić. W mieście zaczęła się tworzyć polska konspiracja. W Krzemieńcu zainstalowała się węgierska jednostka wojskowa, która zwiększyła nieco bezpieczeństwo w okolicy. Sympatyzowali oni z Polakami i zgadzali się sprzedawać im broń. Pojedyncze napady Ukraińców na Polaków stale się jednak powtarzały. Niemcy je tolerowali. — W niemieckiej administracji za długo nie pracowałam. Do Krzemieńca zaczęły przyjeżdżać bezrobotne Niemki, którym przydzielano wszystkie pomocnicze stanowiska w urzędach i mnie wyrzucono. Nie była to komfortowa sytuacja. Moja koleżanka, lekarka Jadwiga Sokołowska, poradziła mi, żebym koniecznie znalazła sobie jakąkolwiek pracę, bo inaczej mogą mnie wywieźć na roboty przymusowe do Niemiec. Sama znalazła mi pracę w sortowni artykułów rolnych przeznaczonych dla niemieckiego wojska. Zapowiedziała mi tylko, że aby się tam dostać, muszę zameldować się ubrana jak chłopka, bo osób o inteligentnym wyglądzie tam nie przyjmują. Założyłam więc buciory, jakąś kapotę przepasaną paskiem, chustę na głowie i zameldowałam się w tej instytucji. Kierujący nią Niemiec zapytał mnie najpierw, jaki mam fach. Nie zastanawiając się, odpowiedziałam, że ogrodnik. Chciałam się po prostu zabezpieczyć na wypadek wywózki do Niemiec. Wolałam, żeby wywieźli mnie tam, gdzie są ogrody, a nie do fabryki, na którą spadają bomby. Niemiec cmoknął z zachwytu i powiedział: Gut!3, uznając, że mam wystarczające kwalifikacje do przebierania ziemniaków. Kiedy zeszłam do piwnicy i rozejrzałam się, to wybuchnęłam śmiechem. Byli w niej sami znajomi, cała inteligencja krzemieniecka, udając chłopstwo, przebierała ziemniaki. Oczywiście nikt z obecnych do roboty się nie przykładał. Jakaś pani czytała książkę, inna robiła coś na drutach, a chłopak o talencie malarskim rysował coś kredą na ścianach. Każdy zajmował się wszystkim, tylko nie przebieraniem kartofli. Ja pierwszego dnia uczciwie te kartofle przebierałam przez dziewięć godzin. Drugiego dnia już wzięłam ze sobą książkę i zajęłam się lekturą. Dopiero jakieś pół godziny przed końcem dniówki, tak jak inni zabierałam się do roboty, żeby coś niecoś przebrać. Nikt nas specjalnie nie nadzorował. Od czasu do czasu przychodził tylko jakiś dziadek, który pytał się, jak nam idzie, i znikał. Po kilku miesiącach kierownik tej sortowni przypomniał sobie, że zadeklarowałam, że jestem ogrodniczką. Była wiosna 1943 r. i kazał mi urządzić ogród przed siedzibą firmy, a za nią ogródek. Na początku bardzo się przeraziłam, bo nie miałam o tym pojęcia. Na szczęście ulicą przechodził pan Żółkiewski — botanik, który znał się na zakładaniu klombów i ogrodów, i wszystko mi wyjaśnił. Nazwał m.in. wszystkie kwiaty i rośliny, które Niemiec przekazał mi do posadzenia na klombie. Bardzo mi się lekcja pana Żółkiewskiego przydała, bo następnego dnia Niemiec, który nie bardzo mi, widać, dowierzał, urządził coś w rodzaju egzaminu. Okazało się, że pan Żółkiewski pomylił się tylko w jednym przypadku. Pozostałe kwiaty i rośliny nazwał prawidłowo. Niemiec był zadowolony i zaczęła się moja kariera ogrodniczki. Wtedy jednak nad Krzemieńcem i okolicą zaczęły się gromadzić czarne chmury. Puszczono w obieg wieść, że w okresie wielkanocnym wszyscy Polacy zostaną wyrżnięci. Polacy bardzo się przestraszyli. Od czasu jak w lutym 1943 r. do lasu uciekła ukraińska policja, mordy ludności polskiej się nasiliły. W okolicach Krzemieńca zamordowano co najmniej sto osób. Ofiarą bandytów padł m.in. instruktor rolny Stański, którego znaleziono bez głowy, siedmiu fornali zamęczono w piwnicy w Szpikołosach. W Antonowcach zarżnięto leśniczego, buchaltera, nauczyciela z żoną. W majątku Tetylkowce zabito zarządcę majątku L. Czepielewskiego, jego rodziców i brata Tadeusza. W Bereżcach spalono dom landwirta, gdzie spłonęli żywcem landwirt i pięciu Niemców oraz dwie Polki, kucharka i pokojówka. Z płonącego domu wypuszczono tylko furmana Ukraińca. W Szumsku wymordowano cztery polskie rodziny. Tuż przed Świętami Wielkanocnymi w Zaborowie, w ciągu nocy wyrżnięto 32 osoby. Od tego momentu zaczęły się masowe mordy we wsiach mieszanych ukraińsko-polskich. W żadnej z nich nie pozostał żaden Polak. Ci, którzy nie schronili się w większych ośrodkach, zostali wyrżnięci. Ich dobytek zrabowano, a zabudowania spalono. Po depolonizacji wsi mieszanych ukraińskie bandy zaczęły napadać na wsie czysto polskie, takie jak Stara Huta czy Kąty. W tych ostatnich polska samoobrona stawiła Ukraińcom opór, odpierając atak. Na pomoc przybyła niemiecka żandarmeria, pod osłoną której wieś została uformowana w konwój i odprowadzona do Krzemieńca. Końcówkę tego konwoju, liczącą około 30 furmanek, Ukraińcom udało się jednak odciąć i wymordować. W tym samym czasie wymordowano wieś Mikołajówka, podobnie jak wszystkie okoliczne chutory. W maju 1943 r. bandy ukraińskie zaczęły posuwać się pod sam Krzemieniec, mordując na przedmieściach rodzinę Żółkiewskich, składającą się z sześciu osób, i na Kornijkach trzyosobową rodzinę Skaza. Z relacji uciekinierów, którzy chronili się w Krzemieńcu, wiedzieliśmy, że oprawcy mordując Polaków wykazali się ogromnym okrucieństwem. Obcinali ofiarom uszy, nosy i inne członki. Wrzucali też ludzi do własnych płonących zagród. Od opowiadań uciekinierów włosy jeżyły się nam na głowie… fragment wspomnień Ireny Sandeckiej • W cieniu ukraińskich noży |
Podziel się opinią
Komentarze